Czy psy zamknięte przez większość dnia w kojcu, nawet jeśli są nakarmione i zaszczepione, można uznać za zadbane? Czy takie psy są szczęśliwe, mają radość z życia? Czy jeśli sprawę zna schronisko dla zwierząt, Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami i policja, powinniśmy oczekiwać od tych podmiotów jakiejś reakcji? A jeśli tak, to jakiej?
Dużo pytań, jak Państwo widzicie. O dwóch suczkach, Gabi i Kostce, zamkniętych w kojcu na terenie posesji pani Danuty przy ulicy Stolarskiej w Piotrkowie Trybunalskim napisała do nas mieszkanka tego miasta, mająca dom niedaleko rzeczonej posesji. Alarmowała, że psy początkowo były na łańcuchach, a choć obecnie już nie są, praktycznie nie opuszczają niewielkiego kojca. No chyba, że uciekną, co się zdarza. A kiedy już uciekną, trafiają czasem do Schroniska dla Zwierząt w Piotrkowie Trybunalskim, skąd następnie ponownie są przywożone na posesję przy ulicy Stolarskiej. I znów zamykane do kojca.
Nie odnotowano nieprawidłowości
Jako redakcja zainteresowaliśmy się, dlaczego schronisko zgadza się na to, żeby suczki ponownie trafiały do opiekunki, która nie zapewnia im – jak nam przekazano – wystarczającej ilości ruchu. Dlaczego nie odda ich do adopcji? Można też przecież sprawdzić chipy i skontaktować się z innym schroniskiem, z którego psy pierwotnie trafiły do obecnej opiekunki.
W tej sprawie wymieniliśmy niejednego maila zarówno ze schroniskiem, jak i z lokalną policją. I zarówno przedstawiciele schroniska, jak i policji w odpowiedzi uspokajali nas, że wszystko jest w porządku, psy są dobrze traktowane, zaszczepione, wysterylizowane, karmione, a kojec opuszczają pod kontrolą swojej opiekunki, kiedy kobieta wraca do domu i ma fizyczną możliwość przypilnowania czworonogów, żeby nie wybiegły na ulicę. Była też mowa o tym, że skargi wynikają z rzekomej wojny sąsiedzkiej, jak dowodziła właścicielka psów, która sama złożyła skargę na sąsiadkę zmartwioną losem psów za rzekome „nękanie”.
Ostatniego maila od asp. sztab. Izabeli Gajewskiej, oficer prasowej Komendy Miejskiej w Piotrkowie Trybunalskim, otrzymaliśmy 29 stycznia br. Maila tego przytaczamy w całości, z oryginalną pisownią:
„Dzień dobry, w odpowiedzi na zapytanie z dnia 25 stycznia 2025 roku, informuję, że powyższe zapytanie wpłynęło do Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie Trybunalskim w dniu 26 sierpnia 2024 roku i skierowane było przez Sandrę Walczak, Społeczenstwo.com.pl, InterwencjePoznanskie.pl. Wówczas, na powyższe pismo została udzielona odpowiedź, która została przesłana w dniu 04 września 2024 roku o następującej treści:
‘W odpowiedzi na Pani pismo z dnia 26 sierpnia 2024 roku w sprawie podejrzenia nieprawidłowości przy opiece nad dwoma psami, które znajdują się na posesji przy ulicy Stolarskiej, informuję, że skontaktowano się ze Stowarzyszeniem Opieki Nad Zwierzętami w Piotrkowie Trybunalskim. Jak oświadczyli pracownicy, wielokrotnie dokonywali oni niezapowiedzianych kontroli, podczas których nie ujawnili nieprawidłowości związanych z opieką nad zwierzętami. Pracownik Towarzystwa potwierdził, że doszło do sytuacji kiedy zmuszeni byli interweniować w związku z wyjściem z posesji obu psów, jednak jak ustalili, zdarzyło się to z uwagi na fakt, iż właścicielka wyszła z posesji. Ponadto, jak ustalili, obecnie psy w momencie konieczności opuszczenia posesji przez właścicielkę znajdują się w kojcu, co uniemożliwia ucieczkę. Pracownicy określili warunki bytowe jako dobre, jednocześnie oświadczając, że nie posiadają podstaw do zabrania zwierząt. Sprawa znajduje się również w zainteresowaniu dzielnicowego z tego rejonu i jest na bieżąco monitorowana. Ponadto informuję, że pod wskazanym adresem od początku 2024 roku nie odnotowano interwencji Policji. Ponadto informuję, że do dnia dzisiejszego, pod wskazanym adresem w dalszym ciągu nie odnotowano interwencji Policji, ani również nie odnotowano żadnych zgłoszeń do dzielnicowego z tego rejonu o nieprawidłowościach. Ponadto, skontaktowano się z pracownikami Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami w Piotrkowie Trybunalskim, którzy oświadczyli, że w ostatnim czasie również nie odnotowali żadnych nieprawidłowości związanych z opieką nad psami” – napisała asp. sztab. I. Gajewska.
Bądź dobry dla zwierząt
O sprawie dwóch suczek z ulicy Stolarskiej rozmawialiśmy z Marią Mrozińską, specjalistką ds. zwierząt Schroniska dla Zwierząt w Piotrkowie Trybunalskim i inspektorem ds. zwierząt. Pani kierownik traktuje informacje sąsiadki pani Danuty o niewłaściwym traktowaniu suczek z wyraźną rezerwą. I powtarza tezę o sąsiedzkiej wojnie pomiędzy obiema paniami.
– Pani Danuta już zgłosiła policji nękanie – informuje. – A psy muszą być w kojcu, bo inaczej uciekają – argumentuje. – A lepiej przecież, żeby czworonogi nie biegały same po ulicy – przedstawia argument. – Kiedy zdarzy się ucieczka, opiekunka szuka wtedy swoich psów wszędzie – dodaje kierowniczka.
– No dobrze, a to nie jest niepokojące, że suczki uciekają? – drążymy. – Może im w tym kojcu jednak źle?
– Wie pan – wzdycha w odpowiedzi moja rozmówczyni. – Tak się po prostu czasem zdarza.
Pani Maria potwierdza też, że kiedy suczki uciekły, trafiły do schroniska w Piotrkowie.
– Psy nie zostały od nas adoptowane, ale owszem, były u nas w boksie – kiwa głową. – I widać było, że za swoją opiekunką tęskniły – zapewnia. – 30 lat zajmuję się zwierzętami, potrafię rozpoznać ich emocje i zachowanie – zaznacza. – Zresztą pani Danuta szybko po swoje psy przyjechała.
– No dobrze, a ten kojec na Stolarskiej? Nie jest za mały? – pytamy.
– Kojec jest taki, na jaki było stać panią Danutę i jej męża – rozkłada ręce pani kierownik. – Być może pani Danuta go rozbuduje, kiedy będzie miała pieniądze – wyraża przypuszczenie. – Zabrać komuś psy z tego powodu, że przebywają w kojcu? To przecież oznaczać będzie zamianę budy na czyjejś posesji na budę w schronisku. Czy naprawdę los psów się wtedy poprawi? – pyta retorycznie.
Moja rozmówczyni zaznacza przy tym, że sama psów w kojcu w ogóle nie trzyma.
– Chyba, że przyjdą goście – dodaje. – Ale normalnie moje psy mieszkają ze mną w mieszkaniu, bo to członkowie rodziny – podkreśla. – W tym momencie muszę jednak powiedzieć, że pani Danuta swoje psy z kojca wypuszcza, w jej obecności poruszają się swobodnie po terenie posesji.
Pytamy panią Marię, czy zna osobiście którąś ze stron konfliktu.
– Panią Danutę poznałam dopiero przy okazji tej sprawy – odpowiada nasza rozmówczyni. – A jej sąsiadkę znam, bo jest karmicielką zwierząt, bierze od nas karmę. Rozmawiamy o suczkach ze Stolarskiej i cały czas jej mówię, że nic takiego tam się nie dzieje – zapewnia. – Obie suczki są szczepione, są też prawidłowo karmione, są po sterylizacji.
– A co pani Danuta odpowiada na zarzut sąsiadki, że miała jej psa oddać, a potem stwierdziła, że jednak nie odda? – pytamy dalej.
– Naprawdę powiedziała, że odda? – dziwi się Maria Mrozińska. – Może kiedyś w nerwach.
Na koniec naszej rozmowy pani Maria mówi też parę słów o sobie.
– Zwierzęta są dla mnie całym światem, a ich świat uczy nas wielkiej pokory. Co do psów, to na ich punkcie mam wręcz świra, bo psy są często lepsze od ludzi – wyraża przekonanie. – Czasem można się wręcz wstydzić, że jest się człowiekiem – wzdycha. – Bo od psa można uczyć się choćby umiejętności przebaczania – podaje przykład. – Jestem przekonana, że wszystkie psy idą do nieba. Chciałabym je tam kiedyś spotkać – wyjawia. – Bo kiedyś miałam duże wyrzuty sumienia, kiedy odeszła Sonia, suczka schroniskowa, staruszka, a ja się z nią nie zdążyłam pożegnać… – zawiesza głos. – Wróciła do nas po śmierci swoich opiekunów, byłam z nią bardzo zżyta.
Pani kierownik zdradza też jak brzmi jej życiowe motto.
– „Miej dobre serce i bądź dobry dla zwierząt”. Bo to przecież najważniejsze – mówi z przekonaniem. – Niestety, ludzie na ogół tak nie myślą, lasy wycinają, dziki wybijają. W przyszłości zostanie tylko sam człowiek i beton – nie kryje pesymizmu.
W schronisku będzie lepiej?
Z motto trudno się nie zgodzić, z pesymistycznym spojrzeniem na naszą przyszłość również, zwróćmy jednak uwagę, że nasza rozmówczyni nie odniosła się jednak do wielkości sporej willi oraz przestronnego ogrodu właścicielki obu suczek.
W interwencjach przy ulicy Stolarskiej brała też udział inspektorka TOZ-u, Anna Kleszczyńska, która widziała obie suczki.
– Przychodziłam tam bez zapowiedzi, a pani Danuty osobiście nie znam – zaznacza. – Suczki mieszkają w dość sporym kojcu, czystym i zacienionym, bo obok rosną krzewy. Według mojego doświadczenia kojec jest odpowiedniej wielkości na dwa psy tej wielkości.
– A jakie ma pani doświadczenie? – pytamy od razu.
– Powiem tyle, że ze Schroniskiem dla Zwierząt w Piotrkowie współpracuję od 10. roku życia, a przez mój dom przewinęło się dużo różnych psów po traumach – odpowiada krótko. – Inspektorem jestem od siedmiu lat i na koncie mam ok. 150 interwencji, a w sumie już 18 lat pracuję ze zwierzętami – wylicza.
Nasza rozmówczyni dodaje, że zwierzęta na Stolarskiej mają miski z suchą karmą, wodę, a raz dziennie dostają także mokrą karmę.
– Są dobrze odżywione, mogłyby być nawet nieco chudsze – ocenia. – Widziałam książeczki zdrowia, z których wynika, że obie suczki są zaszczepione i wysterylizowane – zaznacza. – Widziałam też, którędy z posesji czasem uciekają: wskakują na ogrodowy grill, zeskakują na sąsiednią posesję, a stamtąd wybiegają przez otwartą bramę na ulicę.
– Może uciekają, bo nie czują się tam dobrze? – podsuwamy. – Albo mają za mało ruchu?
– Biegają po podwórzu, pod kontrolą opiekunki – oponuje pani Anna. – A że czasem uciekają? Niektóre psy tak po prostu mają. Uciekają nawet wtedy, kiedy kochają swoich opiekunów. Oczywiście zdarza się też, że uciekają, bo nie czują się bezpiecznie, ale to nie ten przypadek – zapewnia. – Sama kiedyś miałam w domu suczkę zabraną z łańcucha – też zdarzało jej się nieraz między nogami gdzieś czmychnąć. Skłonności do ucieczek mogą mieć też psy w typie określonych ras, np. husky – podaje przykład.
– No dobrze, ale czy pies, który czuje się w danym miejscu dobrze, nie powinien po godzinie czy półtorej na to miejsce jednak wrócić? – indagujemy dalej.
– Niektóre wrócą, a inne, mniej rozgarnięte, zagubią się w labiryncie ulic – rozkłada ręce pani inspektor. – Moja pani kierownik też ma dwójkę uciekinierów, które nieraz wracają dopiero po siedmiu godzinach, po nawoływaniach. Nikt ich nie adoptuje właśnie dlatego, że uciekają. W schronisku jest sporo takich uciekinierów, które mają nikłe szanse na domy. I też mieszkają w kojcach. To mamy zamknąć schronisko? – pyta retorycznie. – Psy są różne, jak ludzie są różni. Widzę jednak, że suczki mają dobry związek emocjonalny zarówno ze sobą, jak i ze swoją opiekunką – uspokaja.
– No dobrze, a dlaczego pani zdaniem sąsiadka pani Danuty interweniowała, że suczkom dzieje się źle? – pytamy na koniec.
– Mogę tylko zacytować moją rozmowę z panią Danutą – zastrzega pani Anna. – Według jej słów, sąsiadce spodobał się jeden z tych psów i chciała go wziąć dla kogoś z rodziny. Szkoda, że chciała zdobyć psa w taki akurat sposób, bo w schronisku naprawdę jest sporo zwierząt, które z utęsknieniem czekają na nowych opiekunów – wzdycha. – Kochamy zwierzęta, staramy się znaleźć im domy, ale suczki na Stolarskiej mają dobrze, mają dom. Jeśli trafią do schroniska, mogą w nim ugrząźć na zawsze, wśród setek innych, mogą nie znaleźć domów. Czy wtedy będzie im lepiej? – przekonuje.
Tutaj akurat stanowczo protestujemy, bo wiemy, że psy miały być przekazane fundacji z Wielkopolski, która chciała dla tych psów znaleźć nowych opiekunów, którzy poświęciliby im czas oraz zapewnili taka ilość ruchu, jaka jest potrzebna dwóm młodym i energicznym psom. Wiemy, ponieważ nasza dziennikarka zaangażowała się w pomoc i pośrednictwo, chcąc poprawić los obu pechowych suczek. Jednak właścicielka psów ostatecznie nie wyraziła zgody na ich zabranie, los psów się więc nie poprawi. A dlaczego sąsiadka oczernia kobietę, która chce pomóc psom? Nietrudno się domyślić, że chroni samą siebie i swojego wyobrażenia trzymania psów w kojcu jako jedynie słusznego sposobu postępowania ze zwierzętami.
Pytanie o obiektywizm
Odpowiedzmy tu też może pytaniem na pytanie: czy osoby ze schroniska i działającego przy schronisku TOZ-u są jednak obiektywne? Czy nie są sędziami we własnej sprawie? Chcąc nie chcąc, stały się przecież w tej sprawie stroną, w końcu bardziej lub mniej wprost zasugerowano im, że nie dokładają wystarczających starań, by zapewnić psom możliwie najlepszą opiekę.
Kontakt do pani Anny otrzymaliśmy od Natalii Zając, prowadzącej w okolicy Piotrkowa Trybunalskiego azyl „Masz Nosa”. Pani Natalia znana jest z tego, że w swoim azylu zapewnia dobre życie nie tylko psom i kotom, czyli zwierzętom domowym, ale także takim zwierzętom, jak np. kozy, owce czy świnie, określanym przez prawo jako „zwierzęta gospodarskie”, a przez dużą część społeczeństwa traktowanym nie jako żywe i czujące istoty, lecz jako chodzące (a w przypadku hodowli przemysłowej raczej stojące…) magazyny z mięsem. Innymi słowy aktywistka uznaje i szanuje podmiotowość tych zwierząt, które dla wielu z nas są jakimiś „zwierzętami gorszego Boga”, że odniesiemy się tu do kultowego filmu „Dzieci gorszego Boga”. Jednym zdaniem: trudno pani Natalii odmówić miłości do zwierząt, skoro aktywistka lwią część swojego życia poświęca temu, by zwierzęta te, niezależnie od gatunku, miały jak najlepiej.
– Co do zasady nie ufam natomiast ludziom, a przynajmniej większości z nich – nie ukrywa w rozmowie z nami Natalia Zając. – Natomiast akurat z Anną Kleszczyńską współpracuję od dawna i mam do niej duże zaufanie. Jeśli ona coś mówi, wierzę jej słowom i nie widzę potrzeby sprawdzania tego – składa mocną deklarację.
Z drugiej strony z kolei pani Anna wierzy tylko jednej ze stron konfliktu, czyli właścicielce psów trzymanych w kojcu. A ta druga strona?
Nie proszę o nic niezwykłego
W sprawie suczek interweniowała w naszej redakcji pani Iwona, mieszkająca nieopodal. Rozmawialiśmy z nią telefonicznie, a potem, przy okazji autoryzacji swojej wypowiedzi, pani Iwona przesłała mailem własną, znacznie rozszerzoną wersję tej części artykułu, którą publikujemy poniżej, już nie w formie rozmowy, lecz swego rodzaju listu do dziennikarza:
„Znam narrację pań z TOZ i policji. Będąc kiedyś w schronisku, gdy przekazywałam za małe już dla mojej suni legowisko, prosiłam o sprawdzenie, czy psy sąsiadki na pewno mają słomę w budach, czy ma ją ich właścicielka, tylko schowaną, ponieważ nie mogę nie pamiętać słów o tym, że państwo słomę owszem mają, ale do budy ją włożą, gdy pies zmądrzeje i przestanie zaśmiecać nią podwórko. Było to parę lat temu, w lutym, wieczorem, przy dwucyfrowym mrozie.
Trzeba tu przypomnieć, że jedna sunia przypięta była wówczas łańcuchem do budy, zbyt dużej, by mogła ogrzać ją ciepłotą swojego ciała, nieocieplanej z nieosłoniętym wejściem i brakiem jakiejkolwiek poprzeczki blokującej wypadanie słomy, która nie wiem, czy kiedykolwiek tam była, ponieważ nie było po niej najmniejszego nawet śladu. Oczekiwanie, że słoma nie zaplącze się w łańcuch, szczególnie, gdy nie ma żadnych ograniczeń, bo nikt o to nie zadbał i obwinianie psa o nieporządek, było dla mnie absurdalne. Przecież nawet gdyby ten pies faktycznie wygrzebywał słomę z budy, choćby z nudów, to od tego ma właściciela, by bardziej świadom (przynajmniej tak powinno być) tego, że pies będzie marzł, uzupełniał te braki. To tak, jakby dziecku, które mimo dojmującego mrozu, nie chce zimą nosić czapki, odebrać tę czapkę i nie przejmując się zdrowotnymi konsekwencjami, czekać aż zmądrzeje. Chyba żaden kochający rodzic tak nie postępuje, tylko z uporem maniaka tłumaczy dziecku potrzebę ochraniania głowy przed zimnem.
W tym czasie druga sunia miała do dyspozycji za mały dla niej podest w lodowatym pomieszczeniu, bez jakiegokolwiek legowiska czy koca, w efekcie czego większość czasu leżała na zewnątrz, bezpośrednio na zmrożonej, a po tym jak puściły mrozy, mokrej ziemi.
Jeśli chodzi o komfort termiczny różnica żadna, ale na zewnątrz pies przynajmniej widział coś więcej niż ciemne pomieszczenie.
Wie Pan, myślę, że być może nie byłabym tak mocno i do dziś przejęta losem tych psiaków, gdyby nie fakt, że to tak bardzo przeszkadza ich właścicielce, co budzi moje podejrzenia o jej intencje i dobrostan suczek. Przecież ja nie proszę o coś niezwykłego, tylko o zaspokojenie podstawowych potrzeb tych zwierząt”.
Nie mają źle?…
Pani Iwona ma też żal o to, że z drugiej strony nie spotkała się ze zrozumieniem. Jak pisze dalej:
„Złość tej Pani, straszenie mnie policją oraz ówczesne słowa: ‘Nie mają źle’ sprawiają, że dziś z Panem na ten temat rozmawiam. Niestety, bardzo różnimy się w ocenie sytuacji. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z faktu, że tysiące zwierząt mają stokrotnie gorsze warunki życia, ale myślę, że skoro bierze się pod opiekę psa czy kota, to po to, by szanować jego potrzeby i zapewnić mu najlepsze z możliwych warunków. Kojec, zimną budę i brak możliwości swobodnego biegania to pies schroniskowy już miał. Także słowa właściciela, że pies jest dla niego, a nie on dla psa oraz że mogę te psiaki sobie zabrać, choćby zaraz, nie napawały mnie spokojem o los tych zwierząt. Ja nie mogłam ich zabrać, ponieważ mam już kilka swoich sierściuchów. Dzięki życzliwości przyjaciół, sunie mogły zostać umieszczone w dobrej fundacji, ale ostatecznie sąsiadka odmówiła.
Wie Pan, te sunie, to nie są jedyne zwierzaki, którymi się interesuję i wiem, że przyczyn zaniedbań zwierząt przez ludzi jest wiele. Czasem ktoś ma zbyt mało czasu, by odpowiednio dbać o zwierzaka, kto inny nie zdaje sobie sprawy, że zwierzak podobnie jak my ludzie, cierpi na te same dolegliwości, jeszcze ktoś inny mimo, że chciałby dla swojego pupila jak najlepiej, dysponuje znikomymi środkami finansowymi i musi sobie radzić, itd.
Ale wszyscy ci ludzie, gdy interesuję się ich zwierzakami, nie oponują, wręcz przeciwnie, współpracują. Ktoś nawet wyraził zdanie, że przecież to miło, że jeszcze komuś zależy na zwierzakach. W przeciwieństwie do mojej sąsiadki, która traci dużo energii, by mnie do tego zniechęcić.
Ostatnio otrzymałam wezwanie do policji i okazało się, że to sąsiadka złożyła zażalenie, że ją nękam. Pani, która pytała mnie o szczegóły sprawy, przyznała, że to, co robię, nie nosi cech nękania i nie zostaną podjęte dalsze działania w tej sprawie. Nie byłoby w tym nic ciekawego, nawet to, że sąsiadka znów skłamała, bo zrobiła to wcześniej kilka razy. Tym razem napisała w skardze, że niby chciałam pod jej nieobecność wejść na jej posesję, a było zupełnie inaczej.
Przejeżdżając, jak zwykle, obok tej posesji, zobaczyłam córkę tej pani i zwolniłam. Pani podeszła do mnie i po wzajemnym przedstawieniu się i wymianie kilku zdań, gdy powiedziałam, że zależy mi, by psy miały ciepło i mogły swobodnie biegać po placu, pani zaproponowała, bym weszła i osobiście zobaczyła, że w budach jest słoma, po czym stwierdziła, że – co jest dla mnie oczywiste – nie może brać odpowiedzialności za postępowanie swojej mamy i zadeklarowała osobiste dbanie o dobrostan psiaków. Nie skorzystałam z zaproszenia tej pani, tylko poprosiłam, by zrobiła i przesłała mi zdjęcie potwierdzające, że słoma w budach faktycznie jest. Tak też się stało i córka spytała mnie, co jeszcze mają zrobić, bym dała mamie spokój.
Rozbawiła mnie również, komentując swoje rozmowy na mój temat z innymi ludźmi. Na przesłane zdjęcie oraz pytanie tej kobiety odpowiedziałam nie od razu, lecz dopiero po kilku czy kilkunastu dniach, po informacji, w której prognozowano powrót przymrozków i poprosiłam o dodanie do bud więcej słomy (bo było jej niedużo) i przesłonięcie wejść, gwarantujące w chłody zachowanie ciepła a latem chłodu. Oczywiście deklarowałam pomoc w razie potrzeby.
Ta młoda kobieta nie odpowiedziała mi, a ja nie mogłam z powodów rodzinnych, i nawet nie bardzo chciałam, wierząc w zapewnienia o dbałości o te psiaki, zabiegać o informację, czy obietnicę spełniła.
Jak widać, moja prośba, to chyba było już dla mojej sąsiadki za wiele, stąd moja wizyta w komendzie policji. Dlatego tego nie rozumiem, przecież nie proszę o cuda. Wie Pan, te psiaki nie biegają swobodnie przez kilka godzin, lecz niemal cały czas przebywają w kojcu. Przejeżdżam tamtędy naprawdę często i zwykle tam są, również w nocy.
Wprawdzie widziałam dwa razy, że sąsiadka siedziała przed domem, a psy były wypuszczone z kojca, oraz jeden raz, jak je prowadziła na smyczy. Nie twierdzę, że nie zrobiła tak więcej razy, bo z pewnością tak było, przecież nie obserwuję tego domu i nie śledzę poczynań sąsiadki, tylko codziennie koło niego przejeżdżam. Ale to wszystko to chyba jednak dla psów za mało, skoro kilka razy uciekły i nie wracały, tylko odbierane były ze schroniska”.
Dlaczego uciekają i nie wracają?
W dalszej części listu do naszej redakcji pani Iwona próbowała m.in. odpowiedzieć na pytanie, dlaczego suczki z ulicy Stolarskiej raz na jakiś czas forsują ogrodzenie i opuszczają teren posesji. Jak pisze:
„Być może warto się zastanowić, kiedy i z jakich powodów psy uciekają od właściciela? Z tego, co wiem i można również poczytać w fachowej literaturze, przyczyn może być kilka, a najważniejsze to:
– znęcanie się, katowanie. Ta przyczyna odpada,
– głodzenie i w efekcie tego ucieczki w poszukiwaniu pożywienia. Ta przyczyna również odpada,
– brak możliwości zaspokojenia potrzeb gatunkowych, aktywności fizycznej i psychicznej, eksplorowania otoczenia. Brak możliwości badania otoczenia, nie tylko dobrze znanego, ale nowego, tego, czego pies nie zna, może prowadzić do stresu i zaburzeń behawioralnych.
Pani sąsiadka wyraziła taką opinię, że jej psy mają genetycznie uwarunkowaną potrzebę ucieczki. Zadziwiające jest w tej sprawie dla mnie właśnie to, że osoba, która jest w pełni świadoma potrzeb swoich zwierząt, skazuje je na cierpienie w postaci zniewolenia w kojcu przez tyle godzin. Kiedyś rozjuszona zapytała mnie cyt.: ,,A jak siedzą cały dzień w domu i tylko wychodzą na krótkie spacery, to dobrze jest?”
Pewnie, że lepiej, gdy wychodzą na długie spacery, ale mają za to kontakt z człowiekiem, buduje się tak potrzebna psom więź z opiekunem i mają do dyspozycji, nawet, jeśli to przeciętnej wielkości mieszkanie, więcej miejsca niż w kojcu.
Proponowałam, żeby może przyprowadzała sunie do mnie, jeśli boi się, że uciekną, teren jest większy, ogrodzony, a psy jak się wybiegają, to są zadowolone i najchętniej odpoczywają i śpią. Nie chciała skorzystać z tej propozycji. Szkoda mi tych psiaków, bo mam sunię w tym samym wieku, co psiaki sąsiadki i wiem, ile radości sprawiają jej długie spacery i możliwość wybiegania się poza własnym podwórkiem. Ona na spacerach prawie nie chodzi, tylko cały czas biega.
A jak w tej chwili sytuacja wygląda u pani Danuty, to nie wiem, bo zajęły mnie poważne sprawy rodzinne, to jedno, a po drugie zaufałam córce tej Pani, która, jak już mówiłam, deklarowała, że będzie dbać o dobrostan zwierząt. Co do rzekomej „wojny sąsiedzkiej’, sąsiadka jako taka mnie nie interesuje, poza tym, że dobrze jej życzę i wolałabym umawiać się na kawę, niż tracić czas na chodzenie na policję czy choćby takie rozmowy o niej.
Interesuje mnie los psów”.
“Nie jestem zainteresowana wojną”
Powyżej wspomniałem o mojej rozmowie telefonicznej z panią Iwoną. Zapytałem podczas tej rozmowy o wielkość kojca dla suczek i usłyszałem w odpowiedzi, że w ocenie mojej rozmówczyni, jego powierzchnia jest dość mała, niezapewniająca psom zbyt wiele ruchu.
– Do tego kojec nie jest zadaszony, stoi pod drzewem, latem jest zarośnięty – wylicza kobieta.
– Skoro zarośnięty i pod drzewem, to znaczy, że psy mają cień i osłonę przed palącym słońcem – szukam pozytywów.
– No owszem, ale nie mają też widoku na ulicę, a wiadomo, że dla psa w kojcu taka obserwacja to jedna z niewielu rozrywek, tym bardziej, że psiaki, jeszcze młode, wbrew zapewnieniom sąsiadki nie miały żadnych zabawek, a jak przyniosłam im kilka, to sąsiadka zapytała mnie, kto będzie sprzątać, gdy je pogryzą? – przywołuje mnie do rzeczywistości moja rozmówczyni. – Widać zresztą, że pieski lubią obserwować, najczęściej siedzą na dachach swoich bud – wskazuje.
– Wróćmy na moment do narracji o wojnie sąsiedzkiej – proponuję. – Panie ze schroniska uważają, że pani chce po prostu jednego psa od sąsiadki wziąć i stąd cały ten spór.
– Wie pan, nie jestem zainteresowana wojną sąsiedzką, daleko mi do tego, jestem raczej skłonna pomagać ludziom, niż z nimi wojować. Zresztą decyzję o rozmowie z Panem na ten temat, podjęłam tylko dlatego, by sprostować fakty, jako że pani sąsiadka przedstawia mnie, jak widać, w swoich opowieściach jako jakąś agresorkę, a czy faktycznie nią jestem, proszę samemu osądzić.
Na zakończenie naszej rozmowy zapytałem, kiedy sytuacja uprawnia do odebrania psa czy kota osobie, która w świetle prawa jest właścicielem tego zwierzęcia.
– Nie jestem zwolenniczką zabierania zwierząt legalnym opiekunom – zapewniła mnie w odpowiedzi moja rozmówczyni. – Chyba że nie da się już nic więcej zrobić, ale mam nadzieję, że ta sytuacja nie będzie nigdy tego wymagała. Chodzi mi tylko o to, żeby pies był traktowany z szacunkiem. Miał ciepło, sucho, miał możliwość wybiegania się.
Niech będą szczęśliwsze
Kiedy rozmawiałem z panią Iwoną, też nie miałem podstaw, żeby wątpić w jej zaangażowanie i w życzliwy stosunek do psów. I to pomimo tego, że kiedy się dowiedziała, że rozmawiałem także z innymi osobami, zaczęła się jakby odrobinę wycofywać. Czy jest więc tak, że wszyscy chcą dobrze, ale psy nadal muszą żyć na ograniczonej przestrzeni i prawie bez kontaktu z człowiekiem? Bo przecież nie ma raczej wątpliwości, że lepiej by im było w ciepłym domu, w końcu moja rozmówczyni ze schroniska sama podkreślała, że jej psy mieszkają z nią pod jednym dachem. A jeśli już czworonogi przebywają na zewnątrz, z pewnością byłyby szczęśliwsze, gdyby mogły się wybiegać na terenie całej posesji. Tym bardziej, że właścicielka psów sama mieszka w sporej willi i dysponuje ogrodem, w którym oba psy miałyby raj.
A może przy prezydencie miasta działa rzecznik lub rada ds. zwierząt? A jeśli tak, może oni mogliby się wypowiedzieć w tej sprawie? Zapytaliśmy o to w piotrkowskim Urzędzie Miasta. Dokładnie napisaliśmy tak:
„Dzień dobry, jako redakcja zajęliśmy się losem dwóch suczek, które przebywają w kojcu na terenie posesji przy ul. Stolarskiej, a ponieważ opiekunki zwierząt najczęściej nie ma w domu, psy rzadko ten kojec opuszczają, o ile same nie uciekną na ulicę. W przeszłości suczki miały być też trzymane na łańcuchu. Rozmawialiśmy w tej sprawie ze Schroniskiem dla Zwierząt i z komendą policji. Od obu tych instytucji otrzymaliśmy odpowiedź, że ich zdaniem nic złego się nie dzieje. Mamy w związku z tym pytanie, czy przy Urzędzie Miasta działa rzecznik lub Rada ds. Zwierząt, a jeśli tak, czy któryś z tych podmiotów mógłby się sprawie przyjrzeć. Być może wystarczy zwykła rozmowa z opiekunką suczek i wyjaśnienie jej, że potrzeby psa to nie tylko pełna miska, ale także kontakt z człowiekiem i spacer”.
W odpowiedzi 11 marca br. otrzymaliśmy mailem krótkie pismo od prezydenta Juliusza Wiernickiego. Pismo to przytaczamy w całości:
„W odpowiedzi na Pana zapytanie dotyczące losu dwóch suczek, które przebywają w kojcu na terenie posesji przy ul. Stolarskiej informuję, iż tego rodzaju sprawy zgodnie z właściwością kierowane są bezpośrednio do pracowników schroniska dla zwierząt w Piotrkowie Trybunalskim. Jednocześnie informuję, że na podstawie kontroli przeprowadzonych przez pracowników schroniska oraz funkcjonariuszy Policji na terenie tej posesji nie stwierdzono żadnych nieprawidłowości w sprawowanej opiece nad tymi zwierzętami”.
Czyli właściwie prezydent streścił to, co wcześniej napisała rzeczniczka policji. Odbiliśmy się od kolejnej ściany.
Nie każdy musi mieć psa
Jestem dziennikarzem, kończyłem prawo. Napisałem kilka książek o zwierzętach, sam miałem psy, ale nie jestem specjalistą od behawioru podgatunku Canis lupus familiaris. Mogę się mylić, oceniać przez pryzmat własnych emocji, własnej miłości do psów. Zwróciłem się więc ekspertek.
Dorota Sumińska to lekarka weterynarii, autorka książek, publicystka, wegetarianka, działaczka na rzecz godnego traktowania zwierząt. Opowiedziałem jej o trzymanych w kojcu suczkach z Piotrkowa i zapytałem o potrzebę ruchu i towarzystwa u psów.
– Zacznijmy od tego, że pies nie powinien być w kojcu ani w budzie, tylko w domu – mówi stanowczo Dorota Sumińska. – Mały kojec nie różni się przecież specjalnie od łańcucha. A jeśli ktoś chce trzymać psa w kojcu albo w budzie, to właściwie po co temu komuś pies? – pyta retorycznie. – Pies trzymany w ten sposób, poza domem – to przecież zagraża relacji człowieka z psem. Nie każdy musi mieć dziecko, nie każdy musi też mieć psa – zwraca uwagę.
Porównanie z dzieckiem bynajmniej nie jest tu przypadkowe.
– Młode, zdrowe psy potrzebują dużo ruchu, atrakcji, tak samo jak dzieci, jak każdy młody ssak – podkreśla ekspertka. – Jeśli im tego zabraknie, będą miały problemy psychosomatyczne, zupełnie jak ludzie. Staną się niesforne, agresywne. Nie dziwię się, że psy trzymane w kojcu uciekają. Są też rasy wymagające atrakcji, interakcji w sposób szczególny, jak husky, border collie, rasy myśliwskie, teriery. A pamiętajmy, że mieszańce mają cechy psów rasowych, od których się wywodzą – zwraca uwagę.
W tym momencie pytam panią doktor o sytuację, w której w tymże kojcu są dwa psy i mogą cieszyć się przynajmniej własnym towarzystwem.
– No tak, dwa psy to lepiej niż jeden – przyznaje moja rozmówczyni. – Jednak interakcja tylko pomiędzy dwoma psami jest jednak ograniczona – zauważa.
Pytam też o sytuację, w której opiekunka psów pracuje do późnych godzin.
– Jeśli taka osoba pracuje, inna osoba powinna być w tym czasie w domu – mówi z zastanowieniem doktor Sumińska. – Można też postarać się o inną organizację pracy. Albo niech psy czekają w domu, a kiedy opiekunka wróci, powinna poświęcić im wtedy więcej czasu – doradza. – Bo pies to nie przedmiot, nie rzecz, nie zabawka. To żywa, czująca istota, która potrzebuje relacji z inną istotą. Powiedziałabym nawet, że emocjonalnie pies to jak człowiek, tylko w lepszym wydaniu. Pozostawione samopas młode osobniki nabierają złych nawyków, jak dzieci we „Władcy much”. Zarówno dzieci, jak i psy nie mają w takich warunkach od kogo nauczyć się właściwych relacji społecznych. A kto nie jest w stanie zapewnić psu właściwych warunków, niech po prostu nie bierze psa – sugeruje pani doktor.
Na koniec zapytałem ekspertkę o podejście instytucji do obowiązku niesienia pomocy zwierzętom, które tej pomocy potrzebują.
– No cóż, ustawowdawca wprawdzie deklaruje, że zwierzę nie jest rzeczą, de facto jednak prawo traktuje zwierzę jak rzecz, a nawet gorzej – ze smutkiem ocenia moja rozmówczyni. – Do tego dochodzi mentalność społeczeństwa, z której to mentalności wynika właśnie obojętność instytucji.
Czy jednak ta mentalność nie zmienia się na lepsze?
– Proszę przejść przez kilka wsi i to sprawdzić – doktor Sumińska nie kryje gorzkiej ironii. – Proszę też pamiętać, że na południu Polski wciąż wyrabia się smalec z psów. A zresztą – jaka różnica pomiędzy zabiciem psa, krowy czy świni? – pyta. – Przecież i to ssak, i to ssak – zauważa. – Różnica to tylko kwestia naszych przyzwyczajeń. Po prostu: jedne zjadamy, inne kochamy – wzdycha. – Był taki rysunek Andrzeja Mleczki: dwóch panów siedzi nad golonką i utyskuje, że w Chinach jedzą psy.
A jak rozwiązać problem cierpienia tych psów, które nie do końca są kochane?
– Psów jest po prostu za dużo, powinniśmy zmniejszyć ich populację poprzez kastrację, nie powiększać bezdomności – nie ma wątpliwości ekspertka. – Niestety, w czekającym na uchwalenie projekcie ustawy mowa tylko o dotowaniu kastracji, a nie o jej obowiązku – wzdycha.
Od Annasza do Kajfasza
Kinga Piłat jest technikiem weterynarii, przez długi czas była też wolontariuszką w Fundacji La Fauna. Ją również zapytałem o potrzebę ruchu i towarzystwa u psów.
– Młode psy potrzebują dużo ruchu i uwagi ze strony opiekuna, aby prawidłowo się rozwijać, zarówno fizycznie, jak i emocjonalnie – mówi Kinga Piłat. – Regularne zabawy, spacery, treningi to nie tylko sposób na spożytkowanie energii, ale i ważny element budowania więzi z człowiekiem. Psy to zwierzęta społeczne, które najlepiej czują się w towarzystwie innych, zarówno ludzi, jak i innych psów. Samotność i brak stymulacji mogą prowadzić do problemów behawioralnych, takich jak lęk separacyjny czy destrukcyjne zachowania. Dlatego tak ważne jest, żeby zapewnić psom codzienny kontakt z ludźmi, zabawę, wspólne aktywności.
Jeśli jednak w kojcu przebywają dwie suczki, które przecież mają ze sobą kontakt, a co więcej – doskonale się znają? Może to wystarczy?
– Nie – kręci głową Kinga Piłat. – Obecność drugiego psa może pomóc lub zaszkodzić, w zależności od tego, jak bardzo oba psy są ze sobą zżyte. Jednak to nie zmienia faktu, że pies jest zwierzęciem społecznym i obecność drugiego osobnika tego samego gatunku nie zastąpi mu kontaktu z człowiekiem.
A czy moja rozmówczyni jako aktywistka prozwierzęca zetknęła się z przypadkiem obojętności instytucji, które powinny nieść pomoc zwierzętom, które do tego zobowiązał ustawodawca?
– Niestety w wielu przypadkach instytucje, które powinny stać na straży dobra zwierząt – takie jak urzędy, policja czy inspekcje weterynaryjne – wykazują się obojętnością, niechęcią do podejmowania interwencji – przyznaje Kinga Piłat. – Zgłoszenia dotyczące znęcania się nad zwierzętami, złych warunków utrzymania czy porzucenia bywają ignorowane, umarzane lub przekładane w nieskończoność. Często brakuje wiedzy, zaangażowania albo po prostu woli działania. Zamiast stanowczo reagować, instytucje odsyłają zgłaszających od jednej komórki do drugiej, przerzucając odpowiedzialność. Taka bierność prowadzi do powielania cierpienia zwierząt i zniechęca ludzi do reagowania na krzywdę, którą widzą.
To wszystko zgadza się z obserwacjami wielu osób, ale jak to zmienić?
– Potrzebujemy systemowych zmian i większej odpowiedzialności ze strony tych, którzy mają narzędzia i obowiązek działania – mówi stanowczo aktywistka.
Instytucje zbyt często są obojętne, ale czy czasem od działania nie powstrzymują się też osoby lub organizacje niosące pomoc zwierzętom? Bo mają sporo poważniejszych przypadków i nie wystarcza im już czasu i mocy przerobowych na te lżejsze?
– Mogę mówić za siebie – zastrzega Kinga Pilat. – Jeżeli zwierzę miało względną opiekę, to czasem odpuszczałam. Robiłam to z bólem serca, ale bywało, że nie miałam miejsca na więcej psów, a wiedziałam, że czekają mnie o wiele gorsze interwencje – uzasadnia.
Gotowość do rozmowy
Jak do tego wszystkiego odnosi się pani Danuta, opiekunka dwóch suczek ze Stolarskiej? Chcieliśmy ją zapytać, dlaczego właściwie chce mieć psy, skoro nie ma dla nich czasu. Zapytaliśmy, czy chciałaby porozmawiać, a jeśli tak, to kiedy. W odpowiedzi wysłała SMS-a: „Nie wiem, czy jestem gotowa na kolejną rozmowę o tej pani [pani Iwonie – przyp. red.] i moich psach. Zresztą sprawa o nękanie mnie od ponad dwóch lat jest zgłoszona obecnie do prokuratury. Pozdrawiam”.
Na początku niniejszego tekstu wspomnieliśmy o chipach, których numery można sprawdzić i skontaktować się ze schroniskiem, z którego obie suczki trafiły do obecnej opiekunki. Zapytaliśmy schronisko w Piotrkowie, czy udostępniłoby nam numery tych chipów. Usłyszeliśmy, że schronisko udostępniło wszystkie wymagane dane policji, natomiast nie będzie ich przekazywać komu innemu. Uzasadnienie? Psy przebywają obecnie w Piotrkowie i to schronisko w Piotrkowie może skontrolować warunki, w jakich zwierzęta są trzymane. No tak, ale takie kontrole były i piotrkowskie schronisko nie dopatrzyło się nieprawidłowości. Napisaliśmy więc w tej samej sprawie maila do policji.
Odpowiedź otrzymaliśmy z adresu oficera prasowego, ale od osoby niepodpisanej z nazwiska. Odpowiedź tę cytujemy w całości, z oryginalną pisownią:
„Dzień dobry, w odpowiedzi na Pana zapytanie, informuję, że Policjanci wykonywali czynności zmierzające do ustalenia warunków bytowych dwóch psów przebywających na terenie posesji przy ulicy Stolarskiej. Jak wskazano we wcześniejszej odpowiedzi policjanci oraz pracownicy Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami w Piotrkowie Trybunalskim nie stwierdzili nieprawidłowości. Jednocześnie informuję, że Komenda Miejska Policji w Piotrkowie Trybunalskim nie udziela szczegółowych informacji na temat podjętych w tej sprawie działań, jak również nie przekazuje danych ustalonych w toku prowadzonych czynności”.
Czyli po raz kolejny odbiliśmy się od ściany. Ale przynajmniej próbowaliśmy.
Czyj komfort ważniejszy?
Aktywistki prozwierzęce z pewnością dobrze życzą zwierzętom. Azyl Masz Nosa jest znany w całej Polsce, zaangażowanie Natalii Zając również. Jej działalność budzi mój podziw. Jeżeli pani Natalia ma zaufanie do Anny Kleszczyńskiej, to na pewno ma ku temu podstawy. W czasie naszej rozmowy telefonicznej Maria Mrozińska wielokrotnie deklarowała jak ważne są dla niej zwierzęta. Brzmiała szczerze i nie mam powodów jej nie wierzyć.
Nie mam też wątpliwości, że psy potrzebują ruchu i kontaktu z człowiekiem. Zgadzam się, że nie każdy musi mieć psa. Uważam wręcz, że jeśli ktoś z jakichś powodów nie potrafi zapewnić zwierzęciu realizacji jego potrzeb, to powinien rozważyć oddanie tego zwierzęcia w lepsze ręce. Suczki z ulicy Stolarskiej nie powinny być przez cały dzień zamknięte w kojcu. Fakt, że potrafią się z kojca i z posesji wydostać, ale biegając po mieście bez opieki narażone są na różne niebezpieczeństwa. Mogą wpaść pod samochód, może je też skrzywdzić zły człowiek.
Dlaczego zatem piotrkowskie aktywistki prozwierzęce tego wszystkiego nie zauważają? Nie mam ich aktywistycznego doświadczenia, mogę się więc tylko domyślać. Być może mają do czynienia z tyloma drastycznymi przypadkami, że na te stosunkowo lżejsze nie mają już ani czasu, ani siły. Dlaczego zatem nie powiedzą o tym wprost? I znów – mogę się tylko domyślać, że zadziałał psychologiczny mechanizm wyparcia. Człowiek odczuwa większy komfort psychiczny, kiedy wytłumaczy sam sobie, że nie reaguje, bo w sumie nic złego się nie dzieje.
Rozumiem ten mechanizm, rozumiem potrzebę czyjegoś komfortu psychicznego, ale przecież nie zmienia to tego, że komfort życia obu suczek byłby wyższy, gdyby ich potrzeba ruchu i kontaktu z człowiekiem była spełniona.
Atak jako forma obrony
Warto jeszcze przyjrzeć się kontekstowi owej rzekomej wojny sąsiedzkiej. Obie panie kiedyś się znały i po sąsiedzku lubiły. Problem zaczął się w chwili, kiedy jedna z pań adoptowała z dwóch odległych schronisk obie suczki. Dlaczego jechała po nie kilkaset kilometrów, skoro w Piotrkowie też jest schronisko? Można szukać odpowiedzi na to pytanie, jedna z możliwych może być taka, że wolała właśnie, żeby było jak najdalej, bez możliwości kontroli ze strony schroniska, choć i tak nie ma żadnej gwarancji, że schronisko by się w ogóle zainteresowało. No bo skoro wydało te psy tak daleko? Nikt też ze służb, jak schronisko w Piotrkowie czy lokalna policja nie podały pochodzenia obu zwierząt. I znowu można spytać o powód, dlaczego?
Jak wyjaśniają wolontariusze organizacji prozwierzęcych, ludzie zaniedbujący zwierzęta bronią się ostro. Choć o swoje psy nie dbają, to „wara innym od nich”, bo to ich własność i mogą sobie robić co chcą, takie właśnie panuje podejście. Pies to własność, zatem właściciel ma wszelkie prawa i przywileje. Jedną z form obrony jest atak. Zatem wolontariusze interweniujący w sprawach zwierząt są atakowani w różny sposób, czasem wręcz siekierami, pięściami, opluwani, kopani, a potem także sądownie. Oprawca zwierząt nie waha się przed wynajęciem kosztownego adwokata, choć na karmę dla psów czy ocieploną budę nie chciał płacić.
Zemsta to potężna siła i z nią muszą się zmagać wszyscy ci, którzy pomagają znękanym zwierzakom. Jedną z takich osób jest Grzegorz Bielawski z Pogotowia dla Zwierząt, skazany za to, że nie oddał psów oprawcy, choć tak zadecydował sąd, przychylając się do wniosku właściciela, który wcześniej o swoje zwierzęta nie dbał, ale one były w sensie prawnym jego własnością. Sprawa opisana jest w książce „Bogactwo życia w postaciach zaklęte” /Poznań 2024/ w rozmowie z G. Bielawskim, który kilkadziesiąt razy musiał udowadniać przed sądem, że odebranie zwierząt było uzasadnione, a nie „nieuprawnione”, jak usiłowali dowodzić zawzięcie ich właściciele i zarazem oprawcy. Wolontariusze ratujący zwierzęta często przed oprawców zwierząt oskarżani są o „przywłaszczenie” odbieranych interwencyjnie zwierząt.
W przywołanej książce inna wolontariuszka, Agnieszka Tołwińska relacjonuje, jak agresywnego właściciela zaniedbanego psa nie mogło poskromić nawet kilku policjantów. Choć wcześniej o zwierzę nie dbał, to w trakcie interwencji wolontariuszy bronił swej własności jak życia. A. Tołwińska podkreśla, jak trudne jest pomaganie zwierzętom. „To naprawdę nie jest łatwe zadanie. Spotykamy się z bardzo różnymi ludźmi i niestety częściej
są tacy, którzy nie rozumieją, jaką krzywdę wyrządzają zwierzęciu, a co za tym idzie – w nas widzą wrogów. Często zaczynają być niegrzeczni, a nawet agresywni. Doświadczamy tego nagminnie. Jesteśmy obrażani, straszeni, a nawet narażeni na utratę zdrowia i życia. (…) Oczywiście groźby pod naszym adresem są nieodłącznym elementem naszej charytatywnej pracy” – mówi A. Tołwińska.
I w sprawie suczek z Piotrkowa przewija się taki „obronny” wątek, choć pani Iwona sama potwierdza, że psom chciała tylko pomóc, a nie je sobie „przywłaszczyć”. Sama ma już jednego psa i uważa, że to wystarczy, a jej celem była wyłącznie poprawa losu psów. Podkreśla, że początkowo chodziła do sąsiadki i osobiście uczestniczyła w różnych pracach, by psy miały lepiej. Stosunki między sąsiadkami popsuły się właśnie z tego powodu i dlatego też pani Iwona została oskarżona przez sąsiadkę o „nękanie”, tylko dlatego, że interesowała się warunkami bytowania adoptowanych skądś suczek.
Dramat prawny zwierząt w Polsce podkreśla Dorota Sumińska, lekarz weterynarii i autorka książek oraz programów czy audycji i podcastów. Ubolewa też, że ani urzędnicy ani funkcjonariusze nie przechodzą obowiązkowych szkoleń w zakresie praw zwierząt oraz ich potrzeb. „Przede wszystkim należy nazwać sprawę jasno – w Polsce zwierzęta nie mają żadnych praw, podobnie na niemal całym świecie. To my, ludzie, mamy przyznane prawo do obrony zwierząt przed cierpieniem. W Polsce obowiązuje Ustawa o ochronie zwierząt i dzięki niej możemy oskarżyć kogoś, kto krzywdzi zwierzę. A ja marzę o tym, by zwierzętom przyznać prawa podmiotowe, by uznać ich podmiotowość. Ale z drugiej strony zdaję sobie sprawę, jak bardzo to marzenie jest nierealne”.
Przykład suczek z Piotrkowa zdaje się właśnie tego dowodzić… Psy tkwią w ciasnych kojcach, do willi właścicielki nie są wpuszczane, podobnie jedynie z rzadka na teren ogrodu, i nikt nie dostrzega w tym zła ani niczego niewłaściwego. Psom można by pomóc i poszukać im lepszych warunków życia, ale opór właścicielki staje tu na przeszkodzie. Nie można nawet powiadomić schronisk, z których zostały zabrane, o ich losie, ponieważ nikt nie chce nam podać ich numerów chipów, utajniając je, zapewne by nie wydała się prawda o warunkach, do których zostały wydane. Z kojca schroniska do kojca przy domu.
Nasz komentarz
Niestety, obie suczki z Piotrkowa miały pecha. Dlatego tkwią w kojcu bez możliwości spełniania swoich psich potrzeb ruchu, biegania, zabawy, takiej zwykłej psiej radości. Trafiły na właścicielkę, której jako redakcja nie polecamy na właściciela psów. Osoby, które nie mają czasu dla swoich psów, nigdy nie powinny mieć psów. Niestety, system w postaci policji, urzędu miejskiego, a nawet tutaj – schroniska, nie jest chętny w opisanym przypadku do pomocy psom, wybiera niewtrącanie się, bierność. A bierność, niepodejmowanie działań oznaczają na pewno mniej pracy, mniej kłopotów dla każdej instytucji. Na tym jednym przykładzie można też prześledzić większe zjawisko – systemowe działania wobec zwierząt w Polsce. Bo wbrew pozorom nie pisaliśmy długiego artykułu o dwóch suczkach. Bo takich psów jak te dwie suczki z Piotrkowa są setki, tysiące. Może dlatego, że takie są smutne realia funkcjonowania zwierząt w Polsce, urzędników, policjantów czy pracowników schroniska tak dziwi czy wręcz drażni troska o ich los?…
Krzysztof Ulanowski, (wal)
Grafika na podstawie: Illustration by Brenda Carolina Ortiz Diaz
Źródło: https://unsplash.com/illustrations/a-dachshund-portrait-is-framed-by-a-floral-design-vVgi0_79XFI