Prof. E. Krajewska-Kułak: „Aby uniknąć wyczerpania, będąc wolontariuszem, warto najpierw przeanalizować, jaki czas możemy poświęcić na te działania”

Rozmowa ze społecznikiem, profesorem medycyny, Elżbietą Krajewska-Kułak, kobietą niezwykłą.

  • Oprócz działań stricte zawodowych jest Pani bardzo aktywna społecznie. Proszę o tym opowiedzieć, komu Pani stara się pomóc i z jakim efektem.

Lubię pomagać i chyba bez tego nie potrafię żyć. Odkąd pamiętam to jakoś działałam. W szkole podstawowej i średniej były to jakieś tam gazetki szkolne, w Medycznym Studium Zawodowym wydawałam gazetę „Eskulap”, ale przede wszystkim zorganizowałam pomoc dla Domu Dziecka w Ełku. Dla mnie jako jedynaczki kontakt z dziećmi, które musiały dorastać bez rodziców, był zupełnie nowym, ale też i swoistym wyzwaniem. Razem z koleżankami pomagałyśmy tym dzieciom w czynnościach higienicznych, w nauce, organizowałyśmy zajęcia w tzw. kółkach zainteresowań. Ja prowadziłam kółko plastyczne i teatralne. Ta praca sprawiała mi wielką satysfakcję. Każdą wolną chwilę spędzałam z tymi dziećmi i ani razu nie było żal, że nie spędzam tego czasu w kinie, dyskotece, przed telewizorem. Te spotkania pokazały mi, jak bardzo inni potrzebują bliskości i wsparcia, przyjaciół dodających otuchy, szczerej rozmowy, zabawy, ciepłego gestu, a czasem tylko cichego towarzystwa, potrzymania za rękę lub uśmiechu. Chodziłyśmy z tymi dziećmi na spacery, do kina, na różne imprezy w zakładach pracy, bo w tych czasach była taka moda, że np. na „choinkę” zapraszane były grupki dzieci z domów dziecka i dostawały tam paczki. Do dziś pamiętam, jak poszłam na taką zabawę choinkowa z grupą 10 dzieciaczków. W pewnym momencie, gdy miał wejść Święty Mikołaj, prowadzący zabawę poprosił dzieci, aby udały się do swoich rodziców i ta cała gromadka dziesięciu maluchów przybiegła do mnie, przytuliła się, objęła mnie raczkami. A ja popłakałam się… Innym razem byłam świadkiem, jak do dwojga rodzeństwa późnym wieczorem na chwilę przyjechała ich mama, której długo nie widzieli. Przywiozła im czapeczki, szale i rękawiczki. Nigdy nie widziałam wcześniej takiej reakcji… Radosny śmiech zmieszany z łzami, przytulanie się do tych rzeczy i wreszcie o walka o to, aby móc spać z prezentami od Mamy. Ta ich więź z biologiczną rodziną była silna i trwała. Praca w domu dziecka pokazała mi zupełnie nieznany świat. Świat wołania o pomoc, pragnienie ciepła, bliskości i tęsknoty, tego jak bardzo te dzieci potrzebują naszego serca… Już wtedy przekonałam się o prawdziwości twierdzenia, że w życiu nie ma przypadkowych spotkań, bo każde zdarzenie, napotkany człowiek jest albo lekcją, albo sprawdzianem, albo prezentem… albo wszystkim jednocześnie… Tak też traktowałam te doświadczenia z pracy w domu dziecka. Generalnie, taką potrzebę pomagania zawdzięczam moim Rodzicom, a zwłaszcza Tacie, który był społecznikiem, zawsze pomagał innym i ja to od dziecka widziałam więc, czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci. Od małego uwrażliwiali mnie na krzywdę i potrzeby innych. Zarówno ludzi, jak i zwierząt. Czasem mam wrażenie, że czekam tylko na okazje by pomagać, a pomysłów mam wiele, aż strach się bać. Najważniejsze jednak, by nie bać się pomagać i dawać radość innym. Często w takich sytuacjach dużą wartość uczuciową mają drobne gesty i uczynki, płynące prosto z serca. Często niezauważalne przez innych – tych mniej wrażliwych. Dzieci nie da się oszukać i zadowolić bylejakością. Są najbardziej surowymi sędziami, jakich znam. Ich reakcje uczuciowe w każdej sytuacji są natychmiastowe i bezpośrednie. Na ich twarzach pojawiają się tak samo szybko łzy, jak i szczery, serdeczny uśmiech, niezadowolenie i brak akceptacji i radość. Wystarczy obserwować, a po chwili wszystko jest jasne, proste i zrozumiałe. Bardzo łatwo można dać innym odrobinkę szczęścia, miłości. Wystarczy przytulenie, podanie ręki, wysłanie uśmiechu, pogłaskanie po głowie. Można tylko pozazdrościć artystom, których dzieło daje ludziom tak szybko i tak dużo dobrego.

  • Po prostu lubi Pani pomagać…

Tak lubię pomagać. Sama nie wiem, ile było tych inicjatyw i które były z nich najważniejsze. Bo jak rankingować ludzkie problemy? Pomaga się czasami tak od razu, od serca, nie zapisując tego nigdzie. Taki wykaz działań musiałam dopiero zrobić w momencie kiedy powołałam 2000 roku na swoim Wydziale, najpierw Komisję ds. Wolontariatu, a potem Wydziałowe Centrum Wolontariatu. A przyczyna prosta – trzeba było pisać sprawozdania. Od 2000 roku zorganizowaliśmy prawie 500 różnych akcji charytatywnych na rzecz potrzebujących w kraju i na świecie – kwest, koncertów, aukcji itp., od koordynowania na Wydziale Nauk o Zdrowiu udziału studentów w studenckich spotkaniach z bezdomnością – nadzieja – TAK, obojętność – NIE oraz „Bez domu, ale nie bez pomocy” organizowanych wspólnie z Komendą Wojewódzką Policji, poprzez Zbiórkę darów dla ubogich dzieci z Wileńszczyzny (wieś Taboryszki, Soleczniki); Zbiórkę funduszy na rzecz wioski w Vellatur (Indie) dotkniętej skutkami powodzi – współpraca ze Stowarzyszeniem Societas Matura, Akcję Zostań Świętym Mikołajem – zorganizowanie zbiórki przyborów szkolnych, ubrań, środków czystości, żywności, słodyczy dla dzieci z Domu Dziecka w Solecznikach oraz Polskiej Szkoły Podstawowej w Taboryszkach; współudział w Akcjach organizowanych przez Fundację Pomocy Humanitarnej Redemptoris Missio np. Ołówek dla Afryki (zbiórka przyborów szkolnych, głownie ołówków i długopisów, dla afrykańskich dzieci), Pomoc Dzieciom z Afganistanu (zbiórka ciepłej odzieży (kurtki, swetry, bluzy, koszulki, spodnie, czapki, skarpety, rękawice itp., koców, śpiworów, kołder i butów), Puszka dla Maluszka (zbieranie puszek aluminiowych, z których dochód został przekazany w całości na dożywianie dotkniętych głodem etiopskich dzieci), „Kup Pan szczotkę (zbiórka szczoteczek i past do zębów do Kamerunu), Podaj Mydło” (zbiórka kostek mydła dla afrykańskich dzieci), Czary Mary Okulary (zbiórka okularów z oprawkami), Opatrunek na ratunek (zbiórka materiałów opatrunkowych), po liczne koncerty charytatywne, paczki dla najuboższych pracowników UMB, pomoc dla domów dziecka, domów pomocy społecznej, to liczne akcje prozdrowotne, po stworzenie Uniwersytetu Zdrowego Przedszkolaka, który przekształcił się w Akademię Młodego Naukowca, stawiającą sobie za cel poszerzanie wiedzy prozdrowotnej przedszkolaków i ich rodziców, Uniwersytetu Zdrowego Seniora oraz Uniwersytetu Profilaktyki Psychogeriatrycznej, by propagować zdrowy styl życia i postawy prozdrowotne, poszerzać wiedzę w dziedzinie opieki medycznej poprawiającej jakość życia ludzi w podeszłym wieku, wykorzystywać nowoczesne metody diagnostyki i leczenia, stosowania leków i suplementów diety oraz farmakoekonomii w chorobach u ludzi w podeszłym wieku oraz przeciwdziałać samotności, wykluczeniu i aktywizować społecznie osoby starsze.

  • Założyła Pani Profesor własne Stowarzyszenie.

A wreszcie przyszedł rok 2017 i założenie Stowarzyszenia „Pro Salute”, którego jestem prezesem. Wszyscy członkowie Stowarzyszenia pracują zawodowo, w większości w Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku. Bardzo się lubimy, przyjaźnimy i zawsze wspieramy. W Stowarzyszeniu działamy wyłącznie woluntarystycznie, bez wynagrodzenia. Stowarzyszenie nie ma etatowych pracowników i sztabu zawodowego Public Relations do pomocy, stąd wszystkie zgromadzone środki w 100% wydajemy na potrzeby naszych podopiecznych, nie ponosząc kosztów związanych z etatami pracowników. Mocno wierzymy jednak, że w taki sposób, nie etatowo, też można wiele pomóc. Stowarzyszenie utrzymuje się jedynie ze składek członków. Od roku 2021 mamy też 1%.

  • Komu pomagacie?

Nasze działania ukierunkowane są na pomoc 42 dzieciom z dystrofią mięśniową, podopiecznym Kliniki Rehabilitacji Dziecięcej UMB. Zbiera fundusze na ich terapię i rehabilitację, której nie refunduje NFZ, a która musi trwać do końca ich życia. Ta terapia to jedyna w Polsce prowadzona we wspomnianej Klinice. Warto walczyć o takie Dzieciaczki jak nasi podopieczni. Dystrofia mięśniowa nie jest bowiem chorobą uleczalną. Dzieci średnio żyją 15-18 lat, maksymalnie do 30 lat. Można jednak, dzięki jedynej w Polsce terapii prowadzonej w Klinice Rehabilitacji Dziecięcej, pomóc im godnie żyć i zmniejszyć objawy choroby… i tak można wymieniać i wymieniać te nasze działania. Nie wiem, nie potrafię określić, które z tych działań są dla mnie najważniejsze. Zresztą nigdy nie zastanawiałam się nad tym. Każde z nich miało konkretnych odbiorców, dla których ich problem był bez pomocy innych nie do pokonania, więc chyba generalnie najważniejsze są te działania, które aktualnie trwają…

  • Dlaczego warto pomagać innym? Jak Pani Profesor to sobie uzasadnia?

Warto pamiętać, że takie pomaganie innym jest przede wszystkim ważne dla nas samych, a wychodzenie naprzeciw potrzebom innym, żyjącym wokół nas, oczekującym pomocnej dłoni, ciepłego słowa, konkretnej pomocy, bardzo duchowo umacnia… W tym świecie „zagonienia”, obojętności są to potrzebne działania. Jest takie bardzo mądre, krótkie opowiadanie Willi Hofsümmer- „Przed wielu laty poszczególne części ciała denerwowały się bardzo na żołądek. Nie podobało się im, że one musiały starać się o pożywienie, które służyło żołądkowi, podczas gdy on sam nic nie robił, a tylko połykał owoce ich pracy. A więc postanowiły, że nie będą już więcej dostarczać pożywienia żołądkowi. Ręce nie podnosiły już niczego do ust, zęby nie przeżuwały, gardło nie łykało. Miało to zmusić żołądek do tego, by sam zaczął coś robić. Ale nie udało im się osiągnąć nic poza osłabieniem całego ciała do takiego stopnia, że wszystkim groziła śmierć. Dlatego też musiały wreszcie wyciągnąć wnioski z tej lekcji, że tak naprawdę pracują dla siebie samych, jeżeli pomagają sobie nawzajem”. Podobnie jest z tym pomaganiem. Pomagamy, bo wierzymy, że dobroć, serdeczność skierowana ku innym, powróci ze zdwojoną siłą do nadawcy.

  • A dlaczego jest tak niewielu ludzi, którzy chcą coś zrobić dla innych, bez wynagrodzenia, tak po prostu?… Raczej wskazuje się na znieczulicę, a co dopiero na chęć podjęcia wielkiego wysiłku, założenia fundacji i pracy na jej rzecz, całkiem za darmo.

Myślę, a wręcz jestem przekonana, że w większości każdy z nas jest w głębi duszy egoistą, że kierują nami instynkty, że najpierw myślimy o sobie, a potem o innych. Widzimy najpierw swój kawałek nosa, a potem dopiero biedę, głód, powódź, dziecko proszące o kawałek chleba, sieroty bez domu. Ale czy tak jest zawsze? Czy jesteśmy zdolni do poświęcenia dla innych? Jak wielu z nas zdarzyło się kiedykolwiek zrezygnować z czegokolwiek, dla kogokolwiek? Ilu zdarzyło się Ci powiedzieć “tak”, gdy chciało by się powiedzieć “nie”? Czy zdarzyło się zastanawiać, po co robić coś wbrew sobie, jak można postawić na swoim? Nie pomagamy, bo boimy się cierpienia, nie lubimy przyglądać się nieprzyjemnym zjawiskom, bo po prostu nam się nie chce, bo obawiamy się reakcji rówieśników – czy nas nie wyśmieją i czy się nie skompromitujemy się w ich oczach? Jednakże Wszystkie bitwy naszego życia czegoś nas uczą, nawet te, które przegraliśmy (Paulo Coelho „Piąta góra”). Czasem więc trzeba coś przegapić, „dostać kopa”, aby potem wygrać. Pomagać jednak trzeba umieć, a najważniejsza jest umiejętność zauważenia osoby, która tej pomocy potrzebuje. To może być ktoś zupełnie obcy, ale także ktoś z naszego najbliższego otoczenia. Ktoś, kto o taką pomoc poprosi, ale także i ten, kto po nią sam nie wyciągnie ręki… Często wystarczy tak niewiele, aby pomóc innym. Można np. wrzucić monetę do skarbonki, podarować potrzebującemu pożywienie, ubranie, podtrzymać za rękę, pójść razem na spacer, poczytać książkę, obdarować kogoś uśmiechem, albo po prostu być z nim. Sposobów na pomoc jest bardzo wiele. Często zastanawiam się co by było, gdyby każdy przejmował się tylko sobą, a inni by go nie obchodzili? Jak wtedy poradziliby sobie chorzy, niepełnosprawni, osoby starsze, bezdomni? Co by było, gdybym to ja była na ich miejscu i czekała na pomoc innych, a taka nie nadchodziła? Jedno jest pewne, na to aby zacząć pomagać innym, nigdy nie jest za późno. Nie ma tu znaczenia nasz wiek, ważne jest tylko to, czy chcemy, czy nie służyć innym. Ważne jest też i to, by znalazł się ktoś, kto zechce byśmy mu pomogli, bo jak pisał mój ukochany Paulo Coelho (uwielbiam jego mądrość) – „jeśli ktoś prosi nas o pomoc, to znaczy że jesteśmy jeszcze coś warci…”, a więc warto sprawdzić swoją wartość pomagając innym i pamiętać „że wszystko, co uczynisz w życiu, zostawi jakiś ślad. Dlatego miej świadomość tego, co robisz (Coelho, Być jak płynąca rzeka)”.

  • Jakich ludzi spotkała Pani Profesor na swojej drodze życia? Kogo wspomina ciepło i z wdzięcznością, a o kim wolałaby zapomnieć i dlaczego?

Generalnie można by powiedzieć, że wszyscy ludzie są podobni do kwiatów, które pragną rozwinąć się z pąka, aby ukazać swoje wnętrze, swoje dobro, swoje piękno. To jednak możliwe jest tylko wtedy, jeżeli tak jak kwiaty zostaną otoczone światłem i ciepłem. To ludzie napotykani na drodze życia, przyjaciele i pseudoprzyjaciele sprawiają, że czujemy się otoczeni słońcem, którym jest ich ciepłe spojrzenie, życzliwe słowo, przyjazny gest, serdeczny dotyk, uśmiech lub otoczeni chmurami, grzmotami, lękiem… Prawdziwy przyjaciel – zawsze zauważy smu­tek na naszej twarzy, każdą łzę, nie będzie ka­zał nam wy­bierać między sobą kimś innym, zawsze usłyszy nasz głos, nawet gdy będzie niesłyszalny dla innych… To nie ten który nas po­cie­sza, ale ten który po­maga roz­wiązać nasze problemy… Praw­dzi­wy przy­jaciel to nasze koło ratunkowe, to wyciągnięta dłoń i „dra­bina rzucona” gdy wydaje się że nie ma ratunku. On po prostu jest… Tak, miałam na swojej drodze i takie osoby, Anioły, i takie, o których bym nie chciała zbyt dużo mówić. Niestety, niejednokrotnie przekonałam się, że mam takich pseudoprzyjaciół, którzy za­raz po tym, jak po­dałam im po­mocną dłoń, odwrócili się ode mnie, „dali mi ta­kiego ko­pa w tyłek”, że bar­dziej spodziewałabym się dos­tać kwiat­ek od wro­ga, niż cios od nich. Dlacze­go przy­jaciele za­mieniają się miej­sca­mi z wrogiem? Cze­mu stają się tak szyb­ko fałszy­wi? Wtedy zastanawiałam się czy faktycznie prawdziwe są jednak przeczytane w necie słowa – „Nie ma praw­dzi­wych przy­jaciół, są tyl­ko po­zor­ni przy­jaciele, al­bo przy­jaciele do cza­su, aż żad­na po­ważniej­sza przeszko­da nie sta­nie im na drodze”. Niestety, każda nasza łza, każdy powód do zmartwień, każde rozczarowanie, świad­czą o tym, że są przy­jaciele na czas i przy­jaciele na zaw­sze… To zawsze jest Rodzina – rodzice, mąż, dzieci, oni zawsze są przy nas, nie odwracają się od nas. Tak było i teraz. Byli moim podparciem, ochroną, mocą dającą siłę. Szanujmy więc swoich bliskich, swoje rodziny, swoich przyjaciół, doceniajmy, że są z nami. Ci którzy wyciągnęli do mnie rękę zawsze będą głęboko w moim sercu np. Prof. Wiaczesław Niczyporuk – mój mentor, nauczyciel, przyjaciel który nauczył mnie dermatologii i jako pierwszy wprowadzał w tajniki nauki, prof. Tadeusz Januszko – który pozwolił mi w swoim zakładzie realizować badania naukowe i dał mi anioła stróża – Panią Janinę Godlewską, która pomagała mi we wszystkich pracach laboratoryjnych, to prof. Zbigniew Puchalski, prof. Jan Górski i prof. Jan Karczewski, którzy uwierzyli we mnie, że mogę pomóc w rozwoju pielęgniarstwa na naszej uczelni.. To także prof. Jacek Łuczak od którego otrzymałam książkę „Życiodajna śmierć” autorstwa Elisabeth Kȕbler-Ross. Nie od razu wiedziałam, że dzięki temu będę organizować Konferencję jej imienia. Gdyby nie ta książka, nie ten dar, nie było by tych spotkań. Profesor doskonale wiedział o moim lęku przed pójściem do hospicjum. Kiedy kolejny raz przyjechał do Białegostoku, zadzwonił do mnie i poprosił żebym go zaprowadziła do hospicjum. Pomyślałam sobie, ok., nie ma sprawy. Zaprowadzę, poczekam i pójdziemy na obiad. Ale prof. Łuczak zaaranżował to zupełnie inaczej… Kiedy podeszliśmy pod drzwi hospicjum, tak się „zakręcił”, że nie wiem, kiedy znalazłam się po tej drugiej stronie… stałam na korytarzu w hospicjum… Nie miałam jak uciec, a bardzo tego chciałam… ale przecież nie wypadało… Zostałam więc i zobaczyłam coś, co gdyby mi to opowiadał ktoś inny, uznałabym za niewiarygodne… W hospicjum panowała atmosfera dostojeństwa, majestatu… Na łóżkach leżeli spokojni, uśmiechnięci chorzy. Profesor Łuczak podchodził do każdego z nich… Czasem siadał na łóżku, czasem przed łóżkiem klękał…. Rozmawiał z chorymi, trzymał ich za ręce, przytulał… Nie zapomnę tego widoku nigdy… Nasza wizyta zamiast kilkunastu minut, trwała kilak godzin… ale nikt z nas nie odczuł tego. W nagrodę za to, że „przetrwałam” wizytę w hospicjum, dostałam od Prof. Łuczaka książkę Elizabeth Kübler-Ross „Życiodajna śmierć”. Dając mi ją Profesor powiedział… „musisz koniecznie ja przeczytać, a potem do mnie zadzwoń…” Profesor odjechał do Poznania, książka trafiła na biurko, z hasłem „kiedyś po ciebie sięgnę” i rozpoczął się weekend. Coś jednak, czego nie potrafię określić, „ciągnęło” mnie do tej książki i to tak bardzo, że pochłonęłam ją jednym tchem. Po jej przeczytaniu dopiero zrozumiałam, że nikt nas na studiach nie uczy o problemie śmierci, nikt nie mówi o emocjach z nią związanych, nikt nie uczy, jak rozmawiać chorym umierającym, jak mu przekazywać trudne informacje, jak rozmawiać z jego rodziną. Po prostu nic nie wiemy o śmierci. W poniedziałek, od razu podzieliłam się swoimi odczuciami z kolegami i tak rozpoczęliśmy organizację corocznych konferencji „Życiodajna śmierć – pamięci Elizabeth Kübler-Ross”, no i to trwa. Gdyby nie ta Konferencja w roku 2006, nie poznałabym Renaty Świderskiej – wspanialej Mamy, która uzmysłowiła mi, że oprócz osób umierających są ich rodziny – rodzice, dziadkowie, rodzeństwo, dzieci, którzy tak samo cierpią, potrzebują wsparcia… Nie dowiedziałabym się, że my jako medycy, skupieni na ratowaniu, przedłużaniu życia choremu, nie zauważamy, jak bardzo osamotnieni są ich bliscy. Nie poznałabym też Andrzeja Guzowskiego – młodego zdolnego dziennikarza, którego pasja radiowca pozwoli mu jeszcze nie raz „przenosić góry”, a która jest tak zaraźliwa, że staje się motorem napędowym do działań dla innych. Gdyby nie ta Konferencja nie poznałabym Pani Izy Marciniak, poetki, poruszającej się na wózku inwalidzkim, ale mężnie zmagającej się ze swoim losem, dręczącymi ją troskami, kłopotami, trudami życia. Nie poznałabym też Pana Tadeusza Rosaka, ojca walczącego o swojego syna chorującego na stwardnienie rozsiane, który nie jest medykiem, a uczestniczy od lat w naszej konferencji, pilnie słucha, dyskutuje i jest na bieżąco z wszystkim nowinkami na temat choroby syna. Nie poznałabym Józka Binnebesela, Bogusia Stelcera, ks. Bogusia Blocka, wspaniałych przyjaciół, od których się ciągle czegoś uczę. Gdyby nie ta Konferencja, nie poznałabym i innych wspaniałych ludzi, którzy uzmysłowili mi wiele różnych rzeczy, w tym to, jak ważna jest idea powstania naszych konferencji oraz że warto podjąć trud ich tworzenia i pracy przy niej. Ci wspaniali ludzie jakich spotkałam po drodze, to także wszyscy moi koledzy z Zakładu Zintegrowanej Opieki Medycznej, którzy wytrzymali ze mną już tyle lat… to Baranowska Anna, Cybulski Mateusz, Fiłon Joanna, Guzowski Andrzej, Jankowiak Barbara, Klimaszewska Krystyna, Kowalczuk Krystyna, Kowalewska Beata, Krajewska-Ferishah Katarzyna, Kraszyńska Bogumiła, Lankau Agnieszka, Litwińczuk Teresa, Łukaszuk Cecylia, Rolka Hanna, Sarnacka Emilia, Sierakowska Matylda, Szyszko-Perłowska Agnieszka i Dorotka Kondzior, której już nami nie ma… Antoine de Saint-Exupéry, twierdził też, że „prawdziwi przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają jak latać” – i ja takich miałam szczęście w życiu spotkać. Można powiedzieć, że jestem szczęściarą….

  • Pani sposób na ludzi zawistnych i przysłowiowe kopanie dołków?

Oj, nie mam sposobu, nie raz z tego powodu wylałam morze łez… Ale z czasem człowiek dojrzewa i zaczyna dostrzegać, że nie na wszystko ma się wpływ, że pewnych rzeczy, ludzi nie jest w stanie zmienić. Zastanawiałam się już wielokrotnie, skąd się te „mury” biorą i trudno o jednoznaczną odpowiedź. Niejednokrotnie spotkałam się z murem osób, do których zwracałam się o pomoc, pomimo tłumaczenia idei prośby, traktowana byłam dosłownie jak „naciągaczka” , „złodziej”, słysząc, że jako profesor i lekarz dużo zarabiam, więc dużo mi płacą w prywatnym gabinecie (którego zresztą nie mam), więc po co proszę innych o pomoc, skoro tak dużo pieniędzy powinnam mieć? Proszę mi wierzyć, tak zostałam potraktowana przez jednego z naszych biznesmenów, gdy poszłam prosić go o rozpowszechnienie wśród przedsiębiorców informacji o możliwości zakupu biletów na koncert, a nie po jakąś konkretną sumę. Nawet wtedy się tam rozpłakałam, a potem miałam do siebie wielki żal, że okazałam taką babską słabość, że taki facet uważa się za jakiegoś boga i jest przekonany, że może kogoś oceniać tak odgórnie, bezkrytycznie, stereotypowo. Ale po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to on powinien się wstydzić, a nie ja. A karma wraca, ta zła też. Wracając do murów, to czasem ten mur tworzą też ci, którym staramy się pomoc… Czasem na początku się na coś godzą, a potem, już nawet w trakcie jakiś działań na ich rzecz się wycofują… no cóż – życie, każdy ma prawo podjąć decyzje, jakie uważa za słuszne… Poza tym nikt nie powiedział, że w życiu będzie łatwo… a w pracy dla innych tym bardziej, bez chęci, wysiłku i pokonywania przeróżnych przeszkód, nic się nie da jednak osiągnąć. A jak sobie radzę – różnie, czasem zapłaczę, czasem nawet zaklnę, ale najczęściej „za trochę” szukam rozwiązania, nowego pomysłu, bo wiem, że robię coś dobrego, nawet jak tego ktoś nie docenia, najważniejsze, aby miał korzyść ten, dla kogo niesie się pomóc, inni są nieistotni. Często ich niechęć wynika z tego, że sami nic nie robią. Oceniać, krytykować jest łatwo, zrobić coś konstruktywnego – już o wiele trudniej. Najważniejsze robić swoje, bo jak pisał John Mardsen w książce Po drugiej stronie świtu: „Kiedy coś idzie źle, nie zawsze trzeba szukać winnego”. Nie jest bowiem ważne, ile razy się upadnie, ważne jest ile razy się podniesie i jeszcze ważne, aby nie wstydzić się pomagania. Czasem trzeba bowiem wziąć puszkę do ręki i po prostu prosić o każdy grosz, jedną, drugą , tysięczną osobę, a to nie każdy potrafi. Kiedyś jeden ze znajomych mnie zapytał, po co się tak angażuję w takie różne sprawy, po co mi to centrum wolontariatu na uczelni, po co te różne akcje… Nic mu nie odpowiedziałam… bo i tak by nie zrozumiał. Niektórym wystarczy telewizor, piwo, kawa, gazeta, a innym to, za mało, jak mnie… Niestety często chętniej krytykujemy niż chwalimy innych, tak jest łatwiej. Niektórym krytykowanie sprawia ogromną przyjemność i niezależnie od słuszności swojej postawy będą oceniać jakąś osobę lub całą grupę. Nikt nie jest idealny. Każdy posiada zarówno dobre, jak i złe cechy. Ma jakieś momenty słabości. Jak pisał Stanisław Jerzy Lec – „wszyscy chcą Twojego szczęścia, nie daj sobie go odebrać”. Można spędzić całe życie na próbach zadowolenia wszystkich, co chyba raczej jest niemożliwe, więc lepiej działać zgodnie z tym, co podpowiada nasze serce. Żyć tak, jak się tego pragnie. Mieć na uwadze własne potrzeby, ale nie zapominać o innych. Po prostu – z krytyką trzeba nauczyć się żyć, bo nie ma złotego środka, który uchroni nas od krytykantów. Zawsze znajdzie się ktoś, komu nie spodoba się, cokolwiek zrobimy. Nawet jeśli będziemy, jak to się kolokwialnie mówi „stawać na rzęsach”, zawsze ktoś może poczuć się urażony, pominięty. Jakiś mędrzec kiedyś stwierdził: „Nigdy nie używaj zemsty, aby ułagodzić twoje cierpienie. Czekać. Ci, którzy ranią i ranią, zwykle sami siebie niszczą” i tego się trzymam.

  • Przepracowanie, czasem ludzka zawiść, nieustanne stawianie sobie nowych celów – jakim to odbyło się kosztem? Czym Pani Profesor zapłaciła, z czego musiała zrezygnować, co poświęcić?

Czy musiałam z czegoś zrezygnować? Coś poświęcić? Niestety nie raz… Np. kiedy przechodziłam z Wydziału Lekarskiego na Wydział Nauk o Zdrowiu musiałam zrezygnować z pracy w Klinice Dermatologii i Wenerologii i w konsekwencji z pracy z pacjentem. Czy żałuję? Z tym bywa różnie, są dni, że bardzo, a są dni, że nie, bo może bym nie była tym, kim teraz jestem? Może nie robiłabym tego co teraz? Może by było lepiej, może gorzej? Nie wiem… Ale wiem że, tęsknię za pacjentami, ale i wiem jednocześnie, że nie ma co żałować niczego, bo jak twierdziła Jennifer Ariston: „W życiu nie ma rzeczy, których można żałować. Są tylko doświadczenia, na których można się uczyć”. A inne poświęcenia? Te z reguły dotyczą własnego wolnego czasu i są związane z pracą społeczną. Myślę, że każdy kto pomaga innym, działa jako wolontariusz, w pewnym momencie czuje się zmęczony, wypalony. Jest nawet taka książka Jorga Fenglera – Pomaganie męczy”. Wolontariat to przecież świadoma i dobrowolna działalność, jaką podejmujemy rzecz innych, a która wykracza poza więzy rodzinno-przyjacielskie. Dlatego, aby uniknąć wyczerpania, będąc wolontariuszem, warto najpierw przeanalizować, jaki czas możemy poświęcić na te działania? Co chcielibyśmy robić? Z kim pracować? Potem trzeba działać także rozmyślnie i dopasować obowiązki w wolontariacie do swoich zadań zawodowych. Dobra organizacja to połowa sukcesu. Po drugie, trzeba lubić to, co się robi – „z niewolnika nie ma robotnika”. Po trzecie – trzeba pracować z ludźmi, którzy motywują, a nie dołują, których się lubi i którzy nas lubią. Po czwarte, trzeba ufać innym i dać szanse się im wykazać. Nie wszystko brać na swoje „barki”. Pomaganie najlepiej udaje się w pracy zespołowej. Poza tym trzeba lubić ludzi, trzeba umieć patrzeć i dostrzegać potrzebujących, nie zrażać się trudnościami, no i lubić pomagać. Koniecznie jednak trzeba się też „regenerować”. Jak ja to robię, a mam różne sposoby . Jeden z nich to taki typowo babski – mówię, że idę „pobabczyć” to znaczy na zakupy lub zjeść ogromne kaloryczne ciacho – to pomaga rozładować napięcie. Inny to prace ogrodowe – nie mam wprawdzie ogródka, ale uwielbiam sadzić, przesadzać rośliny na balkonie (uwielbiam prace w ogródku). Pomaga mi też oglądanie filmów o tematyce Bożego Narodzenia. Zawsze regeneruję idealnie siły po wakacyjnej wyprawie do Grecji. Od lat zwiedzamy wszystkie greckie wyspy i jeszcze nam się to znudziło, a wakacje bez wypadu do Grecji się nie liczą. Nabieram „poweru” także gdy idę do naszej Opery, zwłaszcza na Upiora w operze. To mój ukochany musical. Byłam już na nim kilkanaście razy, a może i więcej, i nigdy nie mam dość. Więc jak mi źle, jestem zdołowana, to włączam muzykę z tego musicalu i od razu jest lepiej. Nawet jako sygnał telefonu i „czekadełko” miałam przez pewien czas upiorną muzykę. Ja uważam, że jak ktoś już raz połknął bakcyla pomagania, bo jakby zaśpiewał ów Upiór z opery, z mojego ukochanego musicalu: „Stąd odwrotu nie ma już, próg przekroczony, więc jaki dziś poznamy tajny klucz, tu skąd odwrotu nie ma już…”

Pytania zadawała P.M. Wiśniewska /ANSM/

Elżbieta Krajewska-Kułak (ur. 18 czerwca 1957 w Ełku) – polska lekarka, naukowiec, pedagog, społecznik, współtwórczyni oraz wieloletnia prodziekan i dziekan Wydziału Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku, pomysłodawczyni i organizatorka dorocznych Międzynarodowych Konferencji Naukowo-Szkoleniowych „Życiodajna śmierć – pamięci Elizabeth Kübler-Ross”. Nagrodzona tytułem „Człowiek wiedzy i doświadczenia” nadanym przez Kapitułę Koalicji Prezesi-Wolontariusze (2018) i Tytułem „Społecznika Roku 2018” Tygodnika „Newsweek Polska” (2019) oraz laureatka IX edycji Nagrody im. Jana Rodowicza „Anody” w kategorii całokształt dokonań oraz godna naśladowania postawa życiowa (2021).

W 1978 r. ukończyła Medyczne Studium Zawodowe ze specjalnością pielęgniarstwo ogólne, bezpośrednio potem rozpoczęła studia na Wydziale Lekarskim Akademii Medycznej w Białymstoku, ukończyła je w 1985 r. Do 1999 r. pracowała jako asystent w Klinice Dermatologii i Wenerologii AMB, następnie została kierownikiem Zakładu Zintegrowanej Opieki Medycznej UMB. Stopień doktora nauk medycznych uzyskała w 1994 r., a stopień doktora habilitowanego w 1999 r. – obie rozprawy obejmowały badania w dziedzinie dermatologii/mykologii. W 2004 r. uzyskała tytuł naukowy profesora nauk medycznych. W latach 2005–2009 dyrektor Instytutu Medycznego im. Bł. Matki Teresy z Kalkuty w Państwowej Wyższej Szkole Informatyki i Przedsiębiorczości w Łomży.

Aktywność zawodową połączyła z działalnością społeczną i charytatywną, przede wszystkim na rzecz dzieci chorych i niepełnosprawnych. Organizatorka licznych akcji dobroczynnych na rzecz potrzebujących w kraju i na świecie – kwest, koncertów, aukcji itp. (Prezes Stowarzyszenia Pro Salute http://prosalute.com.pl/). Członek stowarzyszeń naukowych, wielokrotnie odznaczona medalami państwowymi.

/na podst. Wikipedia – https://pl.wikipedia.org/wiki/Elżbieta_Krajewska-Kułak/

psiaraszefowa

Prof. E. Krajewska-Kułak ze swoim zespołem na Uniwersytecie Medycznym w Białymstoku oraz ukochanymi psami

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *