Pani Agnieszka przedstawia się tak: „Nazywam się Agnieszka Napierała-Jackowska. Jestem mamą trojga wspaniałych dzieci, które są dla mnie największą motywacją i źródłem radości. Na co dzień łączę wiele ról – pracuję zawodowo, co daje mi satysfakcję i poczucie spełnienia, a jednocześnie uczę się, stale rozwijając swoje kompetencje i poszerzając horyzonty. Codzienność pełna wyzwań uczy mnie organizacji, cierpliwości i elastyczności, a każda z tych ról – mamy, pracownika i studentki – wnosi coś wyjątkowego do mojego życia”.
- Czym jest DDA?
- DDA, czyli Dorosłe Dzieci Alkoholików, to osoby, które wychowywały się w rodzinach z problemem alkoholowym. Doświadczenia z dzieciństwa często wpływają na ich dorosłe życie – mogą mieć trudności z zaufaniem, niskie poczucie własnej wartości, lęk przed odrzuceniem czy problemy w relacjach. Choć nie wszyscy DDA mają problemy emocjonalne, wiele z nich potrzebuje wsparcia, by poradzić sobie z konsekwencjami dorastania w trudnym środowisku. Pomocą mogą być psychoterapia, grupy wsparcia lub programy 12 kroków.
- DDA to chyba poważny problem społeczny, jak Pani ocenia ze swojej perspektywy?
- Bardzo poważny, jak zresztą każde uzależnienie, a jest ich coraz więcej, alkoholizm zaczyna się już w coraz młodszym wieku, szkoła podstawowa, niewinnie od jednego piwa czy jednego kieliszka wina, drinka dziennie. Sami rodzice kupują nieletnim alkohol, bo przecież lepiej, że wypije w domu; nie u każdego dziecka kończy się alkoholizmem, wiadomo, tylko po co testować na własnym dziecku jego wytrzymałość na alkohol?… Coraz więcej kobiet, matek ma problem z alkoholem. Najgorsze, że gdy jeden rodzic pije, cała rodzina jest współuzależniona. Wszystko jest dla ludzi, alkohol pity z umiarem też, tylko potrzeba mądrości i dużej rozwagi, gdy sięga się po alkohol czy inne używki.
- Jakie ma Pani swoje własne doświadczenia z DDA?
- Byłam raz na takim spotkaniu jako nastolatka, to było wstrząsające przeżycie słyszeć i widzieć dzieciaki pobite przez własnych rodziców. Moje dzieciństwo było odarte z poczucia bezpieczeństwa, beztroskiej radości, ciągłego funkcjonowania w strachu, w jakim stanie wróci tata do domu, czy będzie robił hałas, krzyczał, czy pójdzie spać. Gdy chodziłam do szkoły podstawowej, bałam się, że tata będzie gdzieś spał pijany w rowie przy drodze, którą szłam do szkoły. Po takim incydencie trzeba było umieć się wybronić przed wyśmiewaniem, miałam swój sposób, po prostu straszyłam dzieciaki, które się wyśmiewały, moim ojcem, mówiłam, że przyjdzie do nich i im pokaże; wiadomo, że to działało, ale w środku ból pozostał. Ból, wstyd, upokorzenie. Ale najważniejsze, to by nie pokazać po sobie, że się tym przejmowałam, a potem inne dzieciaki odpuszczały. Jednak dzięki mojej mamie, która chroniła mnie i moich braci, były też i piękne dni. Moja mama pierwsza wyrwała się z współuzależnienia – pomogła jej w tym ALANON grupa żon alkoholików.
- To trudny temat, jednak Pani rozmawia o tym otwarcie, ujawniając trudne przeżycia. Jak się to Pani udało?
- Dzięki mojemu tacie. Paradoksalnie właśnie tak. Dzień po moich 18. urodzinach tata poszedł na leczenie, odwyk trwał 2 miesiące, a potem aż do swojej śmierci w 2020 r. tata pozostał trzeźwy. 22 lata, właśnie tyle czasu miał, by naprawić relacje między żoną i nami, dziećmi. Tata co tydzień chodził na spotkania AA, był wsparciem dla wielu osób, które zmagały się z alkoholizmem, to tata nam pokazał, że był na dnie, miał już przewidzenia od alkoholu, pił już denaturat i potrafił zmienić całe swoje życie, poradził sobie ze wstydem, odbudował zaufanie. Pokazał nam, że można być na samym dnie, gdzie nie ma już tak po ludzku wyjścia i się odbić mocniejszym i silniejszym.
- Potem została Pani mamą. Jak Pani wspomina to doświadczenie? Czy miała Pani pomoc, czy też została sama z dzieckiem, zdana na własne siły? Jak sobie Pani poradziła?
- Pierwszą córkę urodziłam w wieku 23 lat, do porodu to był bardzo trudny czas, byłam sama, ojciec biologiczny nie nadawał się na męża i dziś bardzo się cieszę, że podjęłam taką decyzję. Pomagali mi moi rodzice i dziadkowie mojej córki, a także moi przyjaciele. Po porodzie to był piękny czas, choć wiadomo, samotne macierzyństwo to bardzo trudne wyzwanie, starałam się zastąpić ojca, który nawalał, jak tylko się dało, obiecywał, że przyjedzie, córka chodziła po chodniku i czekała, kiedy jej tatuś przyjedzie, bo przecież obiecał, niestety, nie docenił miłości, którą obdarzała go moja córka. Można sobie wyobrazić, jakie traumy odrzucenia w niej pozostały, a takich sytuacji było niestety wiele. Pierwsza córka bardzo mnie motywowała, by być lepszą niezależną mamą, poszłam do szkoły, zdałam maturę, zmieniłam pracę, dzięki której mogłam wziąć kredyt na kupno mieszkania. W 2012 roku zamieszkałyśmy z córką same w naszym mieszkaniu, bardzo jestem wdzięczna moim przyjaciołom za to, że wierzyli, że mi się uda z kupnem mieszkania i za wszelką pomoc. Do moich 34. urodzin nie poznałam odpowiedniego mężczyzny na bycie ojcem mojej córki i moim mężem. Aż pewnego dnia poznałam właściwą osobę… W 2015 roku wzięłam ślub z cudownym człowiekiem, z którym jestem do dziś szczęśliwa.
- Pani córka w bardzo młodym wieku, bo mając 14 lat, sama została matką. To było spore wyzwanie życiowe.
- Zawsze byłyśmy blisko, zawsze szczerze odpowiadałam na pytania córki, obydwoje z mężem jeździliśmy do psychologa, mąż próbował wypełnić braki ojca, które córka miała. Mój brat i jego żona także byli blisko z moją córką i niejednokrotnie przeprowadzaliśmy z nią rozmowy o seksualności, zabezpieczeniach itd. Przede wszystkim o konsekwencjach, czego w szkole niestety brakuje, nikt nie mówi o tych poważnych konsekwencjach, nie tylko o ciąży, dziecku, ale jak taka nastolatka i taki nastolatek poradzą sobie psychicznie. Coś co ma łączyć kobietę i mężczyznę, a nie nastolatkę i nastolatka, bo do tego zmierza dzisiejszy świat. Moim zdaniem, nastolatek i nastolatka w wieku 14 czy 15 lat nie są gotowi emocjonalnie na współżycie, a szkoła podejmuje te tematy. Dobrym pomysłem byłaby choćby lalka, która jest imitacją noworodka, gdzie nastolatek dostaje pod opiekę na tydzień, by ci młodzi ludzie zrozumieli, jak może wyglądać opieka nad noworodkiem, to moim zdaniem, jest przygotowanie do życia w rodzinie. Ale w zaistniałej sytuacji staraliśmy się, jak tylko potrafiliśmy najlepiej.
- Czy Pani córka otrzymała jakieś wsparcie od instytucji społecznych czy z jakiejkolwiek innej strony?
- Hm, nie, żadnej pomocy od instytucji społecznych, jedyną pomoc, jaką otrzymałyśmy, to nasz sąsiad policjant, gdy zapytałam, co mamy robić w takiej sytuacji, córka miała 13 lat , pokierował nas, gdzie zgłosić najpierw, a drugą osobą to był psychiatra, dzięki jego opinii córka mogła mieć nauczanie indywidualne w domu, chodziła wtedy do 1. klasy gimnazjum. Żaden ginekolog nie chciał podjąć się prowadzenia ciąży, pozostała nam poradnia patologii ciąży w Poznaniu na Polnej, 55 km dojeżdżaliśmy. Kiedy pojechałam zgłosić do poradni psychologiczno-pedagogicznej, że córka jest w ciąży i złożyć wniosek o indywidualne nauczanie w domu, sama byłam w 5 miesiącu ciąży, potraktowali mnie na początku, jak bym sama dopiero co wytrzeźwiała… Po za jedną panią nauczycielką języka polskiego nikt nigdy nie zapytał, jak sobie radzimy? Czy potrzebujemy pomocy? Nikt…
- Jak sobie Panie obie poradziłyście w tej trudnej sytuacji?
- Było ciężko naprawdę i nam, i córce, na szczęście, i rodzice, i ojciec naszej wnuczki pomagali. Nie można ojcu naszej wnuczki zarzucić, że nie starał się być dobrym ojcem, choć miał wtedy 15 lat, poszedł do pracy, by zarobić na łóżeczko, jego rodzice też pomagali, na ile mogli. Mój tata dzięki AA miał wielu przyjaciół, pomogli w zorganizowaniu, by córka urodziła przez cesarskie cięcie, był to trudny czas, mój synek miał wtedy 3,5 miesiąca. Gdy wnuczka się rodziła, ja musiałam być w szpitalu, moja mama z moim synem była u swojej siostry, ciocia przyjeżdżała po mnie, bym mogła syna nakarmić i mnie odwoziła do szpitala, by być przy córce. Poród był bez komplikacji, urodziła się zdrowa dziewczynka, córka w naturalny sposób potrafiła się zająć maleństwem, ale niestety pojawiły się kolejne kłopoty, szpital nie chciał wydać wnuczki ze szpitala, musieliśmy dostarczyć opinię z GOPS o warunkach mieszkaniowych, na szczęście panie po rozmowie telefonicznej bardzo szybko przyjechały na kontrolę i wydały pozytywną opinię, dzięki której mogliśmy i córkę, i wnuczkę zabrać do domu. Nie wiedziałabym, jak miałabym córce powiedzieć, że nie może swojego dziecka zabrać do domu, na szczęście nie musiałam tego robić. Po powrocie do domu i córka, i ojciec wnuczki wszystko robili sami przy malutkiej. Moja córka poradziła sobie doskonale. W ciągu dnia, gdy miała lekcje, ja zajmowałam się maluchami, bywało bardzo ciężko, bo jednak było 3,5 miesiąca różnicy, druga babcia wnuczki przyjeżdżała dwa razy w tygodniu, jak mogła, by mi pomóc w opiece podczas córki zajęć, córka skończyła gimnazjum, zrobiła nam niespodziankę i w ostatniej klasie dostała świadectwo z paskiem. Byłam dumna. Poszła do szkoły średniej, dojeżdżała do Poznania, ja również poszłam do szkoły i zdobyłam zawód jako opiekun medyczny.
- Czyli chłopiec, ojciec dziecka, starał się stanąć na wysokości zadania i być dobrym ojcem mimo tak młodego wieku. Jak Pani córka teraz radzi sobie z macierzyństwem?
- Wnuczka ma teraz 7 lat, jest w I klasie, mieszkają same już prawie od trzech lat. Ich dalsze losy to byłaby bardzo długa i burzliwa opowieść, tak w skrócie, nastał Covid, trudne czasy kwarantanny domowej, córka skończyła swoją edukację na 2 klasie liceum ogólnokształcącego, mieszka z partnerem, który jest starszy od niej o 15 lat, jest szczęśliwa, wnuczka także, a ojciec wnuczki jest ze swoją partnerką, bierze w miarę możliwości czynny udział w życiu wnuczki. Córka ostatnio miała problemy ze znalezieniem pracy, jest po rozmowie o pracę i została przyjęta. Pomagamy, jak możemy. Najważniejsze, że mamy ze sobą bardzo dobry kontakt, że sobie radzi jako mama i to super mama, jestem naprawdę dumna z córki, wierzę, że skończy szkołę i spełni swoje marzenia.
- Proszę opowiedzieć o wnuczce i o tym, jak to jest być młodą babcią?
- Nie czuję się jak babcia, nie jestem taką typową babcią, pewnie dlatego, że sama mam syna w tym samym wieku i drugą córkę która ma 4 latka, ale zawsze jestem, gdy starsza córka mnie potrzebuj i wysłucham. To bardzo rezolutna dziewczynka, bardzo dobrze się uczy, ma mocny charakter i kocham ją taką, jaka jest.
- Czyli wszystko skończyło się dobrze. To budujące, że udało Wam się wszystkim przetrwać burze życiowe. Po 40. zaczęła Pani studia. Dlaczego? Co Pani tym zyskała, a co straciła?
- Tak, to była trudna decyzja, dużo lęku, czy sobie poradzę, strach nadal mi towarzyszy, ale chcę zdobyć wyższe wykształcenie. Studiuję na PAM na kierunku Administracja. Co zyskałam? Chyba więcej wiary w siebie i pokonanie kolejnej bariery. Nie czuję, bym coś straciła, fakt, nie mam czasu dla siebie, muszę podzielić czas między dzieci a naukę, syn jest w pierwszej klasie, ma ADHD i dużo pracujemy z nim w domu, codzienne czytanie i inne wspomagające aktywności, zajęcia dodatkowe dzieciaków, jest tego sporo, no i muszę znaleźć czas dla męża, bo trzeba dbać o wzajemne relacje, ale już prawie pierwszy rok nauki syna się kończy.
- Zmieniła Pani zawód i rozpoczęła pracę w urzędzie. Co Pani robiła wcześniej i czy to była dobra zmiana?
- Będąc na urlopie wychowawczym poszłam do Szkoły Technik Administracji, ponieważ nie wyobrażałam sobie powrotu do pracy na zajmowane stanowisko kierownika marketu, nie potrafiłabym już być dostępna praktycznie 24h, stąd ta decyzja. A ponieważ miałam jeszcze skończony zawód opiekun medyczny, chciałam to połączyć, by znaleźć pracę na jedną zmianę, aby pogodzić dowozy dzieci i odbiory przedszkola, szkoły. Poszłam na praktyki do Urzędu Gminy i udało się dostać tam pracę w referacie finansowym. Dużo nauki, zupełnie inna specyfika pracy, ale odpowiedzialność łączy te dwie prace, zdecydowanie to dobra zmiana, choć wymaga dużo poświęceń i nauki. Pracuję z bardzo życzliwymi koleżankami i zawsze mogę liczyć na ich pomoc, korzystam z dostępnych szkoleń, by być na bieżąco.
- Teraz, już z perspektywy lat, jak Pani ocenia wyzwania, które stawiało przed Panią życie?
- Nauczyły mnie pokory, doceniania małych rzeczy, miłości. Niektóre sytuacje mogłyby się nie wydarzyć, gdyby nie błędne decyzje, i to co jest trudne, bo trzeba je sobie wybaczyć, czasu nie cofniemy, możemy naprawiać relacje i zawsze coś dobrego możemy zatrzymać z każdej sytuacji.
- Co doradziłaby Pani kobietom w Pani sytuacji?
- Unikam doradzania, każdy ma inne uwarunkowania życiowe, wolę słuchać, a to czasem bardziej pomoże. Mogę tylko powiedzieć, aby nigdy się nie poddawać, trzeba mieć wiarę, bo nigdy nie jesteśmy sami ze swoim problemem.
- Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska
Fot. Archiwum prywatne