Rozmawiamy z autorką niezapomnianej książki o języku kibiców piłki nożnej, dziennikarką sportową, pasjonatką piłki nożnej i podróżniczką.
- Jest Pani wielbicielką piłki nożnej, dziennikarką sportową, autorką książki o języku kibiców. Pandemia sporo zmieniła w życiu miłośników sportu. Jak udało się Pani wytrwać bez wyjazdów na mecze i imprezy sportowe, bez bezpośredniego kontaktu ze stadionem, z piłką przeżywaną na żywo?
Było ciężko. Ponieważ niektóre rozgrywki zostały zawieszone z dnia na dzień, nagle okazało się, że w telewizji można obejrzeć tylko powtórki. Nie było to do końca złe, bo na przykład mecz finałowy o mistrzostwo świata siatkarzy z roku 2014 czy 2018 mogę oglądać w nieskończoność. Ale faktycznie po jakimś czasie robiło się smutno. Miałam kupione bilety ma EURO 2020 i przez jakiś czas łudziłam się, że uda mi się polecieć do Bilbao i Dublina. Potem stało się już jasne, że w roku 2020 nie odbędą się żadne duże imprezy sportowe, ani EURO, ani Wimbledon, ani Igrzyska Olimpijskie.
- Początkowo odwoływano wszystkie mecze i wydarzenia sportowe, od jakiegoś czasu wszystko się powoli normalizuje. Jak teraz wygląda życie kibica?
Można z grubsza powiedzieć, że normalnie, choć pierwszy mecz „na żywo” po tak długiej przerwie, faktycznie zrobił na mnie wrażenie. Na stadionie oddycha się jakoś inaczej i nie jest to kwestia zapachu piwa czy zapiekanek. Pandemia spowodowała u mnie dodatkowe „ssanie” na przeżywanie imprez sportowych „w realu”. Może dlatego od momentu, kiedy wreszcie wszystko zaczęło się normalizować, w krótkim czasie zaliczyłam: mecz EURO w czerwcu w Sankt Petersburgu, wszystkie domowe mecze reprezentacji Polski rozegrane we wrześniu, październiku i listopadzie w Warszawie w ramach eliminacji do MŚ w Katarze oraz dwa mecze Barcelony pod koniec roku, jeden w ramach Primera Division, drugi w ramach Ligi Mistrzów.
Oczywiście w niektórych miejscach należy założyć więcej czasu na samą procedurę wejścia na obiekt, bo poza zwyczajową kontrolą biletów czy dokumentów należy pokazać też zaświadczenie o szczepieniu, ale prawda jest taka, że wygląda to bardzo różnie. Na przykład kupując bilety na mecze reprezentacji Polski na Stadionie Narodowym trzeba zadeklarować, że jest się zaszczepionym już na etapie rejestracji online. W Hiszpanii nic takiego nie chcieli. Pilnowali za to konsekwentnie, by wszyscy kibice przez cały czas mieli na twarzach maseczki. I trzeba powiedzieć, że byli w tym bardzo skuteczni. W przeciwieństwie do Polski, gdzie kibice zdejmowali maseczki zaraz po przejściu przez bramy stadionu. I nawet jeśli stewardzi na początku próbowali interweniować, to efekt był bardzo mierny.
- Pani sama sporo podróżuje po całym świecie. Pandemia Pani nie przyhamowała. Dokąd i na co?
W czasie pandemii byłam w Tajlandii, dwa razy w Hiszpanii, na Karaibach, w Rosji, Portugalii i w Emiratach Arabskich. Głównie turystycznie, choć na przykład wyjazd do Katalonii planowałam tak, by pokrywał się z meczami Barcelony w lidze i Lidze Mistrzów. Miałam dużo szczęścia, bo nieczęsto się zdarza, by grali u siebie w odstępie trzech dni!
- Który z wyjazdów kibicowskich był ostatnio absolutnie niezwykły?
Sankt Petersburg! I to nie tylko ostatnio, i nie tylko na mecz. Wydaje mi się, że to najbardziej wyjątkowa podróż w całym moim życiu. I spełnienie marzeń z dzieciństwa. W Petersburgu, właściwie w Leningradzie, zakochałam się po jednej z czytanek na lekcji rosyjskiego w późnej podstawówce. Skuta lodem Newa, pałace, cerkwie, Twierdza Piertopawłowska, Ermitaż… Zamykałam oczy i próbowałam je zobaczyć, bo czarno-białe zdjęcia z książki nie oddawały piękna opisów. Ale od czego jest wyobraźnia. Zrealizowanie tego marzenia zabrało mi grubo ponad 30 lat, ale było warto czekać. I można powiedzieć, że to jedna z niewielu zalet pandemii, bo gdyby nie ona, to mecz ze Słowacją odbyłby się w Dublinie. Covid spowodował, że Irlandia wycofała się ze względów organizacyjnych i kiedy dowiedziałam się, że na EURO 2020 (rozgrywane w 2021 roku) zamiast do Dublina mogę polecieć do Petersburga, to nogi się pode mną ugięły. Oczywiście nic nie było proste, bo bilety „nie przechodziły” automatycznie, trzeba było drugi raz się na nie zapisać, więc przez kilka dni żyłam w niepewności, czy się uda… Ale się udało. Spędziłam w Petersburgu pięć cudownych dni, w zasadzie szkoda mi było czasu na sen, co było łatwe ze względu na białe noce… Podobało mi się tam wszystko… No dobrze, poza wynikiem meczu. Przyleciałam z Rosji jeszcze bardziej zakochana i wiem na pewno, że jeszcze tam wrócę.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska
Zdjęcia – prywatne archiwum A. Dokowicz
Zajrzyj tutaj: