Dr M. Talarczyk: Adopcja psów – tajemnica, przygoda, magia

20200710_204106

Adopcja czy kupno psa – wiele osób rozważa takie pytanie. Kim są ci, którzy kupują, a jacy są ci, którzy wolą adoptować? Czy zauważa się tu jakieś psychologiczne osobowościowe prawidłowości? Czy jako psycholog widzi Pani jakieś szczególne cechy, które charakteryzują ludzi przedkładających adopcję nad kupno psa?

Nie znam żadnych badań, na podstawie których mogłabym odpowiedzieć na to pytanie, nie wiem, czy takie badania były przeprowadzane. Dlatego, żeby bezpodstawnie nie uogólniać i nie „psychologizować”, mogę jedynie podzielić się własnymi doświadczeniami i refleksjami na temat adopcji psów.

A zatem – jakie ma Pani doświadczenia związane psami?

Doświadczyłam opiekowania się i dzielenia życia, kolejno z czterema psami, używam określenia „dzielenia życia”, bo tak to rozumiem, jako dzielenie czasu na spacery i zabawę, uwzględnianie psa w planach wyjazdowych i wakacyjnych oraz w domowym budżecie.. Pierwszy pies dosyć późno zamieszkał w moim rodzinnym domu, bo czasie gdy byłam studentką, wcześniej moi Rodzice nie chcieli się zgodzić, bo to obowiązek i odpowiedzialność, więc chyba obawiali się, czy podołają. Ale oboje moi Rodzice kochali psy i w Ich rodzinnych domach zawsze psy mieszkały. Pamiętam, że od dzieciństwa marzyłam o psie, często wakacje spędzałam u rodziny na wsi i przy każdym pobycie odpinałam okoliczne psy z łańcuchów, również te, które uchodziły za „śmiertelnie groźne”. Jako dziecko bardziej czułam, niż rozumiałam, jak bardzo te psy chciały być wolne, a jednocześnie chciały być blisko człowieka. To uwalnianie z łańcuchów tych wielkich i pozornie groźnych psów przez małą dziewczynkę u okolicznych mieszkańców budziło oburzenie i zgrozę. Oczywiście nie było to rozsądne i nikomu nie polecam takich indywidualnych „akcji”, ale jako działania systemowe, to jak najbardziej jestem za. Jest też ciekawa rodzinna historia dotycząca psa –żołnierza o imieniu Zenta, którą mój dziadek adoptował od rosyjskiego oficera, może opowiem ją pod koniec naszej rozmowy.

A wracając do moich doświadczeń z psami, to z czterech psów, które towarzyszyły mi w życiu, pierwsze dwa były kupione w hodowlach, a kolejne dwa zostały adoptowane. Można by więc powiedzieć, że mam symetryczne porównanie. Odkąd doświadczyłam uroku i magii adopcji, nie wyobrażam sobie już innej drogi zaprzyjaźnienia się z psem. Z namysłem nie używam określenia „posiadania” psa, ale życia w jego towarzystwie, przyjaźni. Bo to jest dzielenie życia, a z tym związana troska, opieka, kontakt i więź. I nie myślę tu o traktowaniu psa jak człowieka, co bywa czasami zgubne, lecz stworzeniu psu warunków, które będą najbardziej odpowiednie dla jego rozmiarów, temperamentu, wieku, stanu zdrowia itp.

Jakie z pani doświadczeń, wynikają dla nas, różnice między kupnem a adopcją psa?

Cieszę się, że w pytaniu padają słowa „dla nas”, gdyż tylko z naszej, tzn. ludzkiej perspektywy mogę się wypowiadać. Bo jak to wygląda z perspektywy psów, tych kupowanych i tych adoptowanych mógłby wypowiedzieć się zoopsycholog czy behawiorysta. A my kupując psa zaczynamy obcować ze zwierzęciem, u którego w trakcie rozwoju będzie ujawniał się temperament, predyspozycje do uczenia się, preferencje do zabawy itp. Jednocześnie od szczenięctwa mamy wpływ na jego socjalizację, dość szybko możemy poznać cechy psa, które stają się dla nas przewidywalne, choć oczywiście nie do końca, o czym trzeba pamiętać. Natomiast w przypadku adopcji, szczególnie dorosłego psa, naszemu życiu będzie towarzyszyć tajemnica, przygoda i magia.

Co ma Pani na myśli, mówiąc o tajemnicy, przygodzie i magii?

Z adopcją dorosłego psa, wiąże się tajemnica i przygoda oraz magia… Tajemnica i przygoda, bo: nie wiadomo, co nas czeka, a magia – bo na naszych oczach pies tak nieprawdopodobnie się zmienia. Biorąc do domu dorosłego, obcego psa, często nie znamy jego historii, nawyków, upodobań, „języka”, a on nie zna nas, naszych oczekiwań, reakcji, komunikacji. Wszystko powoli, stopniowo musimy ze sobą ustalać. Czasami musimy psu pomóc, by rozstał się ze swoimi lękami, wcześniejszymi przyzwyczajeniami czy traumami, o których czasami wiemy, choć częściej ich nie znamy. Ale to są wyjątkowe doznania, przyglądanie się i doświadczanie, jak pies się otwiera, jak zaczyna ufać i zapominać złe doświadczenia… Nie tylko pięknieje, zmienia futro, spojrzenie, ale na naszych oczach z zalęknionego lub agresywnego, przeistacza się w ufnego przyjaciela. Choć oczywiście jest wiele psów czekających na adopcję, które nie maja za sobą traum, więc szybko i bez problemu adoptują się w nowym domu. W przypadku adopcji dorosłego psa, nigdy nie wiemy, ile z zachowania psa przy nas, w naszym domu, wynika z jego usposobienia, ile z wcześniejszych doświadczeń, a ile z warunków, które my stwarzamy. Ale właśnie ta niewiadoma, i ta często długa droga, to fantastyczna ludzko-psia przygoda. Poprzedni mój pies Sara, spędziła 9 miesięcy w schronisku w Radysach, jednym z najgorszych schronisk w naszym kraju. Co było przed Radysami, w ilu miejscach i w jakich warunkach żyła, ani z jakich powodów do schroniska trafiła, tego nie wiedzieliśmy. Ze schroniska przeszła pod opiekę Fundacji Dr Lucy, spędzając dwa miesiące w hoteliku jako domu tymczasowym, gdzie przeszła sterylizację. Pobyt Sary w hoteliku był tak długi ze względów fizjologiczno-zdrowotnych, a nam szczególnie się dłużył, bo już Sarę widziałam i wybrałam. Żeby Sarę poznać pojechałam do Warszawy, a do hoteliku Promna-Kolonia, oddalonego od Warszawy o 70 km, zwiozła mnie wolontariuszka Marta, jedna z tych niezwykłych osób oddanych ratowaniu bezdomnych psów. Podczas tej dwugodzinnej wizyty w hoteliku widziałam, że Sara jest zrównoważona, ale też wiedziałam, że mając ok. 6-7 lat, nic nie umie, nie znała żadnych poleceń typu „siad”, „daj łapę”, „chodź”, taki psi „analfabeta”, co wskazuje, że nikt do niej nigdy nie przemawiał, nie miała bliskiego kontaktu z człowiekiem, zapewne była gdzieś na łańcuchu czy w kojcu, mało kto się nią przejmował. Zapowiadało się więc ciekawie i tak było, przez te cudowne lata jakie Sara z nami żyła. Pierwsze kilka miesięcy zajęło Sarze zorientowanie się, że to jest jej dom i jej człowiek. Początkowo na spacerach do każdego pochodziła machając ogonem, jakby była gotowa pójść z nim. Może wynikało to z wielu miejsc i wielu ludzi, z którymi wówczas była. Ale po 3-4 miesiącach nawiązała się nieprawdopodobna więź… Ta wcześniej bezdomna psia dama tak nam wiele od siebie dała: bliskości, oddania, wierności, serdeczności, a tak mało w zamian potrzebowała, bo nie lubiła przytulania, niechętnie się bawiła, może zabaw wcześniej nie poznała, chciała tylko być blisko, ale w razie potrzeby wskoczyłaby w ogień za swoim człowiekiem.

Mój obecny adoptowany pies Diami, ma zupełnie odmienne cechy i temperament, mimo, że ma 6 lat i jest duży, najchętniej cały czas by się bawił i siedział na kolanach. Diami miał inną przeszłość, o której więcej wiemy niż w przypadku Sary, ale też potrzebował czasu, żeby poczuć się u siebie. Wracając do tajemnicy, przygody i magii, to w przypadku adopcji psa, tworzymy mu bezpieczny dom, azyl, ale musimy dać czas sobie i psu. Psu na adaptację, na to, żeby poczuł, że to jego miejsce na zawsze. Z głaskaniem, zabawą czy przytulaniem u psów, chyba jest podobnie jak u ludzi, jedni lubią bardzo, inny średnio, a jeszcze inni wcale. Potrzebujemy więc czasu, aby potrzeby psa rozpoznać.

Wspomniała Pani o adopcji psa – żołnierza, co to za historia?

Tę historię opisałam już kiedyś na Facebooku na swoim profilu. Zenta (owczarek niemiecki) – żołnierz. W 1945 roku na poligonie w Biedrusku została oddana mojemu Dziadkowi, płk Franciszkowi Talarczykowi, przez rosyjskiego kapitana Prokopienkę, który wracał do domu. Od tego czasu mieszkała z moimi Dziadkami w Poznaniu oraz na poligonach w Biedrusku i Węgrzynie. Nie raz, będąc z moim Dziadkiem na poligonie, widziała pojedynczo jadące czołgi. Ale w 1950 roku, gdy w Węgrzynie zobaczyła kompanię czołgów, to ich zapach, wygląd i dźwięk, obudził w niej dawno szkolony zew… Zenta wbiegła pod jadące czołgi …, spod pierwszego wyszła, spod drugiego już nie… Była psem jak wiele innych w Armii Radzieckiej, szkolonym w celu wysadzania czołgów. Psy te miały do grzbietów przypinane miny, a zadaniem ich było wczołgiwanie się między gąsienice i wysadzanie czołgu … i siebie. Zenta przeżyła wojnę, bo przypięta do jej grzbietu mina, okazała się niewypałem. Ta wyjątkowo dzielna i mądra sunia, przeszła front i doszła do Poznania. Zginęła po wojnie, w czasie pokoju, ale na swoim prywatnym froncie życia, gdy obudził się w niej przed laty szkolony rozkaz. Mimo wszystko los okazał się dla Zenty łaskawy, bo ostatnie pięć lat swojego życia przeżyła w pokoju i w spokoju, otoczona miłością moich Dziadków.
Na zdjęciu Zenta w 1947 roku.

Adoptować można prosto ze schroniska dla bezdomnych zwierząt lub z fundacji prozwierzęcych, które ogłaszają swoje psy w internecie, zwykle na swoich stronach czy na portalach społecznościowych. Czy można w ogóle powiedzieć, że któraś z form adopcji jest lepsza czy gorsza?

Nie. Polecam każdą z nich. Każdą, bo w każdym przypadku dajemy psu dom. Do schronisk czy fundacji trafiają psy z różnych powodów: z interwencji czyli odebrane właścicielom, po strasznych przejściach, zaniedbane, wygłodzone, porzucone nie wiadomo, z jakich powodów, po śmierci właściciela, czasami przez właściciela do schroniska przyprowadzone czy podrzucone. Kiedy decydujemy się na adopcję psa, to albo szukamy określonego typu – czyli psa w typie rasy, albo kierujemy się wielkością psa czy jego wiekiem. Są osoby, które preferują określony typ psa, np. ja od dawna jestem wierna jednemu typowi psa, konkretnie owczarkom szkockim collie, bo myślę, że rozumiem ich psychikę oraz potrzeby i dlatego mogę stworzyć w miarę dobre warunki. Bo to psy, które źle znoszą hałas, chaos i zbyt dużo bodźców zewnętrznych. Przed kilkoma laty zanim trafił do mnie Diami, w poznańskim schronisku dość długo przebywał pies w typie tej rasy. Był starszy i chorował na stawy, mógł mieć ok. 9-10 lat, widoczne były problemy z uzębieniem, było widać, że wymagał weterynaryjnej opieki. Bardzo chciałam go adoptować, jeździłam do schroniska, zabierałam na schroniskowy wybieg i poznawaliśmy się, Mimo wieku i problemów ze stawami, lubił aportować i był sprawny ruchowo. Niestety dla mnie, ale może na szczęście dla niego, kierownictwo schroniska nie zgodziło się na moją adopcję tego psa, bo u mnie musiałby pokonywać schody co przy jego problemach ze stawami byłoby uciążliwe. Ale w ciągu dwóch tygodni od tej decyzji został adoptowany przez rodzinę, która miała dom bez przeszkód schodowych. Tak że każda adopcja jest dobra i potrzebna, niezależnie z jakiego miejsca adoptujemy psa.

To na koniec proszę o podsumowanie korzyści adopcji płynących dla przyszłych właścicieli.

Może zacznę od bardzo pragmatycznej korzyści, o której jeszcze nie wspomniałam. Adoptując dorosłego psa, nie musimy przystosowywać domu tak jak dla szczeniaka, w większości przypadków nie musimy też poświęcać czasu na uczenie treningu czystości, nie będziemy mieli w domu zmian i zniszczeń, których autorami bywają rozkoszne szczeniaki.

Podsumowując temat adopcji, pozwolę sobie na personifikację. Można by porównać przez analogię, układanie sobie i adoptowanemu psu życia pod jednym dachem, do sytuacji, w której spotykają się dwie dorosłe osoby i zamieszkują razem w jednym domu. Mają swoje odrębne doświadczenia, nawyki, potrzeby i komunikują się w nieznanych sobie językach. Potrzebują więc czasu żeby się poznać, odczytywać i rozumieć swoje potrzeby, co lubią, czego nie chcą, czego się boją oraz czego od siebie wzajemnie oczekują. A więc – adopcja psa, to tajemnica, przygoda i magia.

– Fundacje nie nadążają z interwencjami i ratowaniem zwierząt. Z czego wynika fakt, że tak wiele psów trzymanych jest w strasznych warunkach, często maltretowanych albo skrajnie zaniedbywanych. Wokół mieszkają ludzie, sąsiedzi, nikt nie reaguje. Jak opisałaby Pani jako psycholog człowieka, który trzymają zwierzęta, codziennie patrzy na ich cierpienie, do którego się też codziennie przyczynia – i nic. Nie robi to na nim wrażenia, podobnie jak na sąsiadach, którzy też widzą i milczą. Tak jakby ludzie na wsi byli całkowicie pozbawieni empatii, totalnie ogarnięci znieczulicą, bo właśnie większość interwencji fundacyjnych to wieś. Tam większość psów wisi na łańcuchach, często bez budy, bez miski z wodą, to takie „normalne”, choć w istocie nienormalne. I mieszkańcy wsi, nawet ci, którzy tak nie robią, nie reagują. Nie pomagają tym cierpiącym zwierzętom.

Nie chciałabym o okrucieństwie wypowiadać się w sposób ogólny czy regionalny. I w mieście, i na wsi zdarza się okrucieństwo wobec zwierząt. Być może na wsi częściej obserwowany jest inny stosunek do zwierząt, bo: po pierwsze – zwierząt jest proporcjonalnie więcej, po drugie – zwierzęta od lat były na wsi w innej roli. W mieście w roli np. psa towarzysza, a na wsi w roli użytkowej – stróżującej. Inna jest więc nie tylko rola ale też pozycja psa i to może sprawiać, że niestety jest większa tolerancja na złe traktowanie.

– Inny typ interwencji w sprawach zwierząt dotyczy psów wyrzucanych z samochodów wartych nieraz majątek. Ostatnio czytałam opis zdarzenia, kiedy to na drodze ekspresowej wyrzucono psa z volvo, skazując go na śmierć. Kim są ludzie, którzy tak robią? Skąd bierze się takie okrucieństwo wśród bogatych i wykształconych? Czy to dlatego, że zło stanowi immanentną cechę ludzką?

Zróżnicowałabym bogactwo i wykształcenie, bo luksusowy samochód nie musi być z tym drugim tożsamy. A z kolei wykształcenie nie gwarantuje uczuciowości wyższej, wrażliwości czy empatii. To jest złożone zagadnienie i choć wiedza może sprzyjać empatii, to uczuć wyższych oraz przyzwoitości nie gwarantują żadne papiery, ani te wartościowe, ani dyplomowe.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Paulina Wiśniewska

/wykładowca Wyższej Szkoły Pedagogiki i Administracji w Poznaniu/

Fot. Archiwum domowe dr M. Talarczyk. Zenta 1947 r.

12003410_161415274197777_3476201611990437488_n

 

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *