Dr S. Surendra: (Tylko?) wspomnień czar – o telewizji wczoraj i dziś

Niby ma lata świetności za sobą, ale wciąż wiele może. Telewizja – bo o niej mowa – miała i ma wiele twarzy. Jej różne oblicza pomaga nam odsłonić dr Sebastian Surendra, językoznawca i kulturoznawca.

Pierwsza transmisja telewizyjna odbyła się w 1926 r. w Londynie. Była to transmisja twarzy 40 naukowców z Royal Institution. 3 lipca 1928 r. w Londynie odbyła się transmisja telewizyjna w kolorze. Twórcą obu wynalazków był John Logie Baird. Początki telewizji w Polsce datuje się na 1938 r., kiedy w Warszawie została uruchomiona pierwsza eksperymentalna stacja telewizyjna[1]. Rozkwit telewizji nastąpił po II wojnie światowej.  25 października 1952 r. o 19:00 uruchomiono pierwszy polski program telewizyjny. Jeszcze wtedy mało kto dawał wiarę, że telewizja nie tylko się utrzyma, ale i zyska popularność. Prezenterzy radiowi, którzy zdecydowali się na przejście do telewizji, eksperymentalnej jeszcze wówczas, uchodzili za straceńców. „To się nie przyjmie” – dowodzono. A jednak. W mieszkaniach czy domach, w których pojawiły się pierwsze czarno-białe odbiorniki telewizyjne, gromadzili się wszyscy sąsiedzi, by z wypiekami na twarzy oglądać pierwsze programy, transmisje sportowe czy filmy. Gdy nadawano zagraniczny film czy także pierwsze polskie produkcje, pustoszały ulice. To był inny świat, pociągający swoją atrakcyjnością. Piękna historia… Czyż nie?

Tak pięknie zaintonowała Pani ostatnią część pytania, że aż trudno się z tym nie zgodzić (uśmiech). Jednak dobra rozmowa, a szerzej – dobra relacja – to przecież nie potakiwanie sobie, ale szczera dyskusja, z pełnym szacunkiem dla uczestniczącego w niej partnera. Powiem zatem tak: z pewnością opisany przez Panią wręcz arkadyjski stan w wielu przypadkach był właśnie taki. I tu na chwilę się zatrzymam, nim przejdę do nakreślenia innej wizji. Telewizja do dziś dla części społeczeństwa stanowi okno na świat, a gdy dodamy efekt nowości dla widzów z dawniejszych lat. to nikogo nie może dziwić, że telewizja przyciągała takie tłumy. I coś pokazywała, i czegoś uczyła, i pozwalała widzom na wspólne przeżycia – związane zarówno z tym, co prezentowano na ekranie, jak i z tym,  że, tak jak Pani powiedziała, ludzie oglądali coś gromadnie. Ta funkcja społeczna jest naprawdę ważna.

Z pewnością wielu ludzi ma potrzebę spotkania się, pogadania – czasem na poważne tematy, innym razem bardziej żartobliwie. I wielokrotnie obejrzenie czegoś razem to pretekst do spotkania na żywo. W takim ujęciu telewizja dla pogłębionej relacji jest wtórna, ale też istotna. Jeszcze ważniejsza mogła być jej rola, gdy tworzyła relację międzyludzką, tzn. w jednym mieszkaniu był telewizor, a u sąsiadów nie – od słowa do słowa i dwie rodziny (albo i więcej) oglądają coś wspólnie. Pojedynczy seans pewnie w iluś przypadkach mógł przeobrazić się w dobrą znajomość, może nawet przyjaźń. Wspólne obejrzenie czegoś nie musiało mieć zresztą ciągu dalszego w postaci kolejnych spotkań – nawet jednorazowy przypadek może być zostawić dobre wspomnienia, a to dla zdrowia psychicznego też ma znaczenie. Przypomina mi się tu taka historia z mojego dzieciństwa. Z racji mojego rocznika telewizor w domu był oczywiście od „mojego zawsze”, ale na wakacjach było inaczej – czy w kwaterach prywatnych, czy w ośrodkach wypoczynkowych telewizor w pokoju stanowił niedostępny luksus. Dla chętnych była po prostu sala telewizyjna. Pamiętam 1996 r. Z mamą byłem w Darłówku, w tym czasie trwały igrzyska olimpijskie w Atlancie. Sport kocham od zawsze: uprawiam, oglądam, analizuję. Różnice czasu sprawiały, że większość transmisji na żywo była w nocy polskiego czasu. Czyli coś nie dla niedzielnego kibica, ale dla prawdziwego pasjonata. Bardzo kibicowałem skoczkowi wzwyż Arturowi Partyce. Siedziałem do późnej nocy w sali telewizyjnej i z innymi „maniakami” (uśmiech) oglądaliśmy transmisję. Na końcu, czyli koło drugiej w nocy, zostali najbardziej wytrwali – kilka osób z całkowicie różnych roczników. Ktoś miał 70+, ktoś 50, ktoś 30, ja miałem 12 lat. I wszyscy dyskutowaliśmy o igrzyskach. Tym głównym spoiwem był sport, ale bez telewizji nie byłoby o czym mówić, bo nic byśmy nie widzieli. Swoją drogą, mimo transmisji prawie nic nie widzieliśmy…

Telewizor był w tak kiepskim stanie?

Ha, nie, to nie to (uśmiech). Obecnie transmisje sportowe są na zupełnie innym poziomie – jeśli np. na stadionie lekkoatletycznym trwa kilka konkursów jednocześnie, to cały świat nie jest uzależniony od jednego sygnału, tylko np. polscy widzowie mogą śledzić występy naszych reprezentantów. Kiedyś widzowie, komentatorzy i producenci takiego luksusu nie mieli. No i tak się złożyło, że Partyki prawie nie było widać, bo pokazywano inne dyscypliny. Albo próby naszego skoczka pokazywano z odtworzenia (a nie na żywo), albo komentator dzielił się z widzami informacją, że już po skoku. Oglądanie nie było więc takie proste, ale to też tworzyło klimat chwili. Coś przecież spowodowało, że pamiętam to do dziś (uśmiech).

Wracając do wcześniejszych dekad i Pani pytania: wyłączmy teraz znajomych z tego wglądu w przeszłość. Rodzina sobie coś ogląda razem, spędza miło czas. Może nawet trwa to dłużej, niż program przewidywał, bo po zakończeniu filmu, serialu czy kabaretu można o tym rozmawiać długo – albo nawiązywać bezpośrednio, albo dzielić się spostrzeżeniami tylko inspirowanymi tym, co wyemitowano. Jest zabawnie, sympatycznie, może trochę refleksyjnie. Telewizja z funkcją międzyludzkiego łącznika – pewnie taką, bardzo pozytywną, wizję miała Pani na myśli. Jasne, wielu ludzi tego doświadczało. Zresztą to nie jest wyłącznie czas przeszły, bo przecież to, że obecnie mniej ludzi ogląda telewizję niż kiedyś, nie oznacza, że to się stało niszowe. I ludzie sobie coś oglądają razem, bo chcą być razem, chcą czegoś doświadczyć wspólnie. A dla osoby samotnej to do dziś może być namiastka obecności drugiej osoby, że z telewizora dochodzi głos, coś się dzieje na ekranie. I to wszystko miało i ma miejsce.

Ale… Bo, jak Pan Doktor wspomniał, jakieś „ale” jest.

Jest, tzn. moim zdaniem jest. Wprowadzam to rozróżnienie, bo dzieląc się swoim poglądem, nikomu go nie narzucam. Mój sceptycyzm wobec jednoznacznie pozytywnego wspólnego czasu spędzanego przed szklanym ekranem w okresie PRL-u wynika z dwóch kwestii. Po pierwsze, dotyczą one emitowanego programu. Skądś może płynąć mądry przekaz, a odbiorca nie wyciąga z tego żadnych wniosków, niczego się nie uczy itd. Bywa i tak, że ktoś przyjmuje głównie to, czego nie powinien, czyli błędny obraz świata, niewłaściwe słowa, zachowania. W telewizji z dawnych lat taką trucizną dla umysłu mogła być propaganda.

Jeśli chodzi o kontekst społeczny, to nierzadko to, co wydaje się wspólne, w rzeczywiście takie nie jest. Ludzie mogą spędzać czas niby razem, ale nie ma w tym radości z tego – traktują to jako czynność rutynową. skutek braku innych możliwości spędzania czasu.

W Polsce przez lata nadawany był jeden program i jakoś niemal wszystkim się podobał. Teraz stacji telewizyjnych mamy tysiące, a tak trudno coś atrakcyjnego wybrać. Syndrom krainy obfitości?

„Gdy się nie ma, co się lubi, to się lubi to, co ma” (uśmiech). To z pewnością częściowa odpowiedź na poruszoną przez Panią kwestię. Bo gdy człowiek nie ma skali porównawczej, i nie chodzi oczywiście wyłącznie o medium, to jego postrzeganie siłą rzeczy jest zaburzone, choć nie zdajemy sobie z tego sprawy. Niemniej domyślam się, do czego Pani zmierza, i też uważam, że jak zawsze ilość nie przechodzi w jakość.

Między innymi kablówki oferują często ponad 100 kanałów. Nierzadko ta liczba zbliża się do 200. Nie dość na tym. Branżowy portal Wirtualne Media podaje: „Razem z kanałami eventowymi w 2024 r. dostępnych było aż 295 stacji w języku polskim […]. Wraz z dublami SD/HD/4K w ofercie AKPA znajduje się aż 501 stacji polskich i polskojęzycznych”[2]. Z dużymi możliwościami ilościowymi wiążą się dwie kwestie. Jedna też dotyczy liczb – mam na myśli koszty. Wymieńmy: comiesięczna opłata za określony pakiet kanałów, rachunek za prąd (bo telewizor się do tego rachunku dokłada, tylko w taki sposób, że nic nam nie daje), abonament telewizyjny. To już sporo, a to nie wszystko – bo za kanały premium, np. pakiet Canal+, trzeba dodatkowo płacić. Fanowi sportu nie wystarczy jeden pakiet specjalny, bo różne rozgrywki są pokazywane w naprawdę wielu stacjach.

Druga kwestia – wspomniana już przepaść między ilością a jakością. Niestety, widz nie ma zbyt wielu rzeczy do oglądania. I nie wynika to z tego, że ten czy tamten człowiek jest kapryśny i nie sposób mu dogodzić, ale z tego, że naprawdę oferta jest bogata wyłącznie pod względem liczby. Wiele osób zapewne ogląda coraz mniej telewizji dlatego, że nie znajdują w poszczególnych stacjach tego, czego by oczekiwali. Jako że liczba widzów nie rośnie, co przekłada się na rynek reklamowy, to telewizja ma mniejsze środki. A skoro ma mniejsze środki, to i oferta programowa jest uboższa. No i koło zamknięte. Nawet oferta największych stacji komercyjnych, takich jak Polsat i TVN, zostawia wiele do życzenia. Gdybyśmy sięgnęli po archiwalną gazetę z programem telewizyjnym (albo sprawdzili w jakimś internetowym archiwum) sprzed powiedzmy ośmiu lat, to i ramówka wiosenna, i jesienna przynosiła sporo nowości, np. serialowych. Nie wszystko było nastawione na czas najwyższej oglądalności, czyli godziny wieczorne – dzienna ramówka też wyglądała okazale. Teraz TVN w ciągu dnia oferuje widzom powtórki paradokumentów – oczywiście nie tylko, ale to symptomatyczna różnica. Wiele programów, typu Hotel Paradise, prezentuje etyczne dno. Z jednej strony dyrektor stacji powie: „Excel świeci się na zielono, jest pięknie”, czyli kontrowersyjność przyciąga część widzów i produkcja ciszy się niezłą oglądalnością. Ale jest też druga strona medalu: ile osób poczuje takie zażenowanie tym, co widzi na jednym, dziesiątym i czterdziestym kanale, że zacznie oglądać telewizję rzadziej, nie chcąc tracić czasu na szukanie czegoś na jakikolwiek poziomie.

Czy widz jest zatem skazany na, delikatnie rzecz ujmując, niezbyt wysoki poziom programów telewizyjnych?

Na szczęście nie. Na chwilę odejdźmy od telewizora i pomyślmy o książkach. Są wspaniałe powieści, jest całkowita grafomania, jest przeciętność. Jak to w życiu… Nie porównuję 1:1 książek do telewizji, bo to innego rodzaju doznania, ale rozumiemy się: trzeba poszukać jakości, ona sama nie przyjdzie. Racjonalny, inteligentny widz musi oddzielić ziarna od plew.

W zderzeniu z mediami społecznościowymi, YouTube, ogólnie – z internetem, telewizja traci. Ale chyba nie straci całkowicie, jak prorokują niektórzy. A jakie jest Pana zdanie na temat przyszłości telewizji jako medium?

Telewizję w erze przedinternetowej i w okresie, gdy tak wielu ludzi nawet nie pamięta, że internetu kiedyś nie było (nie myślę tylko o pokoleniach urodzonych w czasach powszechnego dostępu do sieci, ale i o tych, którzy tak bardzo zanurzyli się w tym, co jest, że wymazali przeszłość), ciężko nawet porównać. „Tamta” telewizja gromadziła prawdziwe tłumy. Gdy już telewizory w domach stały się powszechne, użytek z nich czynił praktycznie każdy. Internet sprawił, że część ludzi zaczęła oglądać telewizję rzadziej, a niektórzy całkowicie z niej rezygnowali. Proces ciągłego tracenia wpływów przez telewizję jest nieunikniony. Trudno natomiast określić jego tempo.

Producenci telewizyjni zdają sobie sprawę, że podstawową kwestią jest utrzymanie już istniejącego widza, bo trudno liczyć, że ktoś, kto z określonych powodów wcześniej zrezygnował z tego medium, do niego powróci. Dlatego to nie jest przypadek, że stacje telewizyjne bazują na swoich sprawdzonych formatach. I to racjonalna praktyka.

W ostatnich latach widać też taką tendencję, że w gronie uczestników programu typu Taniec z gwiazdami czy Twoja twarz brzmi znajomo znajduje się osoba dobrze znana w internecie (są to np. popularni youtuberzy czy instagramerzy). Plan jest niewątpliwie taki, że fani czy obserwujący w mediach społecznościowych daną postać zaczną oglądać ten program, zwiększając jego widownię. A jeśli nawet nie zaczną, ale będą w swoich social mediach publikować materiały na temat programu, to produkcja zaciera ręce. Bo tak jak w biznesie najczęściej sprawdza się zasada „pieniądze lubią ciszę”, tak w przemyśle medialnym im głośniej, tym lepiej. Sięganie po osoby, o których powiedziałem, brzmi więc sensownie, choć jestem ciekaw, ilu tradycyjnych widzów telewizyjnych miało dyskomfort oglądania wywołany niekiedy mocno specyficznymi zachowaniami internetowych gwiazd i gwiazdeczek i jak często ten dyskomfort wpływał na rezygnację z dalszego śledzenia programu.

Istotną kwestią w kontekście analizy tego medium jest jego forma. Ta tradycyjna, czyli linearna, ma swoją stałą ramówkę. Film zaczyna się np. o 20 i ani minuty wcześniej („później” bym już nie powiedział, bo czasem zdarzają się opóźnienia z powodów nikomu nieznanych). Produkcja trwa dwie godziny, ale emisja już… trzy, bo przecież nie zapominajmy o reklamach (w każdej stacji komercyjnej) – a gdy zapomnimy, to stacja nam o tym przypomni w kulminacyjnych mementach seansu (uśmiech). Dla części potencjalnych widzów taka sytuacja nie wchodzi już w grę. Odpowiedzią jest tzw. smart TV, gdzie widz może program nagrać, zrobić pauzę w dowolnym momencie oglądania. Owa telewizja na żądanie może być też oglądana na stronie internetowej czy aplikacji. Przykłady: tvp.vod.pl, polsatboxgo.pl czy TVN-owski player.pl. W wersjach płatnych nie są wyświetlane reklamy. Widz ogląda o dowolnej porze, w każdym momencie może przerwać i wrócić do programu za godzinę, następnego dnia, za tydzień. W takiej formule telewizja, już mocno przypominająca internet, ma ciekawą przyszłość.

Podzielił się Pan wieloma analizami medioznawczymi.  A czy Pan lubi oglądać telewizję tak sam z siebie, bez badawczego podłoża?

Staram się zachowywać równowagę w życiu. Mam swoje priorytety i powiem tak: bycie naukowcem, bo tak mogę się określić, bycie przedsiębiorcą, bo nim jestem, to bardzo ważne role dla mnie. To pasja i zawód w jednym – tak, tak, przyznaję, mam szczęście to łączyć (uśmiech). Absolutnie najważniejsze role mojego życia są jednak inne. To przede wszystkim bycie mężem, a dalej: bycie opiekunem psa, bycie synem, bycie przyjacielem. Mam też pasje całkowicie niezwiązane ani z pracą, ani z prowadzonymi badaniami – to np. sport. Oznacza to, że gdy sobie siadamy z Anną i coś oglądamy, to robimy to dlatego, że chcemy coś obejrzeć razem (nierzadko z psem Bolesławem na naszych kolanach), coś, co z różnych powodów jest dla nas ciekawe. Nie zasiadam więc przed telewizorem z myślą: „Aha, zbliża się kolejne badanie” (uśmiech). Nie stoi to oczywiście w sprzeczności z tym, że oglądanie czegoś uruchamia różne procesy analityczne w głowie. Czasem jakiś wątek wykorzystuję np. w pisanym później tekście o języku i kulturze. Punkt wyjścia jest jednak taki, że jest czas badań i jest czas odpoczynku czy intelektualnej rozrywki, ale niezwiązanej z byciem językoznawcą i kulturoznawcą.

Jakie zatem rodzaje programów Pan preferuje?

Jest kilka rodzajów programów, które oglądam. Moje preferencje nie zmieniły się zbyt wiele od dzieciństwa,  choć – taką mam przynajmniej nadzieję – nie znaczy to, że dziecinnieję (śmiech). Fetyszysta zmiany uznałby to za karygodne, że pewne telewizyjne gatunki oglądam tyle lat, a innym nie dałem szansy, ale – i to nie dotyczy tylko mediów – jestem bardzo stały w uczuciach (uśmiech) i nie robię niczego wbrew sobie. Swoją drogą, przyglądanie się od lat, czasem ponad trzydziestu, określonym formatom sprawia, że analiza ewolucji telewizji może być pełniejsza, tzn. chciałbym, by tak było. Poza sportem, zajmującym zawsze szczególne miejsce w moim sercu, oglądam głównie trzy punkty telewizyjnej ramówki. Po pierwsze, są to teleturnieje, po drugie – szeroko rozumiana oferta kulturalno-rozrywkowa, po trzecie – programy informacyjne.

Nie mam wątpliwości, że każdy z nich zasługuje na oddzielny wywiad. Dziękuję za rozmowę i z niecierpliwością czekam na kolejną.

Również bardzo dziękuję. Z przyjemnością będę kontynuował nasze rozważania.

Pytania zadawała dr Paulina M. Wiśniewska

[1] https://pl.wikipedia.org/wiki/Telewizja [dostęp: 17.07.2025].

[2] Linearna telewizja bije w Polsce rekordy. Wysyp nowych kanałów, https://www.wirtualnemedia.pl/akpa-polska-press-anita-goral-liczba-kanalow-w-polsce-nowe-stacje-rebranding,7176114802190465a [dostęp: 6.10.2025].

20250802_161311

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *