K. Wodniczak: W atmosferze Wielkopolskich Rytmów Młodych i festiwali rockowych

Wspomnienie poznańskiego działacza na rzecz kultury muzycznej, Krzysztofa Wodniczaka.

kw Przechwytywanie

– Przed dziesięcioma lat w Jarocinie nastąpiło otwarcie Spichlerza Polskiego Rocka potrzebnej instytucji, by upamiętnić dokonania Wielkopolskich Rytmów Młodych i festiwali rockowych. Kilka osób z tych pierwszych dziesięciu Rytmów zostało dostrzeżonych i zaproszono nas do udziału w tym poszerzonym gremium. Ja wtedy, w latach 70., zapraszałem nie tylko dziennikarzy, w miarę znaczących ze Sztandaru Młodych i z Życia Warszawy, z tygodnika Polityka, Za i Przeciw, Panorama, ze Student (ten Student był trochętakim pismem drugiego obiegu tzn. oficjalnie, ale cenzura pozwoliła na takie pismo w sensie pewnego wentyla), z magazynu Jazz, który miał dodatek Rytm i Piosenka. Przyjeżdżali też dziennikarze i z Rozgłośni Harcerskiej i z Polskiego Radia, wówczas tych programów było niewiele. Telewizja też jakby nie funkcjonowała we właściwym, takim szerszym muzycznym wymiarze. Chociaż raz udało mi się zaprosić Bożenę Walter, która prowadziła program Kamerata. Z Zbyszkiem Filipkiem, który był redaktorem w tej Kamracie, udało mi się to załatwić. I chyba coś z tych Wielkopolskich Rytmów Młodych może być w archiwum telewizji z tego programu. Ale tak dbałem o dziennikarzy prasowych i radiowych, naprawdę tych artykułów czy omówień po samych Rytmach było naprawdę wiele. Sam fakt, że w tym czasie w latach 70. było takich przeglądów regionalnych zdecydowanie więcej, było kilkadziesiąt może, a uchowały się tylko WRM. W pobliżu Jarocina w Kaliszu były Rytmy nad Prosną. Wcześniej był festiwal Awangardy Beatowej z zespołami o proweniencji bardzo rockowej i ogólnopolskim znaczeniu. W Chodzieży również odbywały się podobny przegląd, tam nawet pamiętam byłem w jury. Zaproszono wówczas bardzo już awangardowy znany zespół Klan, który później występował z Mrowiskiem, ale po dwóch, czy trzech edycjach stracił markę. W Olsztynie był festiwal czy przegląd Antałek. W Jeleniej Górze, w Płocku, naprawdę było tych festiwali wiele. Natomiast mogę powiedzieć, że to, co się udało w Jarocinie, to dzięki temu, że zawsze było sześciu jurorów, a wśród nich trzech zawsze było dziennikarzy, a trzech muzyków. Przyjeżdżali Jarosław Kukulski, Jerzy Milian, Wojciech Skowroński ,Hubert Szymczyński. Oczywiście zdania muzyków zawsze bardziej się liczyły. Dziennikarze, którzy tam byli w jury zarabiali po 150 zł, można sobie przeliczyć, że w tamtym czasie za 150 zł można było kupić pół litra wódki Klubowej. Niemniej jednak ci ludzie nie tyle się poczuwali do obowiązku, ale wiedzieli, że to jest fajna impreza. I zawsze odnotowywali czy w Świecie Młodych, czy w Sztandarze Młodych, w Życiu Warszawy to już było takim znaczącym odbiciem. Pomijam to, że w miejscowej prasie czy to w Ziemi Kaliskiej, czy Gazecie Poznańskiej, Ekspresie, w Głosie Wielkopolskim też starałem się, żeby, chociaż podać listę laureatów, nazwy tych zespołów, którzy otrzymały jakieś trofea czy wyróżnienia. Także po latach dopatruje się w tym może nie sukcesu, ale przetrwania WRM. Też mogę powiedzieć, że to ja doprowadziłem do tego, że sesje nagraniowe w Rozgłośni Polskiego Radia w Poznaniu mogli nagrywać laureaci poszczególnych edycji WRM. Miejscowe władze, też żywo na to reagowały i upoważniły mnie do zapraszania na koncert galowy zespoły i solistów jakie preferowałem. A byli to „Niebiesko Czarni” z solistami Adą Rusowicz i Wojtkiem Kordą, Romuald i Roman, „Anawa” z Andrzejem Zaucha, „Niczego Sobie”, „IrJan” itp.

Po dziesięciu edycjach WRM powstało w Poznaniu Poznańskie Towarzystwo Jazzowe i szef tego towarzystwa Henryk Frąckowiak przekonał władze Jarocina w 1980 roku, że na bazie tych Rytmów niech powstanie coś nowego, większego, ogólnopolskiego i stąd ta pierwsza edycja Muzyki Młodej Generacji. Ta nazwa pojawiła się w Sopocie na Pop Session. Henryk Frąckowiak zaproponował, także, aby organizatorami uczynić warszawski duet Walter Chełstowski, Jacek Sylwin. I to on ich lansował. Ta pierwsza edycja w Jarocinie MMG, nie wiem czy powszechnie wiadomo zasłynęła z czegoś, powiedziałbym dzisiaj, koniunkturalnego. Mianowicie przyjechał z Opola zespół Tajne Stowarzyszenie Abstynentów, czyli „TSA”, jako kwartet gitarowy, grupa instrumentalna. I z Bochni przyjechał zespół z wokalistą Piekarczykiem i tam nastąpiło zbratanie się i od tego pierwszego Jarocina „TSA” zaczęło funkcjonować jako taki zespół stricte rockowy. Potem okazało się, to już lata 80., że można trochę więcej, że UB jakoś mocno w to ingeruje. Ale ja nie jeździłem na te Festiwale. Pojechałem dopiero w 1987 r., kiedy miedzy „Turbo” a Armią wystąpił Czesław Niemen. Jeszcze wtedy nie współpracowaliśmy razem, ale byliśmy w dobrych relacjach. Byłem też na koncercie Irka Dudki, który wystąpił, jako Shakin’ Dudi. Jednak nie czułem się komfortowo w sytuacji, w której wtedy się znalazłem. Nie chodzi o to, że obraziłem. Byłem nadal branży, robiłem inne, acz autorskie projekty. Jeśli ktoś prosił mnie o jakieś kontakty, które miałem, to użyczałem dlaczegóżby nie być przydatnym, a może naiwnym…

Przez dziesięć lat od 1970 roku do 1979 prowadziłem Wielkopolskie Rytmy Młodych, i późniejsze uwarunkowania personalne nie miały nic wspólnego z moją absencją w Jarocinie. Personalne nie, akurat dobrze znałem Jacka Sylwina, on też był dziennikarzem w kolorowym piśmie Czas, który się ukazywał w Gdańsku i miał rubrykę muzyczną. Zdarzało się, że kilka rzeczy mu podrzucałem do tej rubryki, gdy przyjeżdżali jacyś znani wykonawcy do programu telewizyjnego w Poznaniu to przekazywałem mu teksty lub serwis zdjęciowy. Kwestie personalne nie odgrywały znaczenia, ja w tych latach 80. miałem inne zajęcia, organizowałem przez siedem lat Reggae na Wartą w Gorzowie Wielkopolskim, uczestniczyłem w wielu imprezach, jako juror, obserwator, czy jako recenzent w festiwalach krajowych czy zagranicznych. Nie miałem jakiegoś parcia żeby koniecznie być w tych ”Jarocininach”. W latach 90. kolejne władze zaproponowały mi podjęcie reanimacji tego Festiwalu. Przedstawiłem wówczas program, ale według własnej wrażliwości rockowej. Jako że muzyka punkowa była mi zawsze obca poza zespołem „Strengers”, dlatego że ci punkowcy okazali się potem wspaniałymi muzykami instrumentalistami. Natomiast rock poszedł, szczególnie ta warstwa semantyczna, w bunt, możne nie bardzo zrozumiały dla mnie, wolałem tłumaczenia Zembatego, nurt piosenki artystycznej czy literackiej z pewnymi uszlachetnieniami. Natomiast to co proponowały grupy punkowe, wydawało mi się ubóstwem muzycznym. Warstwa tekstowa była taka, że nie czułem tego. W tym czasie, czyli w latach 80. stworzyłem w Gorzowie Reggae nad Wartą, gdzie nie tylko zespoły reggae były zapraszane, ale i np. „Dżem”. Pamiętam, gdy o 4.00 nad ranem, słońce już wschodzi, pada deszcz, a „Dżem” gra, czuliśmy się jak na prawdziwym Woodstocku, tym amerykańskim. Później organizowałem też trochę mniejsze imprezy tematyczne jak Dobry wieczór Mr Blues gdzie występowali czołowi polscy wykonawcy. Sekundowałem Dudkowi przy pierwszych trzech edycjach Rawa Blues. W latach 90. organizowałem koncerty w Poznańskiej Farze w ramach Poznańskie Muzykalia. Potem cykle poznaniacy Pamiętamy Presleya, Urodziny Niemena. Teraz pracuję nad koncertem Klenczonowskim, który zorganizujemy wspólnie z siostrą Hanią Klenczon. Mam też przygotowaną wersję koncertową pt. Nie lękaj się wspólnie z zespołem Piotra Wiza „Sun Flower Orchestra”. Ciągle mi się chce, ale twierdzę, że Jarocin i WRM dały mi jakąś pieczątkę i przepustkę do wejścia na parnas muzyczny.

Dla mnie jest bardzo znaczące wyróżnienie, gdyż wpisany zostałem do grona siedmiu zasłużonych dla historii Jarocina, tym bardziej, że wymieniona też jest tam pieśniarka i sopranistka operowa Elizabeth Schwarzkopf oraz Rudolf Trankner, Johann Hugo Radolin, Emil Loowenthal, ks. Proboszcz Edward Degórski, Jan Majerowicz. Jednak nie poszedłem za tym ciosem i nie zabiegałem o to, żeby zostać honorowym obywatelem Jarocina. A może powinienem?

Miałem nawet taki próżny pomysł Jarociny Wodniczaka, prezentacja artystów, którzy jeszcze funkcjonują począwszy od Hanny Banaszak, Małgorzaty Bratek, a skończywszy na Mietku, „Blues Band” czy „Kasie Chorych”, czy kilku muzykach, którzy zasilają różne zespoły, a przez Jarocin się przewinęli. Zorganizowaliśmy z ówczesną dyrektorką JOK-u koncert Jarocin Come Back, który przeszedł bez echa, nie było nim większego zainteresowania wśród mieszkańców. Uważam też, że jeśli chcę coś robić to, to robię, każdy ma jakieś tam swoje zadania i swoje zasługi.

Władze były wstrzemięźliwe i raczej apolityczne, tym bardziej, że na WRM przyjeżdżali różni dziennikarze np. też z Polityki, w związku z czym rozmawiali czy pisali w konsultacji z Jerzym Urbanem, który był kierownikiem działu krajowego w tym tygodniku. Był bardzo skrupulatny i wymagający. Jeśli się cokolwiek pisało, trzeba było mieć różne zaświadczenia. Na tym spotkaniu Rady, żona kolegi, który też współtworzył „Rytmy”, mówiła, że jakiś pan X. się okazał współpracownikiem SB. A teraz udostępnia jakieś materiały i pamiątki. Wymieniła jego nazwisko, wskazując, że tacy ludzie też się pojawiali dopiero jednak w latach 80. Może współpracował jakby na dwa fronty, starał się przekazywać jakieś pozorne konflikty jednej i drugiej stronie. W latach 70. nie miały jeszcze miejsca sytuacje, których doświadczali organizatorzy w latach 80. i 90., czyli cenzura i inwigilacja.

Nie było z tym żadnego problemu. Mimo, że np. zaprosiłem zespół Anawa, wtedy Grechuta nie mógł przyjechać, i zamiast niego śpiewał Andrzej Zaucha. Były teksty Leszka Aleksandra Moczulskiego, on był na indeksie, ale też inni krakowscy poeci jak Adam Zagajewski, Julian Kornhauser i wtedy były jakieś kłopoty. Przypomina mi się, że ten krakowski zespół nie mógł wszystkiego śpiewać. Gdy zapraszałem rockowy zespół jak Romuald i Roman” czy też „Niebiesko–Czarni”, to te zespoły wykonywały raczej repertuary bez eksperymentów, raczej swój, umownie zwany przebojowym. W tym czasie nie odnosiłem wrażenia, że ktoś może tym w jakiś sposób manewrować czy manipulować. Może dlatego, że wówczas najważniejszy był naczelnik, sekretarz komitetu powiatowego, szef powiatowego ZSMP.

Jako organizator wielu imprez muzycznych obserwując reaktywowany festiwal nie uważam, że idzie w dobrym kierunku i ma szansę być ważną imprezą w Polsce w kolejnych latach. Teraz muszą się zgadzać słupki finansowe. Był taki moment, to Węgorzewo mogło zająć miejsce Jarocina. Obecnym edycjom często zarzuca się zaniedbanie „Małej sceny”, promocji młodych początkujących zespołów. Organizatorzy odpierają zarzuty, że impreza bazująca na „Małej scenie” nie jest w stanie utrzymać się finansowo.

Co podpowiada mi moje doświadczenie?

W Jarocinie już od kilku lat po prostu brak pomysłu. Dlaczego zrobiono akurat jubileusz „Armii”, notabene fajnego zespołu, ich płyta Legenda ukazała się 20 lat temu. Ale dlaczego nie pomyślano o trzech bardzo ważnych rocznicach: 10-lecie śmierci Ciechowskiego, 20-lecie Ady Rusowicz, która w Jarocinie wystąpiła i 30-lecie śmierci Krzysztofa Klenczona?… Można było fajnie taki wspominkowy koncert zorganizować, chociażby w małym pomieszczeniu dla tubylców, dla tych rówieśników Klenczona, Ady Rusowicz czy Ciechowskiego. Wszyscy mówią, że najlepszy koncert w życiu „Republika” zagrała w Jarocinie wówczas, kiedy została obrzucona, dlaczego więc tam o tym zapomniano?

Publiczność z lat 80. można zobaczyć w wielu filmach, jeśli chodzi o „Rytmy” to jest biała plama, nie tańczono pogo, tym bardziej, że te imprezy były w JOK-u albo kinie „Echo”. To była publiczność miejska, w dwóch czy trzech przypadkach widziałem, jak przyjechała jakaś ekipa autobusem, fani jakiegoś zespołu, wycieczka jakiejś miejscowości, bo zagrał ich zespół, który przypuszczam, że działał przy tamtejszym domu kultury lub Zakładowym Domu Kultury. Zakład miał swój autokar i przywiózł ludzi i po koncercie wracali. Dominowała raczej publiczność stricte jarocińska plus dziennikarze, obserwatorzy, którzy przyjeżdżali do Jarocina. Przyjeżdżali późniejsi managerowie Nalepy, Grechuty czy też Skowrońskiego, żeby posłuchać tych muzyków i ewentualnie im zaproponować pracę. Frekwencja raczej zawsze była 100%, szczególnie na tych koncertach galowych, podsumowujących, gdzie byli laureaci i zespół, o którym się mówiło, że byli gwiazdą. Nawiązywały się też miłe kontakty. Zawierzono mi i to ja zapraszałem zespoły, aby zagrały w tych koncertach galowych.

Szczególnie dużo osób z Wielkopolski przyjechało na pierwsze Jarociny MMG, już były takie sygnały. Nie było dobrodziejstwa internetu, ale pocztą docierało, że jest taki festiwal, warto przyjechać. Nie wiem, czy na pierwszym, czy drugim Festiwalu były pola namiotowe. W tych 10 latach WRM nie myśleliśmy, żeby wyjść tak szeroko. Zauważyłem chyba na drugim takim festiwalu w Chodzieży, takie możliwości, tam były idealne warunki, był amfiteatr, chyba na 300 osób, pole, na co najmniej 200 domków kempingowych, też pole namiotowe, i wszystko przy jeziorze. W sposób naturalny można było to robić. I tam skończyły się te przeglądy i od razu powstały warsztaty jazzowe, a w Jarocinie raczej te wszystkie początkowe imprezy były adresowane do mieszkańców.

Gdybym działał przy organizacji festiwali po 1979 roku, to zachowałbym formę eklektyczną. Nie mam zdecydowanego, ulubionego nurtu muzycznego czy konwencji stylistycznej w związku, z czym najbardziej mi odpowiadają formy „urockowione”, ale instrumentowane większymi formami, czy to keyboardami, czy też prawdziwymi smyczkami. Formy połączeniowe: klasyczne z rockowymi. Dopuszczałbym prawie wszystkich, ale chyba dystansowałbym się od punkowych form, tak jak teraz zupełnie bym nie dopuszczał rapu czy hip-hopu. Robiłem festiwale z przesłaniem, festiwale muzyki chrześcijańskiej. I zapraszałem nawet zespoły śpiewające ku chwale Pana. Jestem może ortodoksyjny, jeśli gospel, to w takiej formie „korzennej”, jak reggae, to też w przekazie „korzennym”. Nie byłbym tak otwarty, znając siebie, bo staram się być osobą obiektywną, ale zachowawczą i konserwatywną. Przypomnę, że przez całe dorosłe życie kieruję się dewizą LEPIEJ BYĆ NIŻ MIEĆ!

Krzysztof Wodniczak

image0

ZBIORCZE FOTO ROK 1978

OD LEWEJ IREK DUDEK (IRJAN), JACEK OLECHOWSKI  ROZGŁOŚNIA HARCERSKA, KRZYSZTOF WODNICZAK, RED. ZYGMUNT KISZAKIEWICZ “PANORAMA”, STOJĄCY CZESŁAW ROBAKOWSKI I SEKRETARZ KP PZPR W JAROCINIE.

FOT. PRAWDOPODOBNIE WOJCIECH PIETRZAK

/ze zbiorów Autora/

Zdjęcie K. Wodniczaka – Hieronim Dymalski

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *