W jakie kierunki rozchodzą się słowa? I czy łatwo być jaroszem na portalach społecznościowych? Czyli o rodzajach komentarzy oraz wulgaryzmach na Facebooku – rozważa dr Małgorzata Talarczyk.
Na Facebooku częste są “ześlizgi” tematyczne
niezależnie od poglądów ich autorów
przypomina to nieco zabawę w “głuchy telefon”
w której zwykle ostatnie zdanie
z pierwszym nie ma nic wspólnego
Na przykład, gdyby ktoś na Facebooku napisał
że “winogrona na działce obrodziły”
to przewidzieć można komentarze
które mogły “się ześlizgnąć”
w co najmniej w dwie strony
Jedna droga to porodówka “ob-rodziły”
czyli gdzie rodzić najlepiej, a gdzie nie
druga – biegnie w stronę “wino-grona”
i tu mogą być 2 tory:
“alkoholowy” – gdzie i jakie wina
lub “sądowy” – czyli “wina Tuska”
Pozostały jeszcze dwa słowa:
“działka” i “grona”, ale tu wiadomo
że to o komisji reprywatyzacyjnej
za czasów prezydentury stolicy H.G-W
(…)
Małgorzata Talarczyk – fragment wiersza z książki poetyckiej „Psyche” (2022)
Wydawnictwo Naukowe Silva Rerum
Kilka słów wprowadzenia
Media społecznościowe, a w nich Facebook, mają swoich wielbicieli lub zwolenników, a także sceptyków i krytyków. Początkowo byłam w gronie sceptyków (z dominującym pytaniem – po co mi to?), jednak przed kilkoma laty postanowiłam zajrzeć na Facebooka, żeby zobaczyć, co tam się dzieje, z jakich powodów tak wiele osób korzysta z tego portalu, a żeby zajrzeć, musiałam założyć profil. I okazało się, że znalazłam dla siebie interesujące obszary dotyczące m.in. spraw społecznych i kulturalnych, w tym literatury, poezji, kina, a prywatnie odnowiłam kontakty z bliskimi osobami z dzieciństwa, dawno niewidzianymi kolegami i koleżankami, poznałam też nowych bardzo interesujących ludzi. A będąc cały czas aktywna zawodowo, jako psychoterapeutka i psycholog, założyłam na Facebooku stronę [1] związaną z moją działalnością zawodową, gdzie udostępniam różne publikacje (w tym moje) oraz informacje dotyczące szkoleń. A jako wielbicielka kina, założyłam stronę: „Refleksje po-filmowe” [2], na której dzielę się refleksjami o obejrzanych filmach. Niestety, wybuch pandemii przerwał możliwość oglądania premier filmowych w kinie, a teraz wojna w Ukrainie nie sprzyja beztroskiemu oddawaniu się tej pasji.
Moja obecność na Facebooku to nie tylko aktywność w ramach własnego profilu i założonych przeze mnie stron, to także aktywność na profilach znajomych i w różnych grupach tematycznych, a także obserwacja m.in. sposobu narracji, zarówno osób publikujących teksty (posty), jak i osób piszących komentarze. Na podstawie tych obserwacji przed kilkoma laty napisałam też wiersz, który rozpoczyna niniejsze rozważania.
W oparciu o te obserwacje, wyróżniam następujące rodzaje komentarzy:
– merytoryczne: to wymiana poglądów, często emocjonalna i żarliwa, ale zawsze na określony temat, który porusza autor wpisu (postu);
– ad personam: pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym dyskutant nie koncentruje się na temacie, ale na faktycznych lub rzekomych cechach kontr-dyskutanta;
– hejterskie: komentarze obraźliwe, ośmieszające, poniżające, często agresywne wobec konkretnych osób czy tematu;
– emocjonalne (+): rozumiem przez niesilne (dlatego „plus”) zaangażowanie emocjonalne osoby komentującej, czasami z towarzyszącą projekcją, czyli przypisywaniem innym własnych uczuć, poglądów lub cech negatywnych;
– „ześlizgowe”: jako wypowiedzi, w których łączone są różne wątki, niemające ze sobą związku lub mające związek pośredni, powierzchowny itp. Określenie „ześlizgi myślowe” w psychiatrii oznacza zaburzenia myślenia, ale zastrzegam, że w interpretowaniu komentarzy na Facebooku, nie stosuję kategorii diagnostyczno-psychiatrycznej, a jedynie symboliczną, jako odejście od głównego wątku, „ześliźnięcie się” z tematu.
Pierwsze trzy kategorie komentarzy (merytoryczne, ad personam, hejterskie) są powszechnie znane i w różnych źródłach opisane, natomiast dwa ostanie („emocjonalne (+)” i „ześlizgowe”) to określenia własne – nadane przeze mnie.
Czy łatwo być jaroszem na portalach społecznościowych?
Dla poszukania odpowiedzi na to pytanie, posłużę się przykładami, w których komentarze można zakwalifikować do kategorii „emocjonalne (+)”.
Przytoczę mój komentarz na profilu jednego z popularnych fejsbukowiczów oraz dla przykładu kilka odpowiedzi, które wpisują się komentarze typu – „emocjonalne (+)”
Mój komentarz:
“Wiem, że zabrzmię jak „Babers”, ale abstrahując od wszystkich ważnych tematów, które Pan porusza, jestem Panu ogromnie wdzięczna za to, że w mowie pisanej nie stosuje Pan słów uchodzących za wulgarne. Przynajmniej ja ich u Pana nie widziałam, choć nie wszystkie wpisy czytam. To wielka przyjemność w dzisiejszych czasach czytać tekst bezmięsny (sformułowanie własne), czyli bez rzucania mięsem – jak to się kiedyś mówiło. Dzięki” [1].
Dodam, że autor skomentowanego przez mnie postu i gospodarz profilu, w swoim uprzejmym komentarzu napisał, że musi mnie rozczarować, bo czasami wulgaryzmy używa.
Przykłady kilku odpowiedzi na moje słowa:
W jednej z odpowiedzi – komentująca pisze: „Miałam nadzieję, że jest Pani wdzięczna panu Pawłowi za to, że jest”. Czyli w domyśle, staje w obronie autora postu, który w żadnym moim słowie, nie został skrytykowany czy zaatakowany. Oczywiście czytelnym jest, że za wyrażoną przeze mnie wdzięcznością za brak wulgaryzmów stoi brak wdzięczności dla ich obecności. Autorka komentarza oczekuje, że powinnam być wdzięczna za to, że pan Paweł jest. Faktycznie, tej wdzięczności w moim komentarzu nie wyraziłam. A brak zadeklarowanej jednomyślności (co do wdzięczności) z komentującą, widocznie rozczarowuje, frustruje, a może irytuje. „Za bezmięsne sformułowania? Co za dziwaczne podejście do tematów poruszanych tu z takim zaangażowaniem”. Komentująca „za dziwaczne podejście” uważa skoncentrowanie się przeze mnie na doborze słów – nie wulgarnych, mimo podkreślenia, że abstrahuję od wszystkich ważnych tematów . I ostatnia część komentarza „Wszelkie słowa, uchodzące za wulgarne użyte przez Pawła są literaturą” – tu komentująca zdaje się wypowiadać w roli eksperta wydając werdykt dotyczący literatury. Czyli podsumowując – jak się ma komentarz internautki do mojego? Mówiąc kolokwialnie – nijak, za to wyraźne jest emocjonalne zaangażowanie w obronę kogoś, kto nie jest atakowany. Można więc ten komentarz określić jako „emocjonalny (+)”. Choć w moim komentarzu nie ma ani oceny – nie napisałam, że wulgaryzmy są złe, ani dezaprobaty – nie napisałam, że nie powinno ich być. A nawet gdybym napisała wprost, że nie lubię wulgaryzmów w publikowanych tekstach, to jest to wyłącznie wyrażenie moich preferencji, a nie ocena zjawiska. Podobnie gdybym napisała, że np. nie lubię kawy, to nie znaczy, że kawa jest zła, czy że kawę lub jej konsumentów krytykuję. To jest przykład na zacierania różnic między opisem a oceną oraz między wyrażaniem swoich preferencji od dewaluowania wyborów innych. W takich sytuacjach świetnie odnajduje się nadinterpretacja. Choć z jednym zgodzę się z autorką komentarza, że słowa uznawane za wulgarne mogą mieć wymowne znaczenie w literaturze i sztuce, o ile nie aspirują do bycia “sztuką” samą w sobie.
W innej odpowiedzi „Czytanie tekstu bezmięsnego to jak słuchanie “wyprasowanych ludzi”. Emocje nie zawsze wyrażamy zaciskając szczęki jak w niemym kinie”. Zdaniem komentującej wyrażanie emocji wydaje się być utożsamione z wulgarnymi słowami. I oczywiście można tak, ale można też inaczej, tylko wówczas trzeba użyć więcej słów, by dać upust emocjom. Za to przy jednym czy dwóch słowach niecenzuralnych jest mniej pisania, mniej czytania i wszystko jasne.
I trzeci przykład odpowiedzi “no wpis Pani się nie udał, bo Paweł stosuje często formy tzw. wulgarne, ale one są super, bo odzwierciedlają rzeczywistość, a ta rzeczywistość jest i tak bardziej podła i wulgarna”. Tu komentująca po pierwsze – uważa mój wpis za nieudany. Co, pozostając przy kulinarnych porównaniach, brzmi jak „placek lub sernik się pani nie udał”. Po drugie – podobnie jak w poprzedniej odpowiedzi wyrażona jest potrzeba wulgaryzmów, ale nie tylko jako oddających siłę emocji, co jako odzwierciedlających rzeczywistość, która w odbiorze i opinii komentującej jest “podła i wulgarna“. Nie wiem, jaka byłaby riposta (wolałam nie ryzykować), gdybym np. odpowiedziała, że nie podzielam opinii komentującej, bo jako „podłej i wulgarnej” rzeczywistości nie postrzegam. A co do siły czy mocy emocji i ich opisu bez wulgaryzmów, to można się zastanowić ile słów potrzeba, by zastąpić jedno – to siarczyste? Zapewne wulgaryzmy, poza siłą wyrazu, przyczyniają się także do oszczędności: słów, czasu i papieru, co w dobie inflacji może mieć ekonomiczne znaczenie.
Były jeszcze inne komentarze, w tym jeden jak krwisty stek, ale ten szybko zniknął, usunięty albo przez gospodarza profilu albo komentującą, choć w to drugie wątpię.
Na podsumowanie komentarzy, jedna z moich odpowiedzi:
“Na FB ostatnio mięso bywa daniem dnia. Te same osoby, w zależności od lokalu mięsem rzucają lub nie. Z komentarzy pod moim wygląda na to, że na fb nie można być jaroszem . A wdzięczność mylona jest z atakiem. Ech… A dla Pana Pawła … sympatia i szacunek”.
Wulgaryzmy to nie tylko emocjonalne „rzucanie mięsem”
Słowa wulgarne w udostępnianych na Facebooku tekstach (mam tu na myśli udostępniane posty-teksty, a nie komentarze do nich) to nie tylko wyrażanie emocji. Tekst z przekleństwami jest jak elegancki tort owocowy gdzieniegdzie nadziany twardymi ziarnami kawy (na deser odeszłam od mięsa, ale nie wiem co na te porównania pani Magda Gessler?). Bo tekst „z ziarnami kawy” dostarcza bodziec do schrupnięcia pomiędzy wykwintnymi słowami. Autor schodzi wówczas z katedry, tekst przestaje być wykładem dla studentów, staje się przekazem dla wszystkich i dla każdego. Przeklinając autor zdejmuje pióropusz i choć pozostaje plemiennym wodzem, siada przy ognisku ze wszystkimi obok. Słowa uznawane za wulgarne czynią tekst swojskim, bardziej przystępnym, niezależnie od jego merytorycznego przekazu, czy refleksyjnych treści. W stosowaniu wulgaryzmów można więc (moim zdaniem) upatrywać celowy zabieg o charakterze egalitarnym lub/i manipulacyjnym dla zwiększenia poczytności w mediach społecznościowych. Ale stosowanie wulgaryzmów można także rozumieć inaczej, jako przejaw skromność autora, który nie chce brzmieć ex cathedra, bo z taką postawą się nie identyfikuje i źle czuje. U większości autorów, których teksty nadziewane wulgaryzmami czytam, skłonna jestem dostrzegać raczej tę ostatnią motywację.
Podsumowując
Słowa wulgarne w publikowanych tekstach pełnić różne funkcje, m.in.:
- odreagowanie emocji – nie tylko negatywnych, bo te same słowa tzw. niecenzuralne używane są do wyrażenia także emocji pozytywnych, zdziwienia, oburzenia czy zachwytu;
- przybliżenie tekstu czytelnikowi – w celach nadania mu swojskości lub/i poczytności;
- przejaw skromności autora – który na Facebooku nie chce być utożsamiany z rolą „wykładowcy”.
Zapewne jest wiele innych powodów, dla których osoby piszące posty na Facebooku klną. Może dla żartu albo z nawyku, może zgodnie z trendem lub dla zwiększenia zasięgu, itp. Swoją drogą ciekawym zjawiskiem jest obserwowalna redukcja liczby „zwykłych” słów na rzecz jednego – siarczystego.
Wiem, że niektórzy moi znajomi, w tym publicyści, pisarze czy poeci (mam nadzieję, że feminatywy mi wybaczą) lubią wulgaryzmy w tekstach, doceniają ich siarczystość i podkreślanie indywidualności. Rozumiem to, choć przyjmuję z powątpiewaniem, czy każde przekleństwo, podobnie jak dobór innych słów, może być kreatywnie odmienne? Ale znając ekspresję uczestników portali społecznościowych, mogę spodziewać się reakcji, że przecież nie muszę czytać, jak mi się nie podoba, że każdy pisze, co i jak chce itp. I zgadzam się z tym, że jest wybór, ma go autor i czytelnik, choć niektóre teksty czytam chętnie, pomimo. A z kilkudziesięciu reakcji na mój komentarz (ale tylko laików nie wyrażonych słownie odpowiedzi, bo te są wyłącznie w opozycji) można chyba przyjąć hipotezę, że w odczuwaniu wdzięczności za brak wulgarności nie jestem osamotniona. Pozostaje więc pytanie, czy jest możliwe, by w gronie baristów przyznać, że nie lubi się kawy, a bariści kawą nie obrzucą, nie obleją, z lokalu nie wyrzucą? Mam nadzieję, że jest możliwe po „przyznaniu się” (jak do winy) ujść bez uszczerbku na zdrowiu i odzieży. Choć jak się okazuje na mięsożernym Facebooku trudno oczekiwać dań bezmięsnych, niełatwo też bezkarnie pozostawać zdeklarowanym jaroszem. Bo czy nie możemy się po prostu różnić, mieć odmienne zdania, upodobania i oczekiwania, bez przeciągania liny po której stronie racja. I choć portale społecznościowe zapewne nie są powołane do zaspokajania oczekiwań będących w mniejszości, pozostaję z wdzięcznością za absencję słów uznawanych, póki co, za „niestandardowe”.
Małgorzata Talarczyk
Źródła: