Jadwiga Wojtkowiak jest mieszkanką gminy Suchy Las; zawsze uśmiechnięta i pogodna, przyciąga ludzi swoją niezłomną, wbrew przeciwnościom losu, pogodą ducha. Ma lat 60+, męża, dwie córki oraz dwoje wnucząt. Kocha piękno tego świata, nawet gdy jest głęboko ukryte.
- Długo bardzo namawiałam Panią na ten wywiad, nie chciała się Pani zgodzić, dlaczego?
- To prawda. Odczuwam wewnętrzy opór przed ujawnianiem i odkrywaniem samej siebie, swojej duszy. Może wolę, by ludzie nie dowiedzieli się, co skrywam w sercu i myślach. Taka mała myszka jestem, lubię pozostawać w ukryciu.
- Ale w końcu jednak się Pani zgodziła.
- Tak, ale nadal nie mam pewności, czy to słuszna decyzja. Rozmawiamy, a ja się ciągle waham.
- Może jednak spróbuje Pani być dla innych, otworzyć się nich, dla tych, którzy tę rozmowę przeczytają i mogą czerpać stąd coś dla siebie?
- Ale ja właśnie jestem dla innych, cały czas. Mam mnóstwo koleżanek, przychodzą, rozmawiamy, często je pocieszam, gdy mają problemy albo różne trudne sytuacje życiowe, w domu, z mężem czy dziećmi, wnukami. Albo kiedy borykają się z kłopotami zdrowotnymi. Staram się je podtrzymać na duchu dobrym słowem i wysłucham zawsze cierpliwie i wspierająco. Jestem zawsze dla nich, kiedy tylko tego potrzebują.
- To dla nich zdecydowała się Pani w końcu odkryć trochę siebie i udzielić tego wywiadu? Zgodziła się na publikację naszej rozmowy, to dla nich?
- Tak, ale przede wszystkim dla rodziny, dla męża, córek, wnuków, może właśnie dla nich najbardziej. Dla wnuków.
- A czym jest dla Pani rodzina?
- To dar, największy dar życia. To najważniejsze, co mam.
- A wnuki?
- To moje całe życie. To sens i istota istnienia. Są moim całym światem, nawet nie wiem, jak to wyrazić. Bardzo długo na nie czekałam, ale udało się. Wymodlone, ukochane. Są. Wnoszą do mojego życia radość, energię, dużo pozytywnych emocji. Maja ma pięć lat, a Szymek cztery, urodziły się rok po roku. To było wielkie zaskoczenie, po tych wszystkich latach daremnego oczekiwania. Wielka niespodzianka i dar od losu. A już się powoli godziliśmy z mężem, że nie będziemy mieli wnuków. I to od razu, tak raz za razem, doczekaliśmy się dwojga wnucząt. Maja to śliczna, pogodna, wesoła, inteligentna dziewczynka, taka artystka, potrafiąca zaskoczyć swoimi talentami i umiejętnościami. Pięknie rysuje i tańczy, potrafi wykazać się odwagą, choćby wyjść na scenę i popisywać swoimi umiejętnościami, cieszyć innych tańcem czy recytacją. Tak właśnie kiedyś zrobiła. Poszliśmy wszyscy na występy artystyczne, a Maja nagle wstała i podeszła do sceny, dołączyła do grupy występującej, ku naszemu zaskoczeniu i radziła sobie świetnie, a przecież w ogóle nie była przygotowana. Dostała od wszystkich wielkie brawa. Byłam wtedy dumną babcią. Obserwowałam z radością jej występy i cieszyłam się, że mogłam tam razem z nią być i to zobaczyć. Warto żyć właśnie dla takich chwil. Szymek z kolei to majsterkowicz, wszędzie chodzi z dziadkiem i obserwuje jego pracę, ale i coraz częściej pomaga, nosi narzędzia, wykonuje też różne prace pod okiem dziadka. Jest bardzo bystry i ma zdolności manualne, wykazuje się przy tym niezwykłą siłą jak na takie małe dziecko. Lubi też śpiewać i ma niezwykle silny głos. Oj, słychać go wszędzie, jak śpiewa. Szymek jest też uważnym obserwatorem i troszczy się o innych. Kiedyś dziadek w fotelu czytał książkę, a zmierzchało, więc zrobiło się trochę ciemno. Szymuś podszedł do przełącznika, ale nie sięgał, kombinował chwilkę, w końcu wymyślił, jak się podwyższyć, wspiął się na przytargane krzesełko i zapalił to światło dziadkowi. Potem usiadł koło niego i siedział sobie blisko kochanego dziadka. Wnuki zaskakują mnie też mądrymi pytaniami, takimi dociekliwymi, ale i kiedy ja stawiam im trudne pytania, potrafią sobie z nimi świetnie poradzić i mnie zaskoczyć przenikliwymi odpowiedziami. Dobrze nam się rozmawia.
- O czym rozmawiacie?
- Nie unikamy trudnych tematów. Kiedy zmarła ciocia, rozmawialiśmy o tym, co się dzieje z człowiekiem po śmierci, dokąd odchodzi… dzieci też mnie pytają, dlaczego babcia nie wstaje. To staram się im wyjaśnić, dlaczego, ale tak najprościej, żeby zrozumiały. Tłumaczę im, że byłam chora i miałam operację i dlatego nie mogę chodzić. „Babcia, wstawaj!” – mówią czasem do mnie. A ja im cierpliwie tłumaczę, że nie mogę. Chcę, ale nie mogę. Nie jestem jednak pewna, czy teraz na obecnym etapie, dzieci rozumieją ten problem. Dzieci zawsze interesują się innością, wózkiem inwalidzkim, bo to jest właśnie coś innego.
- A jak reaguje Pani na zainteresowanie innych dzieci? Na ulicy? Bo pewnie też przyglądają się z ciekawością… Zapewne bez złych intencji, po prostu, ciekawie.
- Tak, to prawda. Przyglądają się, bo zapewne nie wiedzą, o co chodzi. Uśmiecham się wtedy do nich, żeby się nie bały.
- Wnuki pewnie będą dopytywać dalej o babcię, co, jak i dlaczego.
- To cierpliwie będę tłumaczyć wszystko po kolei, wszystko, jak było – że miałam guza mózgu, co to za choroba, że konieczna była operacja i że po tej operacji nigdy już nie stanęłam na nogi. Mówię prosto i szczerze, nazywam fakty, jakimi są. Nazywam sprawy najmniej skomplikowanie. „Ręka nie chce mnie słuchać, mówię jej, żeby się ruszyła, ale ona mnie nie słucha. Do nogi też mówię, żeby wstała, ale ona nie chce”. W ten sposób. „Babcia, bardziej jej mów” – mówi czasem Maja.
- Ludzie często nie potrafią rozmawiać o trudnych sprawach, unikają tych bolesnych tematów…
- Ja nie. Choć prawda, często też spotykam się z takim pesymistycznym podejściem do życia i jego wyzwań, słyszę narzekania na wszystko. Ja nie narzekam.
- Prawie 30 lat jest Pani sparaliżowana, to byłby powód do niezadowolenia i poczucia braku szczęścia. Skąd bierze Pani siły do tego nienarzekania?
- Od Boga. Wiem, że Bóg jest i mi codziennie pomaga. I zawsze, kiedy o coś proszę, to ta pomoc, ten odzew od Boga przychodzi, chociaż nie zawsze w takiej formie, w jakiej bym się spodziewała. Ta odpowiedź jest zaskakująca, ale i lepsza, niż sama byłabym w stanie wymyśleć.
- Właśnie wbiegły dzieci, zrobiły straszny harmider. Jest ich pełno wszędzie, choć tylko dwoje. Jakby odrzutowiec przeleciał. Lubi Pani tak?
- Tak, jak dzieci nie ma, to robi się pusto. Ale kiedyś byłam przyzwyczajona do ciszy i spokoju, skupienia, musiałam się przestawić i teraz kocham tak, jak jest. Chociaż same początki były trudne. Nie mogę przecież usiąść z dziećmi na podłodze i się z nimi bawić. Nie mogę podejść i coś przy nich zrobić, pomóc im w czymś. Nie wstanę i nie podejdę, choć bardzo chciałabym. To są moje ograniczenia, z których sobie zdaję sprawę i z którymi muszę się pogodzić. Dlatego tak dużo czasu poświęcam na rozmowę z wnukami, bo to mogę im dać.
- Najpiękniejsze wspólne chwile?…
- Była akurat burza, ciepły letni dzień, wszyscy siedzieliśmy na tarasie. Dzieci słuchały w skupieniu, jak opowiadałam o spadających kropelkach deszczu, jakie są cudowne i wspaniałe, jakie wydają dźwięki i mienią się kolorami. Całą opowieść ułożyłam o tych kapiących kropelkach… Albo o kotku, którego mamy – jak się znalazł, jak go ratowaliśmy… Przybłąkał się do nas przed laty malutki kotek, ale u weterynarza okazało się, że urodził się bez nerwu wzrokowego. Zupełnie nie wiadomo, jak się znalazł u nas w ogrodzie. Czy go ktoś wyrzucił?… To Monika, moja córka, znalazła tego kotka. Był głodny, cały zarobaczony, wystraszony. Kiedy dostał coś do jedzenia, to aż cały trząsł się z tego głodu. Potem został wykąpany w specjalnych płynach, ponieważ był cały zapchlony, ze zmierzwioną sierścią. A teraz jest z nami już od 12 lat. Stał się częścią naszej rodziny. No i można powiedzieć, że trafił do pałacu i ma królewską opiekę. Niemniej cały czas się zastanawiam, skąd się tutaj wziął taki malutki ślepy kotek?…
- A jakie ma Pani największe marzenie?
- Żeby wnuki wyrosły na dobrych ludzi i żeby były szczęśliwe.
- A jakie najważniejsze marzenie w życiu się Pani spełniło?
- Mam bardzo dobrego męża. Nigdy nie narzeka, jest opiekuńczy i bardzo troskliwy. A przecież cały czas musi wstać do mnie w nocy, przewrócić mnie na bok, bo sama nie mogę, czy w czymś pomóc. Nigdy nie mówi, że jest zmęczony, że mu ciężko albo że czegoś nie zrobi. Nigdy nie słyszę od męża, że nie mam go budzić, bo on chce spać. Zawsze mi pomoże.
- Jak się znajduje takich anielskich mężów? Inne kobiety całe życie męczą się z alkoholikami, przemocowymi, agresywnymi nierobami… Jak się to robi?…
- Miałam taką swoją ukochaną figurkę Matki Boskiej w kościele w Gołańczy. Pewna starsza kobieta paliła tam zawsze świeczki. Jej życie akurat nie wyszło, była samotna. W tamtym czasie moje koleżanki miały chłopaków, zmieniały ich, a ja nie. Wtedy przed tą figurką modliłam się o dobrego męża. Właśnie o takiego opiekuńczego, z dobrym sercem. Długo musiałam czekać. Dopiero jak miałam 24 lata zakochałam się swoją pierwszą wielką młodzieńczą miłością – właśnie w Witku, moim mężu. Mój wujek, ksiądz, kiedyś mnie spytał: „A skąd takiego męża wytrzasnęłaś?”. „Wymodliłam” – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Wtedy Witek jeździł do wujka do szpitala, a potem on był też u nas w domu i Witek się nim zajmował, mył, ubierał, karmił; przyjeżdżało też do wujka moje rodzeństwo, które go zarówno odwiedzało, jak i przywoziło jedzenie. Witek tak właśnie był uczony, żeby pomagać i się opiekować innymi. Zawsze do każdego jeździł pomagać, do brata, matki, rodziny czy przyjaciół – do każdego. Agata, moja córka, też taka jest. Zawsze, choćby w środku nocy, rzuci wszystko i pojedzie pomóc.
- Właśnie wróciliście z rodzinnych wakacji nad morzem. Jak było?
- Już drugi rok z rzędu byliśmy w Sarbinowie, tam są udogodnienia dla niepełnosprawnych, można wózkiem wjechać na plażę. Mój zięć, Adam, pomagał Witkowi przenosić mnie na leżak; było cudownie, bo kocham morze i mogę godzinami wpatrywać się w fale. Akurat rok temu miałam pecha, bo uszkodziłam sobie nogę, ale teraz mam stabilizatory i jest lepiej.
- Początkowo, jak wiem, nie chciała Pani nigdzie jeździć. Ta wyprawa rok temu nad morze, była pierwszą od lat.
- To prawda. Bałam się, że sobie nie poradzę w innych warunkach. Tutaj w domu wszystko mam, a tam, gdzieś, to nie wiadomo, jak będzie.
- Ale w końcu odważyła się Pani na tę wyprawę z rodziną?
- Tak, dla wnuków. Tak jak ten wywiad. Żeby miały piękne wspomnienia, żeby mnie pamiętały i dobrze wspominały, bo one są miłością mojego życia.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska
Wywiad ukaże się w książce pt. Kobiety (nie)zwykłe, zaplanowanej na koniec roku 2024
Fot. Archiwum prywatne bohaterki wywiadu. Zdjęcia z wakacji nad morzem oraz w lokalnym Klubie Seniora