Rozmawiamy z prof. dr hab. Joanną Zajkowską, Klinika Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji, Uniwersytet Medyczny w Białymstoku o tym, że warto wszystko sprawdzać i nie ufać każdemu wierząc we wszystko. Bo chodzi o nasze zdrowie, a ono jest najważniejsze.
- Żyjemy w przedziwnych czasach – ilość dostępnych informacji na kliknięcie w sieci jest niepoliczalna, każdy może sprawdzić, co tylko zechce, kończymy szkoły, w tym wyższe, sprawnie posługujemy się urządzeniami typu smartfon czy komputer, mamy także specjalistyczne narzędzia w pracy… Wydawałoby się, że otacza nas wiedza, stajemy się mądrzejsi. Ale zarazem obserwuje się przedziwny trend, który określić można jako ucieczkę od rozumu. Nadmiar bodźców i informacji sprawia, że tracimy orientację, gubimy się w gąszczu danych. Nie jesteśmy w stanie zorientować się w skomplikowanych definicjach, zgłębić procesy i ich właściwości. A pogubionymi ludźmi łatwo manipulować. Można to zaobserwować w polityce, ale także w medycynie. Chyba dlatego różni oszuści, przemawiający trafiającymi do wyobraźni obrazami, posługujący się prostszym, metaforycznym językiem wydają się bardziej przekonujący i wiarygodni niż mądrzy profesorowie, którzy nie są w stanie dotrzeć do mas ze swoją wiedzą wyrażaną specjalistycznym językiem. A może Pani profesor ma inne wyjaśnienie na to, że tak wielu ludzi nabrało się na oszustwa w dziedzinie medycyny?
Raport Fundacji „My pacjenci” wskazuje, że najpopularniejszym źródłem pozyskiwania informacji o problemach zdrowotnych przed wizytą u lekarza jest Internet, korzysta z niego aż 78,2% pacjentów, na drugim miejscu są rodzina i znajomi. Przekaz poparty jakimś przykładem z życia od znajomych jest bardziej przekonujący niż sucha informacja lekarska. Wracając do Internetu, powody poszukiwania informacji w internecie są różne. 38,6% „chcę wiedzieć jak najwięcej o swojej chorobie”, ale aż 21,7% przyznaje się do braku zaufania do lekarzy: „nie ufam lekarzom, gdyż działają schematycznie i nie mają indywidualnego podejścia do pacjenta i chorób”, a prawie 15% pacjentów przyznaje, iż szuka informacji w celu zdiagnozowania dolegliwości i podjęcia decyzji o leczeniu lub samoleczeniu. I tu rozwijają się przed nami poza bardzo użyteczną kopalnią wiedzy, pułapki Internetu, tego najpopularniejszego medium obecnie, a szczególnie już informacje ukierunkowane, jakie można znaleźć w mediach społecznościowych. Jedną z najważniejszych dobrych korzyści, jakie oferują media społecznościowe, jest tworzenie grup o tych samych zainteresowaniach. Chociaż media społecznościowe przynoszą społecznościom zajmującym się opieką zdrowotną szereg korzyści, istnieją problemy dotyczące jakości i wiarygodności informacji oraz prywatności pacjentów. Dobre jest, że pacjenci tworzący grupy uzyskują wsparcie, które jest ważne dla tych, którzy mogą cierpieć na określoną chorobę. Publikowane są wiadomości, aby wesprzeć innych, wyjaśnić lub po prostu podzielić się swoimi doświadczeniami. Dialogi na forum mogą zapewnić poczucie przynależności. Nieformalne terminy skróty, slang, eufemizmy, archaiczne terminy medyczne tworzą krąg wtajemniczonych. Na zadane pytanie odpowiada wiele osób. Pacjenci są wysłuchani, zrozumiani, mogą wyrażać i dzielić się swoimi emocjami, tworzy się internetowa społeczność, często zastępująca żywe relacje, kompensująca brak zrozumienia ze strony otoczenia czy najbliższych.
No i tu mogą wkraczać usługodawcy, którzy sami kreują swój wizerunek i chcą promować swoje usługi lub produkty. Jak wiarygodne są te usługi czy informacje medyczne obiecujące przywrócić sprawną pamięć, zgrabną sylwetkę czy ustąpienie utrudniających życie dolegliwości, na które lekarz POZ nie ma sposobu, tego zweryfikować często nie można. Myślę, że jest to problem najbliższych lat, a oszuści oferujący cuda zawsze byli (szarlatan to bardzo stare słowo) i korzystają z wiedzy psychologicznej, marketingowej i nowych technologii. A niewysłuchany i niezrozumiany pacjent będzie szukał informacji takich, jakie chce usłyszeć. W efekcie objawy SM /stwardnienie rozsiane/ może być zinterpretowane jako szerzej znana borelioza. Serial „Podziemie” w radiu TokFM pokazuje, jak strach wobec poważnych schorzeń wykorzystuje się do prowadzenia świetnie zorganizowanego biznesu.
- Jak poważny jest problem oszustw medycznych, które w ujęciu potocznym nazywa się szarlatanami? Czy to zjawisko w ogóle podlega badaniom?
Zjawisko tak, ale jeśli usługi czy produkty oferuje nie lekarz, a produkt nie jest lekiem, a suplementem, to ani Izba Lekarska, ani nadzór farmaceutyczny nie mają podstaw do kontroli. Pojedyncze przypadki są badane, jeśli ktoś złoży skargę w swoim imieniu, bo doznał wymiernej krzywdy. Zjawisko jest znane, a ludzie, którzy się tym zajmują (nie instytucjonalnie, absolutnie bezinteresownie) odsłanianiem tych oszustw, podlegają często hejtowi i szykanom. Infodemia (nadmiar internetowych informacji) czy dezinformacja mogą prowadzić do popularyzacji niesprawdzonych metod, odrzucania racjonalnych działań, do decyzji, które niepotrzebnie zwiększają zachorowalność i śmiertelność, jak np. szczepienia dzieci.
- W mediach można znaleźć wiele opisów przypadków, kiedy to pacjenci rezygnowali z leczenia szpitalnego, by poddać się terapii u uzdrowiciela. Zwykle kończyło się tragicznie. Zna Pani Profesor takie przypadki? Miała z nimi sama do czynienia?
Z naszych doświadczeń klinicznych, leczenie boreliozy to bardzo wdzięczny temat dla różnych opcji leczenia, mieszania się faktów i mitów. Trafiali do nas pacjenci po terapiach półtorarocznych antybiotykiem, leczeni ziołami, biorezonansem jakimiś dziwnymi sprzętami. Ale dobrze, że do nas trafiali, jednak są tacy, którzy nie chcą czy nie mają możliwości weryfikacji swojego leczenia. Wśród leczonych z powodu boreliozy był młody chłopak z guzem rdzenia czy leśnik z białaczką. Czas stracony na leczenie objawów rzekomej „boreliozy” nie pozwolił na uratowanie tych pacjentów.
- Po czym można rozpoznać szarlatana? Jak stwierdzić, że ktoś usiłuje nas oszukać i stawia na szali nasze zdrowie? Jak laik, niebędący medykiem, może rozpoznać fałszywego uzdrowiciela?
Na pewno nie po wyglądzie. Współczesny szarlatan ma piękną profesjonalną stronę internetową, przykłady zadowolonych wyleczonych pacjentów opowiadających swoją historię i najczęściej kieruje nas do produktów, które mają nas wyleczyć lub zdiagnozować w sposób wyjątkowy, z efektem bliskim cudu, może być jeszcze link do dokonywania wpłat, powoływanie się na kogoś, kto dokonał nadzwyczajnego odkrycia i tylko z nami się tą wiedzą za określoną kwotę podzieli, jak zakupimy jego rewelacyjny wynalazek, może to być test, zestaw ziół, zestaw suplementów czy metoda leczenia z zastosowaniem jakiś urządzeń. Częste jest powoływanie się na naukowca, o którym nikt nie słyszał, co zawsze warto sprawdzić, Internet daje takie możliwości. Wizja wyleczenia choroby, której nie można wyleczyć lub podważanie postawionej diagnozy. Osiągniemy efekt, jakiego nie uzyskamy w żaden sposób w konwencjonalnym leczeniu u lekarza rodzinnego, a nawet specjalisty bo „jest coś, o czym lekarz ci nie powie”. Bardzo bym była ostrożna przy wszystkich ofertach oczyszczania, odkwaszania, detoksykacji, bo to są iluzje. Leczenia potencjalnych pasożytów bez wykonania badań itd.
- A może taki pęd do wszelkiego rodzaju szamanów wynika ze słabej kondycji medycyny oficjalnej? Przecież na badania czy wizytę u specjalisty czeka się bardzo długo, a prywatne leczenie jest drogie. No to ludzie próbują na własną rękę sobie pomóc. Takie działanie wydaje się naturalne.
Z pewnością tak. Kolejki do specjalistów, brak czasu na wysłuchanie pacjenta. Ale najczęściej jest to nierozwiązany problem, gdzie szuka się przyczyny. Do naszej Poradni czy Kliniki zgłaszają się pacjenci z wykonanymi badaniami, które niczemu nie służą, a są bardzo kosztowne. Mama chorego dziecka, dziecka tzw. „nieneuronormatywnego” czy ze spektrum autyzmu, czy gorzej rozwijającego się, będzie szukać przyczyny i z łatwością da się przekonać i wciągnąć w terapię, która da nadzieję. Trudno się pogodzić, że bezradni rodzice lub choroba ze złą prognozą są cynicznie wykorzystywane do oferowania tzw. cudownych terapii.
- Chyba wielu pamięta telewizyjnego Kaszpirowskiego, który liczył po rosyjsku i uzdrawiał poprzez wpatrywanie się w ekran odbiornika. Był bardzo popularny. Przekaz jasny, prosty, nieskomplikowany i jakże sugestywny… Chyba o to chodzi?
Tak, pamiętam, miał swoich wyznawców. Ale chociaż nie brał pieniędzy od telewidza. Proszę zobaczyć, jak przekonujący jest doktor, który obecny jest w postaci filmików edukacyjnych w internecie. Mityczna lewoskrętna witamina C do leczenia wszystkiego. Filmik, w którym tłumaczy, że zawał można wyleczyć kłuciem w okolicy nosa (prawdopodobnie, żeby wywołać jakiś odruch rozkurczający naczynia), zapewniając, że po zastosowaniu tej metody będzie już po zawale i problemie, a mnie przeraża, że ktoś to może wziąć poważnie i zamiast podać aspirynę i wezwać pogotowie, będzie próbował kłuć chorego pod nosem. Przyczyną zawału jest nie tylko skurcz, ale i obecność skrzepliny, czas na wykonanie zabiegu jest ograniczony. Jeśli ktoś tego posłucha i straci czas, kiedy można zrobić koronarografię i zastosować stenty, a będzie kłuł delikwenta w okolicy nosa, to będzie nie tylko po zawale, ale i po pacjencie.
- Warto jednak przypomnieć, że oficjalna medycyna miała swoją mroczną historię. Powszechne było np. upuszczanie krwi, które miało leczyć wszelakie dolegliwości, a przecież stosowane było przez oficjalnych lekarzy. Kiedy prześledzi się historię medycyny, to włos się jeży na głowie, choroba bywała mniej groźna od stosowanego leczenia. Może dalej oficjalna medycyna tak właśnie kojarzy się wielu ludziom?…
Upusty w wyjątkowych przypadkach pomagały (czerwienica, wysokie ciśnienie). Kiedyś nie było leków obniżających ciśnienie. Ale faktycznie więcej było szkody z tych upustów.
- Dawniej powszechnie stosowano pijawki. Ale jednak podobno pijawki mogą uczynić dużo dobrego dla organizmu ludzkiego. Są nawet takie specjalne miejsca, gdzie pijawki trzymane są w akwariach, do których można zanurzyć nogi, co ma uzdrawiać i oczyszczać organizm. Prawda czy fałsz?
Pijawki po łacinie to Hirudo medicinalis, o dużym znaczeniu medycznym stosowane przez wiele lat (pamiętam jak przystawiono je mojemu dziadkowi), a nawet teraz. Pijawki, ten szczególny gatunek, aby wyssać krew, wpuszczają hirudynę, białko hamujące krzepnięcie, co przy zmianach zakrzepowych, zakrzepicy mogło pomóc, a upust krwi był efektem przeciwzakrzepowym, mógł zapobiec udarowi. Ale medycyna poszła do przodu, nawet bazując na tych starych metodach (uzyskanie efektu przeciwzakrzepowego to cel wielu terapii), mamy nowoczesne leczenie, gdzie mamy stałą dawkę, sterylność, możliwość systematycznego podawania danego leku. Widziałam, że tzw. hirudynoterapia oferowana jest na stronach internetowych, obecnie jako powrót do starej metody. Ale jeśli nie robi tego lekarz, a pijawka nie jest środkiem medycznym, tylko zabiegiem – to kto bogatemu zabroni?
- Jakie największe fałszywe „prawdy objawione” słyszała Pani Profesor w swojej medycznej karierze? W co wierzą ludzie, że jest „zdrowe” i dobre dla organizmu, a jest dokładnie odwrotnie?
Z mojej dziedziny, to przypisywanie szczepieniom różnych złych skutków, diety opierające się na bardzo ograniczonej liczbie składników, u starszych ludzi niechęć do operacji nowotworu, bo lepiej nie ruszać, że boreliozy nie da się wyleczyć, i całe mnóstwo przekonań niemających nic wspólnego z rzeczywistością, których sprostowanie wymaga szkolnych wiadomości z biologii.
- Jednak chyba nie można odrzucać medycyny naturalnej, bo z niej wywodzi się medycyna nowoczesna, wiele leków opartych jest na ziołach i innych naturalnych specyfikach. Picie herbaty z melisy czy mięty jest przecież zdrowe. Terapia wodą, światłem, lasem… Kiedy bolał mnie ząb, koleżanka doradziła ssanie goździka, takiej przyprawy. Przyniosło ulgę, choć nie obyło się bez ingerencji stomatologicznej. Jak odróżnić, co jest wspierającą medycyną naturalną, a co zwykłym oszustwem? Jak ma się w tym odnaleźć przeciętny człowiek, któremu coś dolega i chciałby sobie pomóc?
Oczywiście, medycyna naturalna pomaga utrzymać stan zdrowia, łagodzić niektóre schorzenia. Ale nie można rezygnować dobrze postawionej diagnozy opartej na nowoczesnych metodach wykrywania chorób. Stosowanie jadu żaby z Ameryki Południowej może pomaga Indianom z Ameryki Południowej, może być jakimś eksperymentem, jeśli ktoś lubi eksperymentować ze swoim organizmem, ale nie leczeniem. Wiele metod współczesnej medycyny wywodzi się z medycyny naturalnej, obserwacje, że słońce łagodzi pewne schorzenia skóry, leczenie depresji światłem, wykorzystywanie substancji z roślinnych, ale jako uzupełnienie, po dokładnym sprawdzeniu, czy dana substancja roślinna nie wchodzi w interakcję, np. osłabiając działanie leku, który przyjmujemy. Są korzyści z morsowania, kąpieli w wodach mineralnych, ale zawsze warto zasięgnąć rady lekarza. Medycyna naturalna nie zamiast medycyny współczesnej, ale dodatkowo, one się nie wykluczają, pod warunkiem, że nie jest to „świecowanie uszu” czy „zamawianie róży”.
- Teraz prym wiodą wspomniani przez Panią Profesor uzdrawiacze internetowi. Kim są? Jakie mają wykształcenie? Jak działają?
To trudne pytanie, bo musiałabym się posłużyć przykładami. Niestety, czasem są to lekarze albo zawody bliskie medycynie, albo osoby które cierpią lub cierpieli z powodu danego schorzenia i na swoim przykładzie budują przekaz, sprzedając patent na wyleczenie. A czasami po prostu zwykli oszuści znający potrzeby ludzi niezaopiekowanych i pozbawionych pomocy.
- Ile lat musiała Pani Profesor spędzić na tym, by osiągnięć te tytuły naukowe i zdobyć wiedzę medyczną, którą obecnie Pani dysponuje?
W świecie medycyny nauka trwa cały czas, niezależnie od zdobytych stopni, wiedza musi być aktualizowana, do końca życia zawodowego, tak wiele się dzieje w diagnostyce jak i leczeniu. Wiedza to jedno, a konfrontacja z pacjentem to doświadczenie, które też się zbiera całe życie zawodowe. Mamy możliwość dzielenia się doświadczeniem, czyli tzw. opisami przypadków w czasopismach medycznych, na konferencjach, ale także w wśród najbliższych kolegów i taka aktualizacja i ciągłe uczenie się to część zawodu medycznego. Internet też jest źródłem wiedzy. Niestety, te bańki informacyjne rzetelnej wiedzy opartej na badaniach naukowych i te alternatywne często funkcjonują osobno, nie stykając się ze sobą. W Internecie się zarabia, nic w tym złego, jeśli prezentowane treści nie prowadzą do złych decyzji, np. odmowy leczenia czy ważnych szczepień.
- Czy spotkała się Pani profesor sama z hejtem?
Tak. Ktoś proponował w mediach społecznościowych, żeby zebrać grupę stu osób i wytłumaczyć mi, jak się leczy boreliozę. Ktoś inny podał rejestrację mojego samochodu w mediach społecznościowych. Nie wspomnę o komentarzach podważających moją wiedzę i kompetencje. Tym kagankiem oświaty można czasem boleśnie oberwać. Choćby taki post skierowany do mnie:
- Dlaczego hejt dotyczy tylko tych, którzy są specjalistami danej dziedziny, fachowcami z wieloletnim doświadczeniem i rzetelną wiedzą, a nie dotyczy tych, którzy za swoje rzekomo lecznicze produkty i uzdrowicielskie usługi wyciągają pieniądze? Zarabiają na ludzkiej desperacji, często naiwności, ufności, i za to są uwielbiani?
Trudne pytanie. Dbanie o zdrowie wymaga czasem wysiłku, wyrzeczeń, pewnej dyscypliny, uzdrawianie często zależy od jakiegoś produktu, który bez wysiłku spełni nasze oczekiwania. Może sposób komunikacji jest lepszy, nastawiony na przychylny odbiór, więcej czasu na przekaz – może to takie umiejętności, które powinniśmy rozwijać w gabinetach lekarskich, warto się nad tym zastanowić.
Dziękuję za rozmowę.
Pytania zadawała PM. Wiśniewska