Krzysztofowi Komedzie jako jednemu z nielicznych jazzmanów udało się przebić do świadomości szerszego grona odbiorców.
Krzysztof Komeda stal się – określając dzisiejszego słownictwa – trendy. Modna jest muzyka Komedy, którą grają najwybitniejsi polscy muzycy, po kompozycje Poznaniaka sięgają wybitni twórcy światowi. W kwietniu 2019 roku mija 50 lat od śmierci Krzysztofa Komedy –Trzcińskiego a UNESCO ogłosiło Rok Komedowski. Postanowiłem uczcić ten jubileusz prezentacją wyjątkowego multimedialnego koncertu “Czas Komedy” w ramach festiwalowej Ery Jazzu (12 kwietnia 2019 – CK Zamek), unikatowe wydarzenie, łączące różne pokolenia muzyków, różne style i budujące współpracę międzynarodową. „ Czas Komedy “ to widowisko muzyczne, które przez pryzmat życia i twórczości Krzysztofa Komedy, przedstawia najbarwniejszy i najbardziej twórczy okres polskiego jazzu. Scenariusz zasadza się na narracji fragmentów mojej książki „Czas Komedy” .
Dwa wydania książek Pana autorstwa o Komedzie – „Czas Komedy” /1993, 2013/ też chyba świadczy o tym, że czas Komedy wcale nie mija…
Bo Krzysztof Komeda to jeden z niewielu polskich twórców, którego nazwisko zna cały świat. Gdyby żył miałby zapewne setki nagród na swoim koncie. Najprawdopodobniej tworzyłby w Ameryce muzykę do filmów – tam zaczęła się przecież jego światowa kariera. Kiedy Komeda nagrywał „Astigmatic”, nie istniała jeszcze wytwórnia ECM, ale ten album mógłby być ważniejszy niż nagrania Keitha Jarretta, Jana Garbarka czy Charlesa Lloyda. Postać i twórczość Krzysztofa Komedy urosła w polskim środowisku jazzowym do rangi symbolu i legendy.
Był niewielkiego wzrostu, o jasnorudych włosach, niezwykle skromny, spokojny i życzliwy. Twarz wyrażała nieśmiałość i zadumę. Mówił mało, zwykle ściszonym głosem. Raczej słuchał, niż mówił. Był człowiekiem o ogromnym uroku osobistym. Człowiekiem, którego natura obdarzyła niezwykle hojnie. Takim widzą go przyjaciele, wszyscy ci, którzy spotkali Komedę: w szkole, pracy, uczelni, na estradzie i w studiu. Takim go odnalazłem pracując na książką „Czas Komedy”, badając całą „komedowską” ikonografię, rozmawiając z muzykami, przyjaciółmi i rodziną Krzysztofa Trzcińskiego. Teraz przygotowuję kilkuletni cykl „Czas Komedy”, którego motywem przewodnim jest muzyka Krzysztofa Komedy. W pięćdziesiątą rocznicę jego tragicznej śmierci, galowym koncertem „ Czas Komedy ” składamy hołd wybitnemu artyście. Muzycznym dopełnieniem jest z pewnością projekt, jaki przygotowali poznańscy muzycy młodego pokolenia – spadkobiercy tradycji „czasu Komedy” oraz słynna grupa Radio String Quartet, która na poznański koncert Ery Jazzu przygotowała specjalny program „Komeda & More” obejmujący m.in. słynne kompozycje Krzysztofa Komedy w opracowaniu kwartetu wiedeńskich kameralistów.
Może kilka słów o związkach Komedy z Poznaniem, jazzowych związkach, mentalnych…
Żaden inny polski jazzman nie wywarł równie ogromnego wpływu na nowoczesną, polską, muzykę jazzową, jak artysta z Poznania. Sextet Komedy- Trzcińskiego stał się tzw. latach katakumbowych jazzu w Polsce manifestacja nowoczesności. Sextet Komedy i jego nowoczesna muzyka przełamała stereotyp postrzegania jazzu. Stał się – obok zespołów Andrzeja Trzaskowskiego- prekursorem nowoczesnego modern-jazzu w Polsce. I stąd ten sukces muzyki, zespołu i samego Krzysztofa Komedy. Zaistniał- używając języka dzisiejszych mediów – jako idol swojej epoki. Jazz, ten pokazywany przez Komedowców stał się także pokoleniowym manifestem sporej grupy młodzieży, dla której amerykańskie jeansy, coca-cola i bikiniarskie skarpetki nie były już argumentami wrogiej nowoczesności. Wtedy, w połowie lat 50-tych, taką manifestacją stał się jazz. W skład tej legendarnej już dzisiaj grupy weszli, związani z Poznaniem, muzycy: saksofonista altowy Stanisław Pludra, saksofonista barytonowy Jan Wróblewski, wibrafonista Jerzy Milian, basista Józef Stolarz, perkusista Jan Zylber oraz lider i pianista Krzysztof Trzciński. Udział ekipy poznańskiej w przełomowym festiwalu w Sopocie w 1956 roku dobitnie ukazywał też, w jakim miejscu jest jazz w Poznaniu. Z jednej strony, reprezentowany był przez dixielandowy zespół Jerzego Grzewińskiego, z drugiej na estradzie festiwalu jazzowego po raz pierwszy zaprezentował się modern-jazzowy zespół Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego. Grupa muzyków związana z ruchem jazzowym Poznania lat pięćdziesiątych zaczęła odgrywać znaczącą rolę nie tylko na lokalnym rynku muzycznym. Wielu poznańskich muzyków, a zwłaszcza tych, dla których jazz stał się ważną, twórczą przygodą, na wiele lat związało się z tym nurtem. Casus muzyki i twórczości Jerzego Grzewińskiego, Jerzego Miliana, Jana Ptaszyna Wróblewskiego, a przede wszystkim Krzysztofa Komedy-Trzcińskiego jest oczywisty. Jednak za tymi nazwiskami-sztandarami kryły się także jazzowe fascynacje wielu innych, poznańskich muzyków: Janusza Hojana, Benona Hardy’ego, Józefa Stolarza, Jana Zylbera, Cezarego Dankowskiego, Zdzisława Brzeszczyńskiego, Wojciecha Lechowskiego, Stanisława Pudry, Kazimierza Renza, Romana Pahla, Ryszarda Czaplickiego, Zygmunta Połczyńskiego i wielu, wielu innych.
Na czym polega fenomen Komedy?
Na temat wartości artystycznych muzyki Krzysztofa Komedy napisano wiele. Twórczość muzyka z Poznania analizowana jest zarówno w dysertacjach uczelni muzycznych, jak i popularnych publikacjach i opracowaniach. Dla każdego istnieje ona jednak w innym wymiarze. Raz jest jazzem, raz subtelną kołysanką, innym razem fuzją klasyki, jazzu i awangardy. Jak zatem tłumaczyć fenomen „czasu Komedy”, owego specyficznego i dzisiaj już bardzo rozpoznawalnego hasła, które na wiele dekad wyznaczyło to, co najbardziej wartościowe w polskim jazzie? Studenci z poznańskich uczelni, skromny laryngolog – pianista Krzysztof Trzciński nieoczekiwanie (także i dla siebie) zawładnęli nowoczesną synkopą i nadali artystycznym poszukiwaniom powiew tej nieskrepowanej, osobistej oraz niezwykle impresyjnej muzyki. To był triumf jazzu w Poznaniu i czas od którego poczęto przymierzać wszystkie inne sukcesy naszych muzyków. Przełom lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych stał się znamiennym etapem dla muzyki oraz poznańskiego środowiska artystycznego. Czas Krzysztofa Komedy, Jerzego Miliana, Jerzego Grzewińskiego, Jana Wróblewskiego okazał się tak znaczący, iż odtąd wszelkie działania jazzowe w mieście nad Wartą, miały odniesienie do jazzowych lat pięćdziesiątych. Poznań, obok innych miast, stał się ważnym centrum jazzowym oraz zaczął odgrywać wiodącą rolę w kreacji polskiej szkoły jazzu.
Komeda miał niezwykłe życie, ale i nie do końca wyjaśnione okoliczności śmierci.
Okoliczności tragicznego wypadku, któremu uległ w USA Komeda jesienią 1968 roku po dziś owiane są mgiełką tajemnicy. Jedno w tym zdarzeniu jest pewne: upadek, który przydarzył się Krzysztofowi Trzcińskiemu w Hollywood, był bezpośrednią przyczyną śmierci. Najprzeróżniejsze, sensacyjne i plotkarskie wersje, które krążą na temat okoliczności wypadku, nie pozwalają dokładnie zrelacjonować tego, co było przyczyną poważnych obrażeń głowy, których doznał Komeda. Najczęściej mówiło się o upadku podczas przechadzki, upadku na nartach, a nawet upadku w pokoju hotelowym podczas towarzyskiego przyjęcia. Porzuciwszy więc plotkarskie domysły i spekulacje, poprzestańmy na wersji śmierci, którą opowiedziała mi matka Komedy, Zenobia Trzcińska: „Dla mnie, dla matki jest to sprawa szczególnie tragiczna. Do tej pory nie znam przecież prawdziwych okoliczności śmierci syna. Próbuję wierzyć w tę, którą znam do rodziców Romka Polańskiego oraz listownych wyjaśnień Amerykanki, z którą Krzysztof w Hollywood mieszkał. Prawdopodobnie, Krzyś wybrał się z Markiem Hłasko na spacer w góry. W czasie wędrówki Krzyś, nieznacznie kulejący, po przebytej w dzieciństwie chorobie Heine-Medina, poślizgnął się i upadł tak niefortunnie, że uderzył głową o kamień. Wskutek tego przypadkowego uderzenia stracił na moment przytomność, ale nic nie wskazywało na to, by pojawić miały się potem jakieś komplikacje. Hłasko zarzucił sobie Krzysia na szyję i tak krok po kroku schodził w dół. Niestety, po drodze Hłasko także się potknął i przewrócił z omdlałym Krzysiem. Naturalnie, potem syn przez pewien czas przebywał w szpitalu i wydawało się, że niebezpieczeństwo minęło. Jednak już po wyjściu ze szpitala zdarzało się, że tracił nagle przytomność, równowagę. Pisał mi o tym Frykowski. Podobno kiedyś upadł omdlony na klawiaturę. W grudniu Krzyś pojechał na rekonwalescencję. W czasie tej kuracji syn jeździł na nartach wodnych. Wstrząsy spowodowane taką jazdą doprowadziły wkrótce do tragedii. Nastąpił nawrót choroby, więc poddano syna operacji czaszki, po której w Wigilię 1968 roku Krzyś stracił przytomność, by jej już nigdy nie odzyskać”. W połowie kwietnia 1969 roku zapada decyzja, by nieprzytomnego Komedę-Trzcińskiego przewieźć do Polski. W tydzień później, nie odzyskawszy przytomności, 23 kwietnia 1969 roku, umiera.
Jak nawiązała się współpraca Komedy z Romanem Polańskim?
W 1957 roku, po powrocie z moskiewskiego festiwalu, Komeda spotyka Romana Polańskiego, który proponuje mu napisanie ilustracji muzycznej do dyplomowej etiudy. Jest to praca nad muzyką do filmu „Dwaj ludzie z szafą”, obrazu otwierającego drzwi światowej kariery Polańskiemu i Komedzie. Pozwól, że zacytuje fragment mojej książki: „Wiedziałem – wspominał Roman Polański – że za kilka miesięcy odbędzie się z okazji Wystawy Światowej w Brukseli w 1958 roku międzynarodowy konkurs na eksperymentalny krótki metraż. Poszedłem więc do dziekana wydziału operatorskiego i oświadczyłem mu odważnie, że zamierzam wyreżyserować krótkometrażówkę, która na pewno zdobędzie nagrodę. Kłopot polegał na tym, że mój pomysł wymagał kręcenia zdjęć nad morzem i z tego powodu pociągał za sobą wydatki nieporównywalnie większe od tych, jakie zazwyczaj przeznaczało się na studenckie utwory. Przedstawiłem swój scenopis filmu „Dwaj ludzie z szafą”. Co do muzyki, to miałem już kogoś na oku. Potrzebny mi był podkład muzyczny w stylu cool, coś odbiegającego od normy, coś, co mogłoby uwypuklić absurdalność kłopotów, w które wplątani są moi bohaterowie. Wiedziałem, o jakiego kompozytora mi chodzi, ale nie miałem odwagi prosić go, by zechciał poświęcić swój talent na muzyczne zilustrowanie jakiejś studenckiej etiudy filmowej. Żyliśmy w okresie odwilży, o jazzie nie mówiło się już źle, a młodzież polska wypełniała sale koncertowe i festiwalowe, poświęcone muzyce jazzowej. Bodajże największym powodzeniem cieszył się zespół Krzysztofa Trzcińskiego. Komeda był lekarzem, ale stał się czołowym polskim pianistą jazzowym i kompozytorem muzyki jazzowej. Wiedziałem, że dotychczas nie miał okazji pracować nad filmem i mając nadzieję, że taka próba może go zaciekawić, zwróciłem się do niego. Zjawił się w towarzystwie żony, Zofii, która nie dawała mu dojść do słowa. Komeda, rudy okularnik, lekko utykający – siedział i słuchał. Na pozór wydawać się mogło, że jest mu wszystko jedno, był zimny jak jego muzyka. Kiedy jednak poznałem go lepiej, zrozumiałem, że ta jego rezerwa była symptomem ogromnej nieśmiałości, pod którą kryły się dobroć i nieprzeciętna inteligencja. Pokazałem mu surowy jeszcze materiał i z niepokojem czekałem na werdykt Komedy. Pierwsza przemówiła, oczywiście, Zofia, ale widać było, że Komeda był zachwycony. To, co zobaczył, wystarczyło, żeby go zachęcić do napisania tej tak trafnej, ujmującej i łatwo wpadającej w ucho ilustracji muzycznej, która przyczyniła się tak bardzo do stworzenia właściwej atmosfery filmu”.
Praca kompozytorska nad ścieżką muzyczną do etiudy Polańskiego przebiegała całkowicie innym torem niż ten, do którego przyzwyczajony był dotąd Komeda-kompozytor i muzyk jazzowy.
Przede wszystkim, Krzysztof Komeda nie uczestniczył w realizacji zdjęć, lecz obejrzał już gotowy film. Polański wymagał od Komedy dwóch płaszczyzn – pierwszej, spokojnej, lirycznej kołysanki, która byłaby lejtmotywem niedopasowania głównego bohatera do świata, oraz drugiej, w której kompozytor miał zawrzeć rytm bardziej agresywny, perkusyjno-basowy, ukazujący brutalność, przemoc i trywialność otaczającego świata. Ocena debiutu Komedy-kompozytora w dziedzinie muzyki filmowej była nadzwyczaj przychylna. Krytycy pisali, że dał się poznać jako ilustrator wrażliwy na materię filmową, liryczny w proponowanym przez siebie klimacie, dyskretny w traktowaniu roli muzyki w stosunku do obrazu. Nie tłumi akcji ekranowej, nie wybiega przed nią i – co najważniejsze – w żadnym momencie nie próbuje wyrastać ponad to, co dzieje się na ekranie. Po raz pierwszy Komeda zastosuje w muzyce filmowej formę kołysanki, która odtąd stanie się charakterystycznym motywem dla jego muzyki filmowej. Sukces muzyki do szkolnej etiudy Polańskiego spowodował, że Komeda coraz natarczywiej myśli o swej metamorfozie. Z jednej strony, wtedy jeszcze nieprzesądzona sprawa porzucenia zawodu lekarza, z drugiej – rozbudzona ponad wszystko pasja muzyka-jazzmana. Między te dwa fronty natarczywie wchodzi nowa dziedzina, która kusi nie tylko twórczą satysfakcją, ale daje nowe możliwości. Wkrótce okaże się, że praca związana z komponowaniem muzyki ilustracyjnej stanie się domeną twórczą Komedy, a później hasłem wywoławczym całej jego światowej kariery.
Kolorowy człowiek, ale naznaczony piętnem tragedii. Jak to wszystko dźwięczy w jego muzyce?
Krzysztof Komeda-Trzciński, choć nigdy nie osiągnął wirtuozerskiej techniki gry na fortepianie, to wypracował rozległy język muzyczny i własny styl: niezwykle romantyczną kompilację be-bopu, cool-jazzu, awangardowej struktury free oraz niezwykłej słowiańskiej melodyki. To właśnie dla „szkoły jazzu” pokolenia Komedowców (od Jerzego Miliana, Andrzeja Trzaskowskiego i Tomasza Stańko po Jana Wróblewskiego i Zbigniewa Namysłowskiego ) ukuto termin „slavic kind of jazz”. W prostocie, powściągliwości i oszczędnym, ale precyzyjnym doborze środków wyrazowych znalazł Komeda siłę i wartości, które zadecydowały o niepowtarzalnym charakterze jego muzyki. Porównanie Komedy do tak różnych pianistów jak Bill Evans (klimat), Thelonious Monk (kompozycja), Bud Powell (technika i warsztat), a nawet McCoy Tyner (elementy struktury muzycznej Coltrane’a) to cechy ukazujące, jak oryginalnym kompozytorem i pianistą był Krzysztof Komeda.
Legendarny Sextet Komedy zainaugurował – na pierwszym jazzowym festiwalu w Sopocie w 1956 roku – modę i fascynację dla nowoczesnego jazzu. Tym tropem poszli inni kreatorzy polskiego jazzu, by z czasem stworzyć rozległy nurt budujący przez wiele, wiele dekad tzw. Polish Jazz. Ale Krzysztof Komeda najpełniej odnalazł się jako kompozytor muzyki ilustracyjnej: od wspaniałych etiud baletowych po rozległą dyskografię obejmującą muzykę do kilkudziesięciu filmów najwybitniejszych reżyserów. Już w 1957 roku rozpoczęła się długoletnia współpraca Krzysztofa Komedy z Romanem Polańskim (pierwszym filmem Polańskiego, do którego Komeda napisał muzykę był debiutancki obraz zatytułowany „Dwóch ludzi z szafą”, ostatnim „Rosemary’s Baby”). Był to moment przełomowy w życiu Krzysztofa Komedy, który ostatecznie porzucił medycynę i postanowił zostać profesjonalnym muzykiem i kompozytorem. O skali talentu artysty świadczy fakt, iż Komeda nigdy nie uczył się kompozycji, harmonii, instrumentacji a w swej twórczości kierował się głównie intuicją muzyczną. Honorowany najważniejszymi laurami i nagrodami w 1968 roku pisze muzykę do „Rosemary’s Baby”. Film ten przynosi sławę obu Polakom: dla Polańskiego był momentem zwrotnym w jego karierze w Hollywood, dla Komedy początkiem profesjonalnej pracy, jako kompozytora muzyki filmowej. Wielkim przebojem okazała się tytułowa ballada z filmu, która nominowana była do Oskara i doczekała się wielu wspaniałych interpretacji.
Dziękuję za rozmowę
Rozmawiała Paulina Maria Wiśniewska
Dionizy Piątkowski – dziennikarz i krytyk muzyczny, promotor jazzu; absolwent UAM ( etnografia, dziennikarstwo), kursu Jazz & Black Music ( UCLA ); autor kilku tysięcy artykułów w prasie krajowej i zagranicznej; producent płyt i koncertów, autor programów telewizyjnych oraz radiowych. Autor pierwszej polskiej „Encyklopedii Muzyki Rozrywkowej – JAZZ”, monografii „Czas Komedy” oraz wielu książek. Pomysłodawca i szef cyklu koncertowego Era Jazzu.
Era Jazzu: Czas Komedy – 13.04.2019, godz. 19.oo – CK Zamek Poznań
Bilety – 120/100 – Bilety 24, Ticketmaster, CK Zamek, CIM,
Więcej: www.jazz.pl
Fot. Archiwum Ery Jazzu