M. Skrzypczak: „Co do marzeń, to mam jedno: żeby moja rodzina była zdrowa”

Małgorzata Skrzypczak to wulkan energii i pomysłów, choć przeszła niejedno, nie poddała się i optymizmem zaraza innych. I żyje w biegu. Dosłownie i w przenośni. 

  • „To aktywność fizyczna a zwłaszcza bieganie pomogło mi przejść cały proces leczenia i napędzało do walki z chorobą nowotworową. Teraz już wiem, że było warto” – to Pani słowa reklamujące książkę Pani autorstwa o tym, jak bieganie pomogło Pani w życiu i w procesie zdrowienia. Wcześniej, przed chorobą, Pani nie biegała?

Biegać zaczęłam na długo przed chorobą, w 2012 roku po skończeniu 50 -ki, żeby wypełnić jakoś swój wolny czas i zażegnać syndrom pustego gniazda, kiedy dzieci wyprowadziły się z domu. Lekiem na przetrwanie tego emocjonalnego kryzysu okazał się sport, a zwłaszcza bieganie, które lubiłam od zawsze.

  • Kto namówił Panią do biegania w trakcie rekonwalescencji, lekarze?

Kiedy dowiedziałam się o chorobie, mój świat się zawalił, ale najwięcej obaw było związanych z powrotem do aktywności, która wypełniała większą część mojego życia. Ustaliłam zatem priorytety , najpierw leczenie, a potem powrót małymi krokami do aktywności. Kiedy jednak okazało się, że już chwilkę po operacji usunięcia piersi i wszystkich węzłów powinnam ćwiczyć rękę, nie czekałam na zakończenie leczenia, tylko systematycznie, coraz więcej i dłużej wykonywałam właściwe ćwiczenia. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie pomyślała o bieganiu. Zaczęłam od spacerów, potem truchtu, by po 3 miesiącach podjąć próbę biegu. Eksperymentowałam. Zanim jednak zaczęłam biegać, szukałam w dostępnej literaturze choćby wzmianki o tym, czy mogę, czy nie wpłynie to negatywnie na stan mojego zdrowia, zwłaszcza, że chemia ciągle osłabiała mój organizm. Pisałam do specjalistycznych czasopism, jednak nikt na moje pytania nie odpowiedział, dlatego postanowiłam próbować i eksperymentować, wsłuchując się w swój organizm. Żaden z prowadzących mnie lekarzy nie wyraził zgody na uprawianie przeze mnie sportu, ale też nie zabronił.

  • Jakie były początki Pani przygody biegowej?

Początki biegania były dość trudne. Najwięcej trudności sprawiało mi zarządzanie czasem i planowanie. Pracowałam o różnych porach dnia. Do tego dochodziły obowiązki domowe, więc wygospodarowanie czasu na bieg było dość trudne. Jednak chęć doskonalenia biegu i samorealizacji była tak silna, że biegałam o rożnych porach, nawet bardzo wcześnie rano czy późnym wieczorem. Niezależnie od pogody. A im więcej było trudności, tym większą miałam satysfakcję.

  • A jak teraz Pani się biega, lżej, szybciej, dalej?

Moim celem po zakończeniu leczenia było zbliżenie się do formy i kondycji sprzed choroby. Pracowałam na to bardzo ciężko, realizując zaplanowane treningi biegowe, pływackie czy ćwicząc siłowo. Niecały miesiąc po leczeniu przebiegłam półmaraton, więc praca przynosiła oczekiwane efekty. Leczenie pozostawiło jednak trwałe ślady w organizmie, zwłaszcza skutki radioterapii odczuwam do dzisiaj. Uszkodzone, zniszczone pęcherzyki płucne, bóle żeber, zmniejszona pojemność płuc nie ułatwiały zadania. Ale poprzeczkę podnosiłam coraz wyżej i dziś mogę już powiedzieć, że osiągam czasy sprzed diagnozy… Moim celem jest teraz maraton. Wprawdzie Koronę Maratonów już mam, ale chcę się przekonać, czy i na tym najdłuższym dystansie dam radę.

  • Jak wyglądało Pani życie zanim dopadła Panią chorobą?

Przed chorobą również byłam bardzo aktywna. Bieganie wypełniało znaczną część mojego życia. Brałam udział w wielu zawodach na różnych dystansach. Stawiałam na wszechstronny rozwój tężyzny fizycznej, dlatego uzupełnieniem biegania były ćwiczenia siłowe, pływanie, jazda na rolkach czy rowerze. Na aktywność fizyczną zawsze znalazłam czas, zwłaszcza że oprócz biegania w większości z nich towarzyszył mi mój mąż, więc mieliśmy okazję do wspólnego spędzania czasu. Oprócz sportowych zainteresowań rozwijałam pasje i spełniałam marzenia. Nauczyłam się jeździć motocyklem, skoczyłam ze spadochronem, zaczęłam morsować i to wszystko uwieczniałam na fotografii, którą interesuję się również teraz. Już w chorobie nauczyłam się grać na saksofonie, realizując marzenie z młodości. Choroba nie zmieniła mojego życia. Powróciłam z powodzeniem do biegania, pływania, ćwiczeń siłowych. Jeżdżę na nartach, łyżwach i motocyklu. Morsuję. Cieszę się życiem mimo, że to nadal choroba dyktuje warunki.

  • Czy teraz już Pani wie, co jest w życiu najważniejsze?…

Odnosząc się do tytułu mojego e-booka, teraz już wiem co w życiu jest najważniejsze. Teraz już wiem, żeby nie odkładać życia na potem bo to “potem” może już nigdy nie nadejść. Teraz już wiem, że należy sprawiać sobie małe radości, przyjemności, spełniać marzenia i rozwijać pasje, póki jest ku temu czas. Teraz już wiem, że nie należy czekać, tylko żyć tu i teraz.

  • A co powiedziałaby Pani tym kobietom, które właśnie dowiadują się o chorobie? Grunt się usuwa spod nóg, cały świat się kończy… Jak przekonać kogoś, że tak być nie musi?

Powiedziałabym, że rak to nie wyrok. Że oprócz leczenia bardzo ważne jest nastawienie psychiczne. Że kiedy minie pierwszy szok po diagnozie chorobę należy oswoić, nauczyć się z nią żyć, bo popadanie w czarną rozpacz może tylko pogorszyć sytuację. Powiedziałabym, że dobrze by było znaleźć swój sposób na trwanie w chorobie. Moim był sport i aktywność fizyczna, ale równie dobrze można rozwijać swoje talenty np. malować, pisać itp., każdy sposób jest dobry i konieczny.

  • Jakie ma Pani plany na najbliższy czas?

Mam przede wszystkim plany sportowe, zwłaszcza biegowe. Zapisałam się na półmaraton do Berlina, na którym chcę zrobić życiówkę czyli pobiec w czasie 1 godz. 45 min. Zapisałam się na triathlony, więc muszę rozwijać również pływanie i jazdę rowerem. Jeśli tylko ruszą zapisy na Wrocław Maraton, natychmiast się tam zapiszę, by przebiec go jako symbol ukończenia leczenia i udowodnienia sobie, że mogę wszystko nawet w chorobie onkologicznej. Obecnie biorę udział w kampaniach promujących profilaktykę raka piersi, wywiadach, podcastach… Co do marzeń, to mam jedno: żeby moja rodzina była zdrowa.

Dziękuję za rozmowę.

Pytania zadawała Paulina M. Wiśniewska

Zdjęcia pochodzą ze zbiorów bohaterki wywiadu.

Początek choroby, miesiąc przyjmowania chemii, pierwsze zawody biegowe “na chemii”, Wings pobiegłam z łysą głową, pierwszy półmaraton miesiąc po leczeniu, kolejne fotki z aktywności podczas chemii, pierwszy triathlon po leczeniu, morsowanie, 3 miesiące po zakończeniu leczenia

cof

oznor

dav

fbt

rpt

dav

frem

seg_soft

img_20211118_182624

rptnb

rpt

img_20211118_182827 img_20211118_182944

fbt

sdr_soft

img_20211118_183242 img_20211118_183305 img_20211118_185748

oznorCO

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *