Mateusz M. Bieczyński, prawnik, historyk sztuki, kurator wystaw, krytyk artystyczny, autor publikacji, biegły sądowy z zakresu prawa autorskiego i sztuk wizualnych. Autor opracowań monograficznych na temat prawnych uwarunkowań życia artystycznego. Kurator wielu wystaw oraz redaktor wielu katalogów wystaw w Polsce i za granicą. Publikował na łamach wielu czasopism artystycznych, m.in. Arteon, Art & Business, Format, Kwartalnik Fotografia, Obieg.pl. Łącznie opublikował ponad 100 artykułów i wywiadów.
Teraz rozmawiamy o najnowszej książce Profesora.
- Leonardo da Vinci. Swoisty fenomen. Nie żyje od tak dawna, ale wciąż jest obecny w przekazach kulturowych i – co zdumiewa – w kulturze masowej. „Kod da Vinci” czy polski „Vinci” są tego najlepszym przykładem. Czym Leonardo fascynuje współczesnych odbiorców? Czym zachwyca i inspiruje twórców kultury masowej?
Źródła fenomenu Leonarda da Vinci oraz wszystkiego, co z nim związane, staram się wyjaśnić w książce „Efekt Leonarda da Vinci”. Jej nadrzędnym celem jest zwrócenie uwagi czytelnika na wiele równoległych poziomów atrakcyjności renesansowego mistrza. Z całą pewnością najważniejszym i najbardziej zasłużonym powodem jego wielkiej sławy są wspaniałe dzieła, które po sobie pozostawił. Styl malarski był bardzo nowatorski i wyprzedzał czasy włoskiego renesansu przynajmniej o stulecie. Zanim inni nauczyli się malować tak jak on minęło kilka dekad.
Ponadto do sławy Leonarda przyczynia się narosła wokół niego legenda lub nawet tajemnica. Przez długi czas nie było wiele o nim wiadomo, co sprzyjało wypełnianiu niewiedzy przez fantazję. Stąd przekonanie, że był on alchemikiem, wytwarzał złoto z powietrza, potrafił czarować czy inne podobne farmazony, które można było przeczytać u niektórych autorów piszących na jego temat.
Kolejnym powodem zainteresowania mistrzem były jego rysunki. Leonardo był empirystą. Studiował otaczający go świat z wielką uwagą i ciekawością. Pozwoliło mu to zaobserwować wiele prawidłowości, zanim stały się częścią wiedzy powszechnej. Często z tego powodu jest nazywany odkrywcą lub wynalazcą. Trzeba jednak pamiętać, że większość tych wynalazków pozostała rewolucyjna jedynie na papierze. Większości z nich nie ujawnił za życia. Przypisano je późniejszym odkrywcom. Tak było na przykład z łożyskiem kulkowym, którego drewniany prototyp Leonardo wykonał, ale które nigdy nie zostało wykorzystane w jego czasach.
- Da Vinci pobudza też do działania naukowców i badaczy jego dzieł. Toczą się spory, które obrazy są jego, a które zlecił uczniom albo w ogóle stanowią fałszerstwa. Jak to możliwe, że nie można do końca dojść do prawdy?
Leonardo da Vinci nie podpisał żadnego ze swoich obrazów olejnych. Również rysunki są anonimowe. Wiele dzieł nie posiada pełnej dokumentacji, stąd też nie jest możliwe prześledzenie ich pełnej historii od momentu, gdy opuściły jego pracownię, do dnia dzisiejszego. Kolejnym problemem jest to, że nie wszystkie dzieła tworzył sam. Pozwalał również swoim uczniom kopiować jego dzieła. Niektórzy z nich opanowali jego technikę do tego stopnia, że nawet eksperci spierają się, czy miał on udział w dziełach uczniów czy nie. Do tego należy dodać, że jeszcze za życia chętnie go imitowano. Po jego śmierci niektóre z tych imitacji uznano za jego dzieła autorskie. W opracowaniach poświęconych Leonardowi, które wydano w wieku XIX prominentni historycy sztuki przypisywali mu znacznie więcej obrazów niż obecnie. Wiele wcześniejszych, błędnych tez udało się zrewidować. Do wymienionych powodów dodać należy oczywiście także intencjonalne fałszerstwa. Kopiści niejednokrotnie celowo informowali opinię publiczną o „odkryciu” „nowego”, a więc wcześniej nieznanego dzieła mistrza. Te spekulacje były często brutalnie weryfikowane przez ekspertów, ale niestety z pewnym opóźnieniem, co przyczyniało się do zacierania prawdziwego obrazu Leonarda.
- Gdyby się okazało, że któreś z dzieł da Vinci, za które zapłacono miliony, jest falsyfikatem, co wtedy? Bo ten problem wcale nie jest taki nierealny.
W historii sporów o autentyczność dzieł przypisywanych Leonardowi było wiele. Nabywcy dzieł nieautentycznych pozywali sprzedawców o nieuczciwość, ale jedynie niewielu udało się uzyskać zwrot kosztów lub rekompensatę nietrafionej decyzji. Spekulanci często bronili się brakiem wiedzy lub działaniem w dobrej wierze. Sądy w przeszłości nie były gotowe do rozstrzygania takich spraw w przypadkach, gdy nie można było wykazać ewidentnej próby oszustwa.
- Napisał Pan Profesor książkę o fenomenie da Vinci, jeden z rozdziałów poświęcając Monie Lizie. Jej uśmiech zniewala od wieków, funkcjonuje w przekazach kulturowych i zwrotach języka potocznego. W czym tkwi magiczna siła tego uśmiechu?
Uśmiech Mona Lisy jest ciekawym tematem. Renesansowy biograf Giorgio Vasari w „Żywotach najsłynniejszych malarzy, rzeźbiarzy i architektów” napisał, że Leonardo da Vinci malując Mona Lisę imał się wszelkich możliwych sposobów, aby ją rozśmieszyć. Uruchomiło to lawinę interpretacji u późniejszych autorów. Powstały nawet obrazy znanych akademików ukazujące ten moment. Pytanie o to, czy Mona Lisa rzeczywiście się śmieje czy nie, jest rzeczywiście intrygujące. Poświęcam temu pytaniu osobny rozdział w książce przytaczając różne koncepcje próbujące to wyjaśnić.
- Ten uśmiech jest bardziej oszałamiający, niebezpieczny, kryjacy tajemnicę czy przyjazny, może wręcz macierzyński?
Odpowiedź na to pytanie pozostawię czytelnikom. Jednym z najzabawniejszych wyjaśnień, które opisuję w książce, jest koncepcja, zgodnie z którą to uśmiech zadowolenia kobiety, która zjadła męża… Myślę, że każdy może interpretować go zgodnie z własnym życzeniem. Do tego bardzo zachęcam…
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska /ANSM/
Ilustracja – Cesare Maccari, Leonardo da Vinci malujący Mona Lisę, 1863