Ma Pani wieloletnie doświadczenie rzecznika prasowego jednej z najbardziej szacownych instytucji w kraju, czyli poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Po kilku latach pracy i po jej zakończeniu opublikowała Pani książkę na temat uwarunkowań funkcji rzecznika prasowego. Które z tych uwarunkowań okazało się dla Pani największym wyzwaniem zawodowym?
Największym wyzwaniem dla mnie było usprawnienie przepływu informacji na uczelni, co wymagało nie tylko wprowadzenia pewnych reguł postępowania, lecz także zdobycia zaufania przełożonych. W dobie „przyspieszenia medialnego” szybkość przekazywania danych rzutuje na skuteczność pracy rzecznika prasowego.
Wielu postronnym obserwatorom praca rzecznika kojarzy się z występami w telewizji, ale przecież za tymi krótkimi wypowiedziami kryje się ogrom pracy. Jak wyglądają kulisy pracy rzecznika prasowego?
Profesjonalny rzecznik prasowy jest w pracy 24 godziny na dobę, zarówno w dni powszednie, jak i w weekendy oraz święta. Rano dokonuje monitoringu mediów oraz określa „punkty zapalne”, które mogą przedostać się do mediów. Następnie, po spotkaniach redakcyjnych dziennikarzy, oczekuje na zapytania od nich. Ustala grafik odpowiedzi, zbiera i weryfikuje informacje. Dopiero pod wieczór ma czas na ustalanie harmonogramu działań planowanych wydarzeń (np. konferencji prasowych) i wykonanie zdań, które nie muszą być wykonane „na już”. W nocy sprawdza efekty swojej pracy w mediach elektronicznych. To taki podstawowy schemat funkcjonowania osoby piastującej stanowisko rzecznika prasowego, która poważnie traktuje swoją rolę.
Jakie umiejętności i cechy osobowości są najbardziej potrzebne na tym stanowisku pracy?
Idealny rzecznik prasowy to konglomerat wielu cech i umiejętności. Z pewnością musi być komunikatywny, a zarazem powściągliwy i potrafiący słuchać, otwarty na otoczenie, a zarazem nieufny. Z pewnością musi być merytoryczny, a zarazem sprytny i błyskotliwy. Powinien być opanowany, ale zarazem odważny. To takie podstawowe cechy i umiejętności.
Wiele osób kamera stresuje, powoduje, że głos więźnie im w gardle, a jak to było w Pani przypadku? I czy można opanować taki „kamerowy” stres?
Moje początki w charakterze rzecznika prasowego nie należały do łatwych. Miałam 28 lat i finiszowałam pracę doktorską. Średnia wieku wśród władz rektorskich wynosiła około 60 lat. Musiałam wiele pracować, by udowodniać, że nie jestem młodą „harcerką” i potrafię brać na siebie odpowiedzialność w zakresie media relations. Wprawdzie miałam przygotowanie warsztatowe, jeśli idzie o wystąpienia przed mikrofonem czy kamerą, bo przez 6 lat współpracowałam w roli dziennikarki, felietonistki i reportażystki z TVP S.A., jednak bycie po drugiej stronie – w roli reprezentanta określonej instytucji – to nie to samo, co praca w telewizji. Prawdę powiedziawszy przez wszystkie 7 lat mojej posługi na rzecz uczelni w charakterze rzecznika prasowego stresowałam się „na wizji”, ale z biegiem czasu zaczęłam nad tym panować. Jak to zrobiłam? Przed wystąpieniami przed kamerą robiłam „bazę myśli”, by być przygotowaną merytorycznie. Tuż przed wyjściem do dziennikarza i operatora kamery przez 2 minuty w samotności skupiałam się. Poza tym w domu ćwiczyłam tego rodzaju wystąpienia. Symulacja sprowadzała się do nagrywania się telefonem komórkowych, zadawania sobie trudnych pytań i opowiadania na nie. Później odtwarzałam materiał audiowizualny oraz oceniałam siebie, zarówno własną komunikację werbalną, jak i niewerbalną.
Rzecznik prasowy działa w sytuacji permanentnego stresu, bo to właśnie rzecznik staje na pierwszej linii ognia w sytuacji kryzowej, gdy tłumaczyć musi przed kamerami i mikrofonami, co się właściwie stało. Afer przecież nigdy nie brakuje. W przypadku UAM wymienić można choćby z 2013 aferę „gospodarczą”, związaną z remontem Wydziału Chemii, gdy pieniądze wykorzystywane były do prywatnych celów, np. remontów w domach przedsiębiorców, w 2018 roku Janusz K., fałszywy profesor z Poznania, który molestował studentki m.in. Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza, został skazany na ponad 6 lat więzienia, a w grudniu 2017 by zdobyć głosy, kandydaci do samorządu studenckiego rozdawali red bulle. Przytoczyć można także sprawę wydziału Studiów Edukacyjnych z 2015 roku i tamtejszego profesora, który przy swoim gabinecie wywiesił kartkę, na której poinformował, że będzie wywieszał na tablicach, we wszystkich budynkach kampusu, imiona i nazwiska oraz imiona rodziców studentów, którzy oddali prace dyplomowe będące plagiatami. W tym samym roku na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM około pół tysiąca osób tłoczyło przez kilka godzin na korytarzu przed salą egzaminacyjną, która była w stanie pomieścić zaledwie kilkudziesięciu zdających, czekający na egzamin studenci mdleli, dookoła sypały się przekleństwa, panował zaduch, jedna ze zdenerwowanych studentek została przewieziona do szpitala. Rzecznik osobiście winny nie jest, ale za całą instytucję musi się w takich sytuacjach tłumaczyć. Który z kryzysów uczelnianych był w Pani opinii największym wyzwaniem zawodowym?
Wiedzę na temat uniwersytetu ma Pani dużą, choć niepełną. W pierwszym przypadku medialne zarzuty nie do końca potwierdziły się. Z kolei Janusz K. molestował nie tylko studentki Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wśród kryzysów, które Pani wymieniła nie znajduje się ten, który najbardziej mnie absorbował emocjonalnie. Mianowicie na początku moje pracy w charakterze rzecznika prasowego otrzymałam informację, że audycja „UWAGA” (TVN) wyemituje materiał audiowizualny, w którym po przeprowadzonej prowokacji dziennikarskiej ma twarde dowody, że jeden z wybitnych uczonych zatrudniony na Wydziale Studiów Edukacyjnych UAM molestuje pacjentki, studentki, a nawet dzieci. Dziennikarz śledczy – Tomasz Patora, pod pretekstem przedstawienia osiągnięć naukowca, zaproponował jemu nagranie telewizyjne. Szybciej był już w posiadaniu nagrań z prywatnego gabinetu profesora, gdzie ten ostatni dokonywał na kobietach – mówiąc eufemistycznie – „dziwnych praktyk” z zakresu seksuologii. Problem sprowadzał się do tego, że zapytano rektora, jakie czynności wykona względem profesorem. Wprawdzie Polsce istnieje domniemanie niewinności, jednak zarzuty przesłane w postaci nagrania były mocne. Poza tym zadano władzom wydziału pytanie, czy jej przedstawiciele nie mieli wcześniejszych sygnałów płynących od studentek o rzekomym ich molestowaniu przez profesora i co z tym zrobiono. Dla mnie ta sytuacja była trudna dodatkowo z innego względu. Jeszcze kilka tygodni wcześniej współpracowałam jako dziennikarka interwencyjna z TVP S.A., a teraz role się odwróciły. To ja byłam odpytywana w trudnej sprawie, a nie ja pytałam. Koledzy i koleżanki z branży dziennikarskiej nie mieli dla mnie litości… Pamiętam, że w tym trudnym czasie wykonałam telefon do mojej przyjaciółki, która była rzecznikiem prasowym w firmie farmaceutycznej, z zapytaniem, co robić. Ona ze spokojem odpowiedziała mi: „To dobrze, że w drugim tygodniu twojej pracy masz do czynienia z tak poważnym kryzysem medialnym. Dzięki temu sama przekonasz się i dasz przekonać się innym co do tego, czy nadajesz się do pełnienia tej funkcji. Sprawdzisz się. Jeśli przetrwasz, twoje notowania wzrosną”. Przetrwałam.
Czy miała Pani swój sposób na takie sytuacje, na stałe napięcie nerwowe?
Moim wypróbowanym sposobem na niwelację stresu było zarówno słuchanie, jak i komponowanie muzyki. Jeśli to nie pomagało, wybierałam się na siłownię, by pobiegać na bieżni.
Jak się Pani współpracowało z dziennikarzami?
Nie narzekam. Przez szereg lat wypracowałam sobie niezłe relacje z dziennikarzami. Szanuję ten zawód, bo wiem, że należy on do trudnych profesji. Sama byłam przez 6 lat dziennikarką. Do przedstawicieli wywodzących się z tego środowiska zawsze podchodziłam i podchodzę po partnersku, z dużą dozą cierpliwości i optymizmu. Zdarzały się także rozczarowania. Nie zrażało mnie to.
Sama jest Pani przecież absolwentką kierunku kształcącego dziennikarzy, jak ocenia Pani poziom fachowego przygotowania poznańskich dziennikarzy?
Tak jak w każdym zawodzie: są profesjonaliści i hochsztaplerzy. Tak jak już wcześniej zaznaczyłam: Nie narzekam na to środowisko. Czasami nawet na uczelni słyszałam głosy, że przewrotnie jestem „obrońcą dziennikarzy” a nie rzecznikiem prasowym…
Była Pani nie tylko rzecznikiem UAM, ale jest także absolwentką tej uczelni, tu też robiła Pani doktorat. Ma Pani głębokie więzi z tą uczelnią. Czy to pomaga, czy raczej przeszkadza w pracy rzecznika?
Mnie pomogło. Po pierwsze utożsamiałam się z instytucją, którą reprezentowałam w mediach. Po drugie praca na uniwersytecie, także w roli adiunkta (łączyłam funkcje pracownika naukowo-dydaktycznego z rolą rzecznika prasowego) pozwoliła mi na lepsze kontakty z jego przedstawicielami. Byłam jednym z nich. Rozumiałam ich problemy oraz znałam ich potrzeby.
Władze UAM to przede wszystkim mężczyźni, obecnie np. na 6 rektorów dwie są kobietami, czyli w stosunku 4:2. Parytetu można ze świecą szukać we władzach wydziałów, zdominowanych przez mężczyzn. Na Wydziale Filologii Polskiej i Klasycznej obecnie szefami wydziału są dwie kobiety i dwóch mężczyzn, wydawałoby się, nieźle, tyle że akurat na tym wydziale studiują prawie wyłącznie dziewczyny, a większość pracowników naukowych to kobiety. Procentowo wypada więc tragicznie. To efekt konserwatyzmu, dominacji męskiej wizji władzy czy raczej kobiety-naukowcy wcale nie chcą zajmować odpowiedzialnych stanowisk w strukturach uczelni?
Odpowiem krótko: to efekt uczelnianych wyborów przeprowadzonych w demokratyczny sposób.
Wielu młodych ludzi marzy o pracy rzecznika, jakie miałaby Pani do nich przesłanie?
Praca rzecznika prasowego to nieustanne wyzwanie, w tym sztuka dokonywania umiejętnych wyborów i podejmowania błyskawicznych decyzji. Jednak najważniejsze w tym zawodzie jest to, by na koniec dnia móc spojrzeć własną twarzą prosto w lustro i nie wstydzić się.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Paulina Maria Wiśniewska
Link do publikacji: http://www.wydawnictwo-silvarerum.eu/media/dominika-narozna-uwarunkowania-funkcji-rzecznika-prasowego-w-polsce/