Dr S. Surendra: Polszczyzna moja miłość

Rozmawiamy z dr. Sebastianem Surendrą, językoznawcą, korektorem i redaktorem, detektywem śledzącym wszelkie błędy i niepoprawności językowe. 

Czy lubi Pan Doktor współczesną polszczyznę?

Kocham! Przy czym od razu sprecyzuję: jestem w niej zanurzony, ale nie jestem nią zachłyśnięty. Gdybym nie uważał jej za fascynujące zagadnienie, nie potrafiłbym się nią zajmować, bo muszę mieć przekonanie do rzeczy, które robię. Tak już mam – odmawiam sobie rzeczy, których i tak nie lubię, a ważnym dla mnie sprawom oddaję całe serce (uśmiech).

A dlaczego współczesna polszczyzna jest dla mnie tak interesującym polem badawczym? Bo to jej używa współczesny użytkownik języka. Jeśli ma pytania i wątpliwości natury językowej, to dotyczą one w przytłaczającej większości właśnie współczesnej polszczyzny (do historii języka sięga niewiele osób). Mówię o tym, bo dla mnie priorytetem nauki jest użyteczność – taka prawdziwa, bo papier wszystko przyjmie i najmniej przydatną rzecz można opisać jako niebywale ważną. Człowiek się zmienia, a wraz z nim język, co powoduje, że nie można zamknąć się na nowe informacje. To znaczy można, bo przecież część środowiska naukowego nie prowadzi nowych badań, lecz wciąż bazują na czymś, co kiedyś, kiedyś analizowali. Wszystko pod płaszczykiem wąskiej specjalizacji – płaszczyk jest rzeczywiście wąski, bo widać, że król jest nagi. Mnie jest bliska idea przeciwna, czyli koncepcja uczenia się całe życie, idea ciągłego rozwoju. Prowadzę badania, analizuję język po to, by móc to naukowo omówić i popularyzować wiedzę wśród użytkowników języka, ale także po to, by samemu ciągle dowiadywać się czegoś nowego.

Język jest nieodłącznie związany z kulturą. Przemiany kulturowe postępują coraz szybciej, zmiany językowe też są dynamiczne. Obserwowanie tego, poznawanie człowieka dzięki używanemu przez niego językowi – to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenia. Wręcz fascynujące, bo jestem i językoznawcą, i kulturoznawcą.

To, co powiedziałem, wyjaśnia – mam nadzieję – dlaczego jestem zanurzony we współczesnej polszczyźnie. Wytłumaczę zatem jeszcze, dlaczego nie jestem nią zachłyśnięty. „Zachłst” to bezkrytyczne przyjmowanie czegoś. Analizuję zwyczaje językowe Polaków. Nie oznacza to jednak, że dostosowuję do tendencji wzrostowych mój sposób mówienia i pisania. Przykład: anglicyzmy. Jest ich w polszczyźnie (za) dużo. Nie rwę sobie z tego powodu włosów z głowy (za bardzo jestem do nich do przywiązany, tzn. do włosów, nie do anglicyzmów), przyjmuję ten fakt, ale sam powiem: „jesteśmy w kontakcie”, a nie: „jesteśmy w touchu”. Inny przykład: język młodzieżowy – chętnie poznaję nowe słowa, kontekst użycia, znam wyniki powszechnie znanego konkursu „Młodzieżowe słowo roku” (tego, w którym głosuje niekoniecznie młodzież, a jury niekoniecznie złożone z młodzieży ocenia, co jest najbardziej młodzieżowe – Gombrowicz i Gałczyński by tego nie wymyślili). Ale to nie oznacza, że będę tak mówić.

Przewodnik po Luwrze zna wszystkie eksponaty, ale nie wszystkimi musi się zachwycać. Zresztą – gdy zachwycamy się wszystkim, to tak naprawdę nie zachwycamy się niczym.

Czym charakteryzuje się polszczyzna w odniesieniu do różnych generacji? Bo wydaje się, że tu właśnie tkwi odpowiedź na zagadkę związaną z odmianami języka polskiego. Już prof. Jerzy Bralczyk zwracał uwagę, że aby być bardziej przekonującym, trzeba pisać czy mówić niedbale i z błędami. Starsza generacja chyba posługuje się szlachetniejszą odmianą języka ojczystego? Tak jest, czy to założenie nieuprawnione?

Opinia prof. Bralczyka, którą Pani Doktor zacytowała, ma niewątpliwie potencjał twitterowo-tiktokowy, czyli to mocna teza, która wywołuje poruszenie i reakcje. No to ja też zareaguję (śmiech) i nie zgodzę się. Brak zainteresowania poprawnością językową nie jest tym samym, co zainteresowanie niepoprawnością. Jasne, do dziś dobrze mają się trolle internetowe; jasne, w wielu miejscach publicznych nastolatkowie zgłośnią (jeszcze bardziej, bo głośno już było) piosenkę zawierającą wulgaryzmy wtedy, gdy przechodzą spacerowicze; jasne, jakiś samozwańczy mistrz marketingu uzna, że celowy błąd przyciągnie uwagę odbiorcy. Tylko że to nie jest społeczna norma. Eksces jest głośny i spektakularny, ale pozostaje ekscesem, nie normą.

Normą jest małe zainteresowanie poprawnością językową – to fakt.

Jest też kwestia stosowności, tzn. wyraz czy fraza pasujące do luźnej komunikacji (np. „XYZ potrafi w koszykówkę”) pojawiają się w artykule prasowym, czyli tam, gdzie nie powinny być. Tu jest pytanie, czy ktoś robi to celowo, tzn. odróżnia kody kulturowe i specjalnie je miesza, by wywołać reakcję, czy wynika to z braku poczucia, że coś udanego w punkcie A nie pasuje w ogóle do punktu B. Pewnie zdarzają się i takie przypadki, i takie, ale moim zdaniem częstsza jest ta druga przyczyna.

Czy jest związek wieku użytkownika języka z poprawnością językową? Hm, to zawsze zagadnienia z jednej strony ciekawe, z drugiej – obarczone ryzykiem nadmiernej generalizacji. Pamiętając o pewnym uproszczeniu, powiem tak: chyba rzeczywiście osoby starsze przywiązują większą wagę do poprawności językowej, To poczucie stosowności, o którym wspomniałem, też mają chyba lepiej rozwinięte. Trudniej jest ich za to poprawić, tzn. mają większość skłonność do upierania się, że nie popełnili błędu językowego. Mówię to, bazując na doświadczeniach redaktorskich.

Polszczyzna różnych generacji zawsze się różniła. Obecnie te różnice w zakresie leksykalnym są wyjątkowo duże, m.in. ze względu na wpływ nowych technologii, mediów społeczościowych. Skoro pierwsze słowa dziecko – to oczywiście pół żartem, pół serio (śmiech) – to mama, Insta, rolka (nie papieru rzecz jasna), no to nie można się dziwić różnicom w zasobie leksykalnym w różnych generacjach. W polszczyźnie młodszych pokoleń jest bardzo wiele anglicyzmów, u osób starszych nie ma ich w ogóle. I przykłady można mnożyć.

Jakich ma Pan idoli językowych, których można podać za wzór pięknej polszczyzny?

By istniał idol, muszą być fani. Nie mam fanowskiej osobowości. Bezkrytyczne przyjmowanie czegoś jest mi obce, wolę dekonstrukcję mitu (uśmiech). Ale oczywiście rozumiem sens pytania Pani Doktor. Wymienię kilka osób, które z różnych powodów chciałbym wyróżnić, jeśli chodzi o piękno polszczyzny i piękną polszczyznę.

Za dwóch najwybitniejszych polskich językoznawców uważam prof. Pisarka (niestety już nieżyjącego) i prof. Saloniego. To ludzie, których badania nad językiem były i są niezwykle ważne, naprawdę przełomowe. Nigdy nie spoczęli na laurach, ale nieustannie prowadzili kolejne badania. Warto ich i o nich czytać.

Mówimy o polszczyźnie, a słyszenie jej też jest ważne (uśmiech). Tu wyróżnię dwóch aktorów: Piotra Fronczewskiego i Marcina Dorocińskiego. Mają fantastyczną dykcję, do tego mówią z sensem.

Wszystkich tych panów bardzo szanuję. Moimi mistrzami językowymi są jednak inne osoby. Moja mama zaszczepiła mi miłość do książek. Gdy byłem dzieckiem, wielokrotnie powtarzała mi słowa Józefa Czechowicza: „Kto czyta – żyje wielokrotnie, kto zaś z książkami obcować nie chce, na jeden żywot jest skazany”. Wybrałem chyba rozsądnie – wiele żyć (śmiech). Pokazała mi piękno ojczystego języka, do dziś jestem jej za to bardzo wdzięczny;

W maturalnej klasie miałem genialnego polonistę, p. Kazimierza Chochoła (niestety już nie żyje). Niesamowity człowiek, charyzmatyczny erudyta. Miałem z nim zajęcia tylko rok, ale wywarł naprawdę duży wpływ na mnie – bez niego nie zostałbym językoznawcą.

Mistrzynią językową jest dla mnie moja najlepsza połowa, czyli moja żona. To artystka słowa. Anna poza kompetencjami językowymi ma genialną smykałkę do zabawy słowem. Jej neologizmy, cięte riposty – jestem pod wrażeniem od pierwszego naszego spotkania (notabene poznaliśmy się na konferencji językoznawczej) do dziś.

Jak Pani Doktor widzi, skupiłem się na najbliższych, bo mikroświat jest dla mnie najważniejszym ze światów. Najbliżsi inspirują mnie najbardziej. Najpierw lokalność, potem – i to ewentualnie – globalność (uśmiech).

Z tego wypływa też moja rada będąca odpowiedzią na Pani pytanie: osoby warte naśladowania pod kątem poprawności językowym nierzadko są wśród nas, w najbliższym otoczeniu. Z faktu, że ktoś ma wielu obserwujących na YouTube, TikToku czy na Instagramie albo że miał program w telewizji, nie wynika, że tej osobie należy ufać bardziej niż komuś, kto nie ma konta w mediach społecznościowych czy zgromadził wokół siebie mniejszą społeczność.

Jest Pan Doktor autorem książek z zakresu językoznawstwa i planuje kolejne. Proszę o nich opowiedzieć.

Jestem autorem dwóch książek popularnonaukowych. Pierwszą jest „Słownik ortograficzny współczesnego języka polskiego z poradnikiem” (ukazał się w 2022 r.), drugą zaś – „Poradnik językowy prosto pisany” (2023 r.). Napisałem je zgodnie z moją wizją popularyzacji wiedzy o języku. Opiera się ona na tym, by wyjaśniać zawiłości językowe (te, które realnie sprawiają problemy użytkownikom języka – bazowałem na swoim kilkunastoletnim doświadczeniu redaktora językowego) przez liczne odniesienia pozajęzykowe, np. kulturowe (nawiązania zarówno do literatury, jak i do filmów, seriali, reklam), życia codziennego i politycznego. Wydawało mi się, że taki sposób narracji sprawi, że czytelnik szybciej zapamięta zasadę językową i będzie ją dłużej pamiętał. Okazało się, że miałem rację – cały czas otrzymuję bardzo pozytywne sygnały od czytelników, którym taka forma narracji, połączona z promocją wartości (w skrócie: uczciwość jednostki, społeczeństwo obywatelskie, praworządność państwa), przypadła do gustu. Obie moje książki otrzymały rekomendację portalu Dobre książki, jednego z największych tego typu portali.

Aktualnie pracuję nad trzecią książką (ujrzy światło dzienne w drugiej połowie 2024 r.). Poświęcam ją portalom internetowym. Zajmuję się nimi całe naukowe życie, o nich pisałem rozprawę doktorską. Na ten moment (rozmawiamy 10.12.2023 r.) jestem autorem dwudziestu kilku publikacji (poza dwiema książkami to artykuły naukowe będące rozdziałami różnych książek) – w ponad 90% z nich odwoływałem się (w większym lub w mniejszym zakresie) do badań nad portalami, które prowadzę cały czas – zarówno z językoznawczego, jak i z kulturoznawczego punktu widzenia. Dlaczego akurat badam portale? Bo są źródłem informacji dla milionów Polaków. Ta tendencja, jak pokazują różne badania, jest cały czas wzrostowa. Czytający artykuł zamieszczony na portalu uzyskuje wiedzę o określonym zdarzeniu w Polsce i na świecie. Oswaja się też z pisownią, czyli gdy widzi zmultiplikowany na wielu portalach błąd ortograficzny, interpunkcyjny czy gramatyczny, to istnieje duże ryzyko, że taki zapis uzna za poprawny.

Sięgam po najchętniej czytane portale (lista na podstawie raportów Instytutu Monitorowania Mediów), bo jest oczywiste, że one wywierają największy wpływ na odbiorców – właśnie przez to, że dostęp do nich jest najszerszy. W książce będą moje analizy prowadzone od 2014 r. Część – mniejsza – książki będzie zatem składać się z tekstów wcześniej, jednak to nie będzie żadne „kopiuj-wklej”, bo te wcześniejsze materiały przeredaguję tak, by całość była spójna. Pokazuję badania z różnych lat, bo tylko wtedy opis portali na przestrzeni lat będzie pełny.

Książka będzie mieć trzy części. Jedna dotyczyć będzie poprawności językowej. Druga będzie analizą treści artykułów poświęconych wybranych przeze mnie tematom. Mają one wspólny mianownik – poruszany problem dotyczy spraw istotnych społecznie czy ważnych dla oceny funkcjonowania mediów. Porównuję artykuły, badam ich język, a także wskazuję, jakie aspekty danego zagadnienia są (nad)reprezentowane, a jakie nieobecne na wybranych portalach. Analizuję m.in. przekaz medialny z pierwszych dwóch dni po wydaniu przez Trybunał Konstytucyjny wyroku ws. aborcji. Doniosłości tego wydarzenia nie muszę, jak sądzę, uzasadniać. Wiem za to, że np. analiza publikacji na temat ustaleń Krzysztofa Stanowskiego ws. Natalii Janoszek może wydać się na pierwszy rzut oka mało naukowa. Ale w tej sprawie są niebywale ważne kwestie funkcjonowania mediów. Bo czy nie jest istotne pytanie o to, jak wygląda weryfikacja faktów, jak sprawdza się wiarygodność osób, które się promuje, którym daje się zarabiać i na których się zarabia? Umiejętność (i chęć) weryfikacji to jeden z fundamentów rzetelności dziennikarskiej. O tym trzeba mówić i pisać więcej, a nie mniej.

Powiedziałem: „dziennikarskiej”. No właśnie, ale kim jest tak naprawdę dziennikarz? Wskazanie partyjnych propagandystów udających dziennikarzy jest stosunkowo proste, ale to przecież tylko wycinek medialnej rzeczywistości. A jakie są media, jakie powinny być?

Portale mają swoją specyfikę odróżniającą je od innych mediów, ale… to wciąż media. Trzecia część książki będzie zatem o teraźniejszości i przyszłości polskich mediów. Jej fundament stanowić będą zapisy moich rozmów z kilkoma osobami – dziennikarzami lub osobami z bogatym doświadczeniem medialnym. Dobór jest celowy, tzn. znam każdą z tych osób, dzięki czemu mam 100-proc. pewność, że to ludzie z ogromnymi kompetencjami, z pasją, z wiedzą, z zaangażowaniem, który mają coś ciekawego do przekazania. Wiem, że wiele się od nich nauczę, czytelnicy z pewnością też. Bardzo się cieszę, że te osoby zgodziły się na rozmowy, jestem im za to bardzo wdzięczny (uśmiech).

Dziękuję za rozmowę.

Pytania zadawała P.M. Wiśniewska 

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *