Rozmowa z prof. Krzysztofem Lipką, filozofem i specjalistą w dziedzinie estetyki.
- Jak przyznaje Pan Profesor – „Jak każdy filozof zajmuję się chętnie etyką, ale moją dyplomową specjalnością jest estetyka. To mnie też nieco usprawiedliwia z mojej aspołecznej postawy”. Zostawmy zatem etykę i postawę społecznie zaangażowaną, której Pan Profesor – w trosce o swoje zdrowie i równowagę psychiczną – słusznie unika. Skupmy się na estetyce, czyli na tym, czego w czasach współczesnych zdaje się być coraz mniej. Czy to słuszne założenie?… Piękno nam zanika, tak jak postawy głęboko etyczne i moralnie nienaganne?
Rzeczywiście można przyjąć takie stanowisko w odniesieniu do estetyki dnia codziennego. Rozumiem, że Pani o to pyta. Nie jest to bowiem prawdą w odniesieniu do sztuki, w której mamy estetyczne ciekawostki, dziwolągi, całkowite pomyłki, ale także prawdziwie wielkie osiągnięcia. Całe życie zajmuję się w zasadzie sztuką, co nie oznacza, że jestem ślepy na wszystko inne, co się wokół mnie dzieje. Czy to idzie o sztukę czy o estetykę codzienności, nie mówiąc o etyce, bo to, co tam się wyprawia, to widzą gołym okiem nawet rzeczywiście ślepi (a może nawet lepiej od widzących).
Podejmuję więc wątek estetyki dnia codziennego po to, by stwierdzić wprost, że jesteśmy w tym zakresie na dnie upadku. Jeżeli myślimy o takich dziedzinach, które mogą być także sztuką (choć nie muszą), jak architektura czy wzornictwo – mówię „mogą, choć nie muszą”, bo do niedawna musiały, dziś jednak, jak wszystko, raczej rzadko wznoszą się na szczyty estetyki – to jednak trzeba się (niechętnie) zgodzić, że architektura czy wzornictwo jeszcze dają sobie radę, ale codzienna produkcja przedmiotów w każdej dziedzinie jest na poziomie przerażającym. Na pytanie, dlaczego się tak dzieje, odpowiedzieć można jednym słowem: kasa. Jak wszędzie, już tylko to się liczy. Wyprodukować byle co, wziąć forsę, a produkt im szybciej się rozleci, tym lepiej dla producenta i sprzedawcy. O konsumenta nikomu nie chodzi, wytwórcy i handlarze się z kupujących śmieją w oczy, bo rzeczywiście ludzie dają się nabijać w butelkę na każdym kroku, a rynek jest w stanie wszelki bubel wchłonąć.
Oczywiście sedno w tym, że zduszono rzemiosło, rękodzieło, drobnych wytwórców, wykonywanie towarów na zamówienie, bo wielkie zakłady, koncerny, korporacje zdobyły monopol na wszystko w każdej dziedzinie i panują nad rynkiem w zupełności. Ponieważ brak konkurencji, więc można sobie pozwolić na wyprodukowanie każdego śmiecia, a klient zrozpaczony często świadomie nabywa bezużyteczne świństwo, bo i tak przecież musi kupić. Plotę banały, ale wszyscy wiedzą, że to prawda. I dlatego trzeba o tym mówić, piętnować, działać. No właśnie! Tylko jak działać? Z gadania i piętnowania odpowiedzialni za tę sytuację, z nabitą kabzą, tylko się natrząsają. Rozumie Pani, to są wielkie słowa, ale ktoś, kto odbiera mi możliwość wyboru towaru, który chciałbym kupić, w całkiem poważnym zakresie odbiera mi wolność.
Piękno nam znika, słusznie Pani zauważa, ale mało kto sobie zdaje sprawę z tego, jaka to tragedia, wychowujemy pokolenia, które już nie rozumieją piękna, nie dostrzegają w otaczających rzeczach szpetoty. I potem młodzi artyści, opatrzeni, oswojeni z tandetą, powiadaj: nie potrzebujemy piękna, bo to przestarzała kategoria. Owszem, niestety przestarzała, ale tylko dlatego, że ludzie godzą się na przedmioty obrzydliwe z wyglądu i wadliwe w użyciu. A tymczasem to nie snobizm, tylko prawda, że ciastko jedzone z porcelanowego talerzyka srebrnym widelczykiem zupełnie inaczej smakuje niż z tekturowego plastikową łyżką. Zaryzykowałbym nawet nieeleganckie sformułowanie, że w pierwszym wypadku się je, a w drugim żre. Niestety, przyzwyczaja się nas do tego, byśmy żarli. I tak jest w każdej dziedzinie. Najmłodsze pokolenia, urodzone już w tym dziadostwie, sądzą, że tak właśnie powinno być, a ci, którzy wolą srebrne łyżki, to mamuty czy inne stwory kopalne.
- Definicje piękna są tak zróżnicowane, jak czasy, w których je definiowano i redefiniowano na nowo. Śledząc te zmiany definicyjne i kategoryzacyjne, można uznać, że właściwie jako „piękno” określano już niemal wszystko. Ogólnie uznaje się, że piękno to właściwość estetyczna, odbierana przez nasze zmysły. Kategoryzując piękno podkreśla się jego różne byty i poziomy – duchowe, moralne, cielesne, kulturowe, obiektywne i subiektywne. „Krótka” historia piękna jest bardzo, bardzo długa i bogata w sensy i wyróżniki. Dla każdej epoki czy obszaru kulturowego piękno było czym innym.
Tak. I kogo interesują definicje, to odeślijmy do znanej książki Władysława Tatarkiewicza Dzieje sześciu pojęć. Ale oprócz definicji istnieją też inne doktryny, które próbują określić, co rozumiemy przez piękno i z czego ono wynika. W tym zakresie niezwykle ciekawa i może trafna jest Johna Locke’a teoria cech pierwszo-, drugo- i trzeciorzędowych. Mówię „może”, bo jak Pani zauważyła, doktryny poszukujące wyjaśnienia istoty piękna, są liczne. Spójrzmy zatem na problem z pozycji zdrowego rozsądku. Nasze zmysły dostarczają nam tylko wrażeń, nie mówią, co jest piękne. Nie wiedzą tego, bo to do nich nie należy. To rozum przeprowadza ocenę wrażeń i oczywiście podpowiada, że to jest piękne, co nam sprawia przyjemność. Ale ponieważ taka ocena jest czysto hedonistyczna i subiektywna, piękno musi być czymś innym, co ma w miarę powszechne oddziaływanie. Bo jednak jeżeli coś jest rzeczywiście piękne, to większość odbiorców powinna się z taką oceną zgodzić. Ten problem rozwiązał Kant, twierdząc, że piękno bierze się z „bezinteresownego upodobania”, to znaczy zachwyca nas, ale nie przynosi żadnej wymiernej korzyści. Z tym oczywiście można dyskutować (sam mam do tej koncepcji zastrzeżenia), ale trzeba bezstronnie przyznać, że w tym poglądzie jest spora doza prawdy i nikt nie rozwiązał go lepiej.
To także prawda, że piękno w zasadzie dotyczy wszystkiego. Piękne mogą być nie tylko dzieła natury i wytwory człowieka, ale także piękne bywają postępki, działania, a przede wszystkim myśli. Jeżeli coś wydaje się nam brzydkie czy ohydne, to także jest to ocena ze względu na piękno, którego w tym wypadku brak, często do tego stopnia, że rzecz osiąga jego skrajne przeciwieństwo.
Rzeczywiście historia piękna jest bardzo długa i w każdej epoce spotykamy tego niebywałe przykłady. I tak jest nadal, choć z II połową wieku XX i czasami obecnymi mamy ten kłopot, że liczba przykładów piękna w otaczającym nas świecie nadzwyczaj zmalała. Zdarzają się wciąż arcydzieła, ale są one na tyle rzadkie, że młodzi już odbierają je raczej jako dziwolągi lub anachroniczne starocie. Byłem niedawno świadkiem sytuacji, w której młoda dziewczyna (wcale niegłupia) wyśmiewała się z ciotki, która chciała jej ofiarować prawdziwy, rzadki klejnot, a ona tymczasem wolałaby bransoletkę ze sznurka z nanizanym byle jakim koralikiem. To jest dla mnie zaskakujący przykład ślepoty na piękno i wartość estetyczną (nie mówiąc o materialnej). Powstaje pytanie, ile piękna pozostawią po sobie dzisiejsze czasy. O pięknie moralnym już rozmawialiśmy, na nie raczej nie ma co liczyć. Myślę o pięknie materialnym. Jestem wielbicielem pięknych przedmiotów, bo się wśród nich urodziłem, wychowałem i spędziłem całe życie. Bardzo mnie boli dzisiejsza produkcja śmieci i wiem, że po stu latach, kiedy ludzie ujrzą żałosność obecnego dorobku, wymiotą wszystko na śmietnisko i po naszych czasach w muzeach pozostaną tylko niedobitki wyrobów materialnych. Mam na myśli przedmioty codziennego użytku, moja ocena dzisiejszej sztuki byłaby inna.
- Czy istnieje piękno obiektywne?
To jest szersze pytanie, o obiektywne istnienie idei. Znamy, z grubsza rzecz biorąc, dwie przeciwstawne odmiany bytu, materialny i idealny. Przeciwieństwem bytu idealnego jest materialny, a nie realny, bo realne jest to, w co kto wierzy, że realnie istnieje. Platon twierdził, że realnie istnieją tylko idee, był więc idealistą i realistą zarazem. Marks był realistą materialistą, gdyż według niego tylko materia istnieje realnie. Ten temat można by rozwinąć przy innej okazji. Otóż według Platona, najgenialniejszego idealisty w historii, piękno samo w sobie jest ideą, a wszystkie rzeczy piękne na Ziemi są jedynie częściowym odbiciem tej idei. Co w tym kontekście oznacza pojęcie obiektywności? Kto może ocenić obiektywizm danego zapatrywania? Czy tylko Bóg jest obiektywnym sędzią świata? Czy punkt widzenia natury oznacza obiektywizm? Czy bezstronny człowiek? Czy może większość? W przeciwieństwie do subiektywizmu (gdzie wiemy, że zdanie Kowalskiego jest tyle samo subiektywne, choć inaczej, co zdanie Florczaka), obiektywizmu w żaden sposób nie umiemy trafnie ocenić. Nie ma takiego pułapu, z którego można by wydać orzeczenie.
Na temat idei znamy doskonale różne potoczne wypowiedzi, że nikt czegoś takiego nie widział, że to jakieś rzekomo duchowe byty, które są zmyślone itd. Ale, trzeba to podkreślić, materii też samej w sobie nikt nigdy nie widział, gdyż to, z czym mamy do czynienia na każdym kroku, to są materialne przedmioty (według Arystotelesa substancje) zbudowane z materii, a nie czysta materia. A więc nikt tak samo nie widział materii i ducha, lecz idealiści mają tę przewagę, że doskonale wiemy wszyscy, co to duch, bo każdy z nas nosi go w sobie, to tak zwany duch indywidualny (według podziału ducha na sfery dokonanego przez Nicolaia Hartmanna). Los wszystkich idei jest zatem mniej więcej taki sam; nikt z nas nie widział piękna czystego, a wszyscy znamy piękne przedmioty, podobnie jak nikt nigdy nie widział sprawiedliwości, ale każdy zna sprawiedliwych ludzi. Pięknych też. Hartmann na ten temat sformułował jeszcze jedną niezwykle trafną myśl. Otóż jest przesądem uważać, że istnieje wyłącznie to, co materialne, bo przyjmujemy za kryterium wzrok i dotyk, tymczasem byty idealne, które są tak samo realne, istnieją tylko w inny sposób, taki że odbieramy je wewnętrznym odczuciem, umysłem i intuicją. Różnica jest taka, że przedmioty materialne są po prostu rozciągłe w przestrzeni, a przedmioty idealne istnieją poza przestrzenią, bardziej w natury bliskie czasu. Cały ten wywód potrzebny był po to, by pokazać, że na pytanie, czy piękno istnieje obiektywnie, nie da się odpowiedzieć z kilku różnych powodów. Mogę powiedzieć we własnym imieniu, że moim zdaniem, owszem, piękno istnieje obiektywnie, ale na to moi koledzy powiadają, że jestem platonikiem. Skądinąd nie ma się czego wstydzić. Ale od razu nasuwają się pytania: jak i gdzie to piękne istnieje, jak mogłoby istnieć, gdyby nie było ludzkości, kto by je ocenił? Nie wszystkich zadowala odpowiedź, że Pan Bóg. Osobiście też uważam, że to wykręt, ale ostateczne rozpatrzenie tej kwestii wałkuje się już setki lat.
- W starożytnej Grecji piękno utożsamiano ze sferą moralności, duchowości, wiązano z myślą, rozumem i dążeniem do doskonałości. Stawiali na harmonię i odpowiedni układ proporcji. Czyli na to wszystko, czego teraz mamy w niedomiarze. Gdyby istniała machina czasu i taki starożytny Grek trafiłby do współczesnej rzeczywistości, przeżyłby szok? Spodobałoby mu się cokolwiek?
Zacznę od końca Pani pytania. Gdyby starożytny Grek znalazł się niespodziewanie między nami, na pewno nie przeżyłby szoku i nie mógłby orzec, czy mu się cokolwiek spodobało. Po prostu by nie przeżył. Momentalnie padłby trupem z powodu nadmiaru harmidru, bałaganu, hałasu, zmieszania i natłoku informacji. Od razu by instynktownie odczuł, że znalazł się w polu rażenia niezliczonej liczby zagrożeń. Zanim by to pojął, już by nie żył.
Teraz wyrażę częściową niezgodę na pogląd, że to Grecy utożsamiali sferę moralności i wszystko, co Pani wymieniła, z pięknem. To prawda, tak było, ale ten pogląd ma pochodzenie naturalne, a żywy jest do dziś. Istnieje wielu ludzi, znam ich sporo (poza sobą), którzy także obecnie „piękno utożsamiają ze sferą moralności, duchowości, wiążą z myślą, rozumem i dążeniem do doskonałości. A także stawiają na harmonię i odpowiedni układ proporcji”. Co więcej, sądzę, że bardzo wielu osobników na świecie w dalszym ciągu podpisałoby się pod takimi poglądami, gdyby tylko ktoś im uświadomił, że w głębi duszy tak myślą, tego pragną, a nawet jest im to konieczne do życia. A jest tak dlatego, że to chyba jedyna rozsądna postawa w świecie i najlepszym tego dowodem obecny chaos w kulturze, w całej obecnej rzeczywistości. Przecież coraz więcej ludzi od niego ucieka. Jedni mówią o okropnościach tempa, inni o bezmyślnym wyniszczaniu przyrody, dalsi o zagrożeniach cywilizacyjnych, jeszcze następni o upadku etyki i tak dalej. Co więcej, wszystko to prawda. Mnie się wydaje, że coraz więcej ludzi nie jest zadowolonych z dzisiejszego świata, a przy tym im bardziej się ten świat rozwija, komplikuje i rzekomo udoskonala, tym więcej ludzi stawia opór i wypowiada swój sprzeciw. Ci wszyscy ludzie, gdyby ich Pani zapytała, czy chcą „piękna utożsamionego ze sferą moralności, duchowości, wiązanego z myślą, rozumem i dążeniem do doskonałości. Czy stawiają na harmonię i odpowiedni układ proporcji” natychmiast by zgłosili swój akces krzycząc z radości: „Ależ z ust nam Pani to wyjęła! Właśnie tego pragniemy, domagamy się, do tego dążymy!”
Teraz rozpatrzmy elementy po kolei. Czy moralność można oceniać z punktu widzenia estetyki? Ależ oczywiście! Są przecież czyny moralnie piękne, a także postępki wyjątkowo obrzydliwe. Dlaczego więc nie mielibyśmy poza kryterium etycznym stosować do nich estetycznego? Grecy stworzyli pojęcie kalokagatii, które łączy w sobie prawdę, dobro i piękno. Jakże słusznie! I przeważnie dawane dzieła sztuki łączyły w sobie te trzy wartości (transcendentalia), podczas gdy dzisiejsze obiekty najczęściej celowo rezygnują z piękna, prawda umyka, kiedy zamiast brązu stosuje się w rzeźbie plastik, dobro ogranicza się do tego, że zapełnia puste miejsce w jakieś puste miejsce w mieście.
- Zmieniały się kategorie estetyczne w sztukach wizualnych, dziś nikt tak nie buduje jak przed wiekami, nie tworzy takich obrazów czy rzeźb. Sztuka współczesna, a sztuka z definicji powinna ucieleśniać piękno, poszukuje coraz to nowych form wyrazu artystycznego, stara się zdobyć zainteresowanie przez silne uderzenie właśnie w najbardziej potoczne rozumienie piękna. Przywołać tu można przykład Marcela Duchampa, który ukuł termin ready-made, wprowadzając przedmioty użytku codziennego do świata dzieł sztuki. Jego „Koło rowerowe” z 1913 roku jest takim prekursorskim dziełem – przedstawiało koło od roweru z przymocowanym widelcem do czegoś w rodzaju taboretu czy stołka. Zasłynął jednak używanym pisuarem, który ustawił w jednej z prestiżowych galerii jako dzieło sztuki o tytule „Fontanna” /1917/; miał to być wyraz buntu i protest wobec tradycyjnego postrzegania sztuki oraz przeciwko elitom tę sztukę określającym. Warto dodać, że Duchamp był bardzo wykształconym człowiekiem, pochodził z rodziny artystycznej. I z pisuaru uczynił dzieło sztuki, bo za takie dziś jest uważane, a gdyby pieniędzmi mierzyć artyzm, to mało kogo byłoby teraz na ten używany pisuar stać. Właśnie na ten konkretny, inne byłyby już w przystępnych cenach. Od tego czasu podobnych przykładów zaistniało mnóstwo, a to utrudnia kategoryzację dzieł sztuki i piękna jako takiego. Bo ten właśnie pisuar został uznany za przejaw artystycznego „piękna”.
To, co Pani opowiada na temat pisuaru, nie całkiem jest prawdą. Przede wszystkim nie był nigdy używany. Duchamp kupił nowy i podpisał swoim nazwiskiem. Z tego, co wiem, to „oryginałem” dzisiaj już (niestety) nie dysponujemy. Zdanie odpowiedzialnych historyków sztuki jest w tym wypadku następujące: pisuar nie jest i nie był dziełem sztuki, dziełem sztuki był gest artysty. Rzeczywiście, z tym nawet ja muszę się zgodzić. Jeżeli ktoś jednym aktem burzy ideał, burzy tradycyjną estetykę, to ten rewolucyjny gest bezapelacyjnie przechodzi do historii sztuki. Może się to nam nie podobać, ale tak jest. Mam też nieco inne zdanie o Duchampie. Był to niewątpliwie człowiek wybitnie inteligentny, miał temperament buntownika i eksperymentatora i liczne jego dzieła są naprawdę nowatorskie. Jednak w kontekście dawnej, tradycyjnej estetyki, której wartością była nowość, a nie eksperyment, nie szokowanie i to za wszelką cenę (jak w wypadku pisuaru), trudno te działa ocenić pozytywnie. Poza tym Duchamp był raczej pozbawiony talentu, ilekroć zabierał się do tradycyjnego malowania (wczesne i późne obrazy i „obrazy”) w zasadzie pokazywał, że malować nie umie. Jednak pisuar był strzałem w dziesiątkę, bo przeciwko niemu do dzisiaj nic nie da się powiedzieć. Jeżeli powiem, że to wyraz złego smaku, brzydoty, postępek nieetyczny czy nawet chamski, to Duchamp i wszyscy jego wielbiciele odpowiedzą: Ależ właśnie o to chodziło, by takie reakcje wzbudzić! I będą mieli rację. Na szczęście wszystkie tego typu akty niszczą same siebie. Bo tego się nie da naśladować. To z jednej strony – rzec znów można – cecha wielkich dzieł, ale w tym wypadku idzie o coś innego, o to, że każde, a szczególnie wysilone, nowatorstwo, każdy eksperyment natychmiast się starzeje. Nic się tak szybko nie starzeje, jak nowość (nie pamiętam, kto to pierwszy powiedział, ale to dzisiaj powszechna opinia). Na drugi dzień dzieło przestaje być nowatorskie, a każdy, kto będzie je naśladować, jest od razu falsyfikatorem. W zasadzie cały ten kierunek, którego ojcem jest Duchamp, konceptualizm, jest jednym wielkim wtórnym i plagiatorskim działaniem w stosunku do pomysłów Duchampa. (Bo nie pisuar, ale pomysł wystawienia go był aktem twórczym.) Do tego stopnia, że w zasadzie należałoby wycofać wszystkie dzieła konceptualne z historii sztuki i zgrupować je pod szyldem jakiegoś chałupnictwa o nazwie „konceptuologia” czy coś podobnego. Żeby zakończyć kwestię pisuaru (z dygresjami), warto dodać, że dzisiaj tamten pisuar z początku XX wieku, naprawdę mógłby zostać dziełem akuratnym, przynajmniej wzornictwa przemysłowego, jeżeli porówna się jego linię, kształt, solidność materiału i wykonania, lśnienie glazury z dzisiejszymi wytworami tego typu, to rzeczywiście Duchampowy bezapelacyjnie wręcz zaprasza do natychmiastowego użytku. Z drugiej strony Duchamp sam się doprasza o pewne niewyszukane złośliwości; dziwię się na przykład, że jego imienia nie nadano fabryce pisuarów albo nawet szaletom miejskim.
Zbyt wiele Pani poruszyła naraz spraw, do których chciałbym się odnieść. Na przykład koło rowerowe. Tutaj muszę przyznać, że to znakomite dzieło! Dlaczego? Bo należy do nielicznych udanych prac Duchampa naprawdę na swój sposób pięknych, jest estetycznie udane, jego kształt, forma, konstrukcja jest wręcz szlachetna w linii. To koło jest rzeczywiście początkiem czegoś nowego, połączenia surrealizmu, dadaizmu, maszynizmu, konceptualizmu, abstrakcji, jednocześnie zachowując wizualną atrakcyjność. To bardzo wiele w XX wieku.
Przechodząc do spraw zasadniczych trzeba podkreślić, że kłopoty ze sztuką nowoczesną w znacznej mierze są spowodowane przez estetyków, teoretyków i historyków sztuki. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy (?) upierają się przy tym, żeby dzieła Duchampa i Rembrandta rozpatrywać w obrębie tej samej dziedziny krytycznej. Od dawna nawołuję do tego, by estetykę rozdzielić na dwa działy: tradycyjną i nowoczesną i nie pchać takich dwóch artystów, jak Rembrandt i Duchamp, do jednego worka, bo oni muszą się tam pogryźć (a przynajmniej opluć). Nowa estetyka nowej sztuki powinna wypracować własne kategorie i własną aksjologię (chętnie sam w tym bym wziął udział), żeby wreszcie nauczyć się inaczej oceniać te dziedziny sztuk plastycznych (literatura i muzyka tych kłopotów nie mają). Wówczas można by się nie upierać przy tym, że dzieła sztuki dawnej są tylko już obiektami muzealnymi, a także, że nowoczesna sztuka musi być piękna. Może udałoby się zebrać taką garść cech, które nowej sztuce są bardziej potrzebne niż piękno, takich właśnie jak nowatorstwo, zaskoczenie, ironia czy nawet szok. Ale to trzeba by przeprowadzić instytucjonalnie w dyskusjach, w majestacie estetyki jako nauki.
- Również w malarstwie kategorie piękna przesunęły się i rozszerzyły swoje granice. Najsłynniejszą „estetyczną” zupą świata stała się zupa pomidorowa z puszki Campbell’s Andy’ego Warhola – taki odpowiednik martwej natury lat 60. W sumie Warhol namalował 32 puszki tej firmy z zupami o różnych smakach, obraz został wystawiony w Nowym Jorku w 1962 roku. To jest piękne?
No właśnie, Pani nawracanie do piękna jest najlepszym przykładem tego, że absolutnie konieczny jest rozdział estetyki. Zupy Warhola nie muszą być piękne, a najlepszym tego potwierdzeniem fakt, że podbiły świat. Jeszcze gorsze od tych zup (to zresztą cała gromada obrazków, jak Marilyn Monroe etc.) są jego ready- mades jak kartony Grillo. O Warholu chętnie bym powiedział wszystko, co najgorsze (tak go nie lubię jako postać w sztuce), ale uczciwie się nie da, bo to osobowość niejednoznaczna. W przeciwieństwie do Duchampa, bez talentu, lecz bardzo przewrotnego i błyskotliwego, Warhol był potężnie utalentowany, właśnie plastycznie. I ten gigantyczny talent zmarnował. Wpompował go nie w sztukę, a w robienie pieniędzy i nadmuchiwanie swojej osoby. Podsumowując ten problem można powiedzieć, że obaj skończyli tak samo, nie pozostawili arcydzieł, ale za to zrobili mnóstwo szumu w historii sztuki. Czy to dobrze, czy źle? To nie tak trzeba oceniać, a raczej stwierdzić, że udowodnili to, co się nam nie podoba, mianowicie, że w sztuce piękno może i jest potrzebne, ale na pewno nie absolutnie konieczne.
Ta sprawa w sumie to jednak nie robota tych dwóch czy jeszcze paru innych. Oni podsumowali. Tak, to paradoks, ich zaskakujące nowatorstwo podsumowało dążenia setek, a może i tysięcy artystów do ostatecznego odejścia od mocno zaśniedziałej tradycji, od tych tysięcy realistycznie malowanych dzbanków, krów i innych kwiatków.
Po prostu mniej odważni od kilku już stuleci poszukiwali odejścia od stereotypów (Tak byśmy chcieli malować, jak muzycy komponują!), aż znalazło się paru brutali i wywrócili sztukę do góry nogami. Jedni się cieszą, inni smucą, a wszyscy oczekują, jak to się skończy. Odpowiedź jest tylko jedna na wszystko: całość (nie sztuka) oczywiście skończy się jednym wielkim krachem.
- Kazimierz Malewicz obiekt godny artysty zredukował do kwadratu czarnego lub białego – na białym lub czarnym tle. W jego ślady poszli następni, choćby Jan Berdyszak. I tak powstawały dzieła – całkowicie czarnego lub białego płótna albo pustej przestrzeni, opatrzonej tytułem. Sztuka oparta na sile wyobraźni odbiorcy, prowokacja, bunt, ale piękno?… Znowu poszukujemy piękna we współczesności, to trudne.
Malewicz to zupełnie inny przypadek. Duchamp czy Warhol byli twórczymi awanturnikami w sztuce, Malewicz wyrobnikiem i ofiarą upartego, żmudnego i heroicznego poszukiwania… jakby w pustce. Jest to postać i twórca godny najwyższego podziwu i szacunku. Mając duży talent i malując świetnie (miał własny, rozpoznawalny styl w malowaniu przedstawiającym) poświęcił się autentycznemu poszukiwaniu całkowicie nowego rozumienia i widzenia sztuki. Poszedł w kierunku kontemplacji, skupienia, odwrócenia od rzeczywistości, zamknięcia się w sobie i w redukcyjnym widzeniu. Doszedł w tym do ostatecznych rozwiązań, których nikt później nie przebił. Piękno nijak się nie ma do suprematyzmu, a przecież wiele z jego prac odznacza się swoistym, zachwycającym i bardzo sugestywnym wyrazem. Jego postawa stoi na antypodach dokonań poprzednio wymienianych malarzy, którym szło niemal wyłącznie o szokowanie i lansowanie siebie. Malewicz doszedł do niezwykłej ascezy, metafizyki i duchowości tak wysublimowanej, że mało kto rozumie jego sztukę. Rozumie, bo tu w zasadzie nie ma co oglądać, wszyscy tak samo widzą czarny kwadrat na białym tle, ale w tę sztukę trzeba się „wmyśleć”, by zrozumieć ideę, czyli swoistą duchową ucieczkę od świata w geometrię, w izolację, w skostnienie formy i w redukcję semantyki. W nagrodę można odnaleźć samego siebie całkowicie zamkniętego i skondensowanego w akcie widzenia. W czarnym kwadracie każdy inaczej może zobaczyć siebie. To jest sens suprematyzmu. Nie jestem zwolennikiem redukcjonizmu w żadnej dziedzinie, ani w sztuce, ani w filozofii czy w jakimkolwiek myśleniu, ale Malewicz to zjawisko osobne i pozycja w sztuce nieporównywalna z żadną inną.
- Piękno w człowieku, w sensie kategorii estetycznych, też ulegało zmianom przez wieki. Atrakcyjność fizyczna determinuje odbiór społeczny danej osoby, jej postrzeganie, odczuwanie sympatii. Wszyscy starają się spełnić aktualne kanony piękna, bo wiedzą, jak bardzo to jest ważne. Kreacja wizerunku, walka i image zdeterminowała ludzkie działania, z czego cieszy się branża beauty. Żyjemy w czasach medialnych, gdzie wizerunek ma wielkie znaczenie. Sztaby specjalistów pracują nad tym, by w osobach publicznych ukryć to, co uznaje się za cechy niepożądane, a uwypuklić te elementy, które mogą wpłynąć na wzrost pozytywnych głosów opinii społecznej. Gonimy za tym wizerunkiem, za pięknem, którego tak często w duszach nam brakuje. I nabieramy się na to piękno kreowane i serwowane.
Tu znów ogromnie wiele aspektów się spotyka. Przede wszystkim uroda nie jest w człowieku najważniejsza. Ale skoro jużeśmy to powiedzieli, bo inaczej nie wypada, to dodajmy do tego, że nie ma na świecie niczego piękniejszego niż piękny człowiek. W sensie wizualnym. Grecy o tym wiedzieli lepiej od nas. Nic więc dziwnego, że wszyscy poszukują pięknych partnerów (myśląc nie tylko o seksie). Cała branża rozrywki dobrze wie o tym, że najgorszy śmieć ekranu się sprzeda, jeżeli zagrają ludzie, których się chętnie ogląda. Powodzenie Dextera w dużej mierze na tym też polega. Aktor niewątpliwie atrakcyjny, pełen wdzięku i elokwencji, musi się podobać szerokiej publiczności. Ale tu wpadamy w pułapkę. Mnóstwo ludzi nabiera się na urodę drugiej strony i ta uroda zaćmiewa im ocenę, dopiero kiedy się tego „anioła” pozna lepiej (a wtedy już zawsze jest za późno), widać, że za uroczym wizerunkiem kryje się bezmóżdże albo potwór. A czasem nawet razem jedno i drugie. Ale jest gorsza strona tej sprawy. Wiem to po sobie, bo jako estetyk i esteta bardzo zwracam uwagę na wygląd innych (na własny mniej, może to przeciwwaga), a to powoduje krzywdzenie ludzi brzydkich, których przecież nie brak. To też utrudnia sytuację pedagoga. Trzeba sobie samemu powiedzieć: Człowieku, nie patrz w oczy, tylko zamknij oczy i słuchaj! A nie bardzo można, bo wówczas studenci zaczynają czytać z notatek (na poziomie uniwersyteckim to już wielu potrafi). Nikt nie chce być krzywdzony z powodu braku miłego wyglądu i stąd też takie powodzenie przemysłu upiększającego, o czym Pani wspomina, bo każdy już dzisiaj wie, ile na wyglądzie może zyskać. Taka postawa jest dość etycznie dwuznaczna, bo jest to krótko mówiąc ciągnięcie profitu z własnej aparycji. Inna sprawa, że natura bywa tak złośliwa, że człowiek nieraz zaciska zęby i rozmawia z osobą, którą najchętniej omijałby z daleka. To niestety wszystko prawda. Człowiek jest ułomny (nie tylko na wyglądzie).
Ale jest jeszcze inny aspekt. Mianowicie sztuczność. Była przed wojną (nie pamiętam tych czasów) taka piosenka (i to pamiętam): „Mała kobietko, czy wiesz, że lusterko kłamie ci też. Buzia modna, lecz nienaturalna to rzecz fatalna, ach wierz mi, wierz!” To wielka prawda. Oczywiście nie dla każdego, ale zaryzykowałbym twierdzenie, że większość ładnych kobiet lepiej wygląda bez makijażu. Młodzieńcy natomiast lubią się oszpecać i ośmieszać modnymi fryzurami (a mężczyźni zdecydowanie gorej widzą siebie niż kobiety). Przecież trzeba dobrze popatrzyć w lustro i się zastanowić: czy naprawdę w tym mi będzie do twarzy? Tymczasem dzisiaj albo nikt się nie zastanawia, albo ludzie już nie umieją patrzeć. Przecież każdy z nas zna takich, na których widok ludzie się odwracają i za plecami śmieją. Czasem mi się wydaje, że to tak ma być, że młodzi celowo chcą prowokować. A tymczasem prowokacja to już naprawdę ostatnia deska ratunku! Zwracać uwagę prowokacją to powinni już tylko ci, którzy w żadnym innym razie nie będą zauważeni. To Pani sformułowanie, że dzisiejsza moda ma jakiekolwiek kanony piękna, to całkowita złuda. Ja bym sobie dał rękę obciąć (lewą) za to, że dzisiejsi projektanci mody w ogóle piękna nie widzą, nie rozumieją, a na pewno nie uważają, żeby było potrzebne. I jeszcze jedna uwaga, jeżeli dąży się do tego, by ukryć wszystko, co się nie mieści w obecnym wyobrażeniu o pożądanej aparycji, to dochodzi do tego, że wszyscy stają się jednakowi. Tak samo upozowani i wykreowani. A tymczasem prawda o indywidualności i atrakcyjności wyglądu polega na czyś wręcz przeciwnym. Należy myśleć tak: acha, to jest moją wadą, więc trzeba pomyśleć, jak tę cechę podkreślić, zaakcentować, uwypuklić, żeby wadę przekuć, przedstawić jako zaletę.
- Mimo zmian w postrzeganiu fizycznego piękna w człowieku badacze zwracają uwagę na jeden niezmienny czynnik – proporcje. Może w tym tkwi tajemnica wszystkiego. W proporcjach i harmonii, którą bezpowrotnie zagubiliśmy w rozpędzonej współczesności?
Tu Pani trafiła w dziesiątkę do tego stopnia, że nie potrzeba tego rozwijać. Proporcje to jest sedno wszystkiego. Nie tylko wyglądu człowieka. Dosłownie wszystkiego. Dam tylko jeden przekład z architektury: wchodzimy do jakiegoś wnętrza i nie czujemy się tam dobrze, wchodzimy do innego całkiem podobnego i jesteśmy zachwyceni. Czym się one różnią? Tylko proporcjami. Najlepiej to można ocenić we wnętrzach katedr francuskich. Katedra w Beauvais niemal nie robi wrażenia, a wnętrze Reims niezmiennie (przynajmniej mnie) z oczu wyciska łzy zachwytu. Po prostu idealne proporcje. I dalej, harmonia oczywiście wynika z proporcji…
- Zwracając uwagę na cechy zewnętrzne zagubiliśmy zatem chyba istotę rzeczy, bo przecież piękno nie oznacza dobra, choć bardzo często jest z nim utożsamiane. I koło się zamknęło… A my w nim.
Tutaj katedry francuskie pojawiły się jak na zawołanie. Oczywiście, prawda, głębia, wartość, dobro, mądrość – wszystko to mieści się we wnętrzu. Wszystko to może być piękne lub szpetne. Mówiliśmy dotąd o pięknie wizualnym, a także, że od dawna przenosimy tę kategorię na wszelkie inne wartości. Za wszystkim, co widzialne, kryje się coś niewidzialnego, powiada św. Augustyn. Skąd się to wszystko bierze? Oczywiście z ducha, zewnętrze jest tylko opakowaniem. Opakowanie może być wysmakowane i wypieszczone, a w środku świństwo. Dlatego należy zawsze szukać dojścia do wnętrza, choć opakowanie nie zawsze nas zachęca. Piękno zewnętrzne jest tylko po to, by nas przyciągnąć, przywabić. Jest wabikiem. Friedrich Hebbel wręcz powiedział: piękno to głębia powierzchni. Czyli politurka, a pod spodem mahoń albo sklejka. Piękno ma nas przywabić, byśmy się pokusili o wejście do środka i poznanie wnętrza, ducha. Katedra w Reims jest wewnątrz tak wstrząsająco piękna, bo znakomicie uchwycone proporcje chwytają nas za serce, odpowiadają naszemu duchowi, pokazując, że we wnętrzu katedry mieszka duch. Piękno zewnętrzne jest kunsztownym opakowaniem gmachu, ale duch mieszka w środku.
- Piękne mogą być tylko chwile, podobno. Jakie piękne chwile przeżył Pan Profesor ostatnio? Kolekcjonuje Pan Profesor piękne momenty z życia jak kolekcjonuje się dzieła sztuki? Przywoła Pan teraz te najcenniejsze?
Szanowna Pani, piękne mogą być tylko chwile, ale życie, nawet to najdłuższe, składa się z chwil. I wszystkie są cenne, bo cenne jest życie. Im człowiek starszy, tym bardziej to rozumie i docenia. W młodości, kiedy pierwszy raz wszedłem do katedry w Reims, wydawało mi się, że umrę z zachwytu. Fakt, pamiętam tę chwilę jak dziś. Ale dziś nastał czas, kiedy przespanych parę minut czy haust świeżego powietrza wydaje mi się najbardziej zachwycający na Ziemi. Nie ma w życiu chwil złych. Trzeba umieć je wszystkie kolekcjonować i nawet w tych najtrudniejszych powiedzieć sobie: Jednak żyję! Jednak jeszcze odczuwam! To cudowne.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska
Afiliacja: WSPiA