Prof. K. Wolny-Zmorzyński: Nie wierzę, że „cywilizacja obrazkowa” wygra

Foto K. Wolny-Zmorzyński Prof. Kazimierz Wolny-Zmorzyński ujawnia warsztat pisarza oraz naukowca i odnosi się do zjawiska, które sam nazywa “kalejdoskopowym” obrazem rzeczywistości.

  • Jest Pan Profesor znanym i cenionym literaturoznawcą. Jak się miewa literatura we współczesnych czasach?

Miło mi to słyszeć! Ale to określenie i opinia na wyrost! Od lat zajmuję się już tylko teorią mediów i dziennikarstwa. Wcześniej faktycznie uchodziłem za literaturoznawcę i pewno jestem nim do dzisiaj z pierwszego wykształcenia i zamiłowania. Nawet jedna z moich książek z 1995 roku pt. Teoria literatury. Zarys problematyki jest wznawiana do dziś i służy nauczycielom polonistom w szkołach podstawowych i średnich. Prof. Henryk Markiewicz napisał o niej, gdy się ukazała, że to „ABC… teorii literatury” i pewno dlatego jest doceniona. To cieszy, ale ostatnie moje publikacje świadczą o tym, że jestem raczej medioznawcą, ale o korzeniach literaturoznawczych nie zapominam. A jak się miewa literatura dzisiaj? To nie jest łatwe pytanie. Trendy się zmieniają, zmieniają się odbiorcy, ich upodobania, co jest zrozumiałe. Tak było i będzie. Zawsze sporo ludzi pisało, pisze też obecnie, piszą ci, którzy mają coś do powiedzenia i ci, którzy muszą pisać, by im ulżyło, a niewiele z ich pisania wynika. Wiadomo, czas wszystko najlepiej weryfikuje, też wartość dzieł literackich. Ostają się najlepsze, które „wyławia” ktoś, nawet po latach, z oceanu publikacji. Martwi mnie tylko to, że najgłośniej jest obecnie o tych utworach, które są przereklamowane, a niewiele z nich wynika. Zdaję sobie sprawę z tego, że odbiorcom można wmówić, że największa lipa jest arcydziełem, przekonać do czegoś, co jest beznadziejnie głupie i będzie mogło uchodzić za majstersztyk. Ludzie kupią nawet zadrukowany etykietkami na zapałki papier. Będą mówili, że te etykietki to bestseller. A jak jeszcze zasugeruje się na okładce w tzw. „blurbie” odpowiednią interpretację, rozreklamuje dany tytuł, momentalnie zniknie on z półek księgarskich. Szkoda, że o wielu interesujących, ważnych dziełach wiele osób się nie dowie, choć powinno, będą znane tylko w wąskim kręgu. Ale to pewno też jakaś wartość w czasach umasowienia. Dzisiaj masowemu odbiorcy, by nie powiedzieć, ale powiem – masie – podoba się kalejdoskopowe pokazywanie rzeczywistości, szybki przekaz, brak głębi, pobieżne pokazywanie problemu.

  • Czy kultura „cywilizacji obrazkowej” pokona słowo? Zabawi się Pan Profesor w profetyczne odkrywanie przyszłości kultury – obraz czy słowo? Co wygra?

Odpowiem słowami Umberto Eco. Eco twierdził, że internet przywrócił nas do epoki alfabetu, ponieważ zmusił wszystkich do czytania. Nie wierzę, że „cywilizacja obrazkowa” wygra, o której Eco wspominał i też do końca w to nie wierzył, choć zdawał sobie świetnie jej istnienia sprawę. Martwi mnie tylko to, że wielu współczesnych młodych twórców kultury wychowanych jest na komiksach, na obrazkowym utrwalaniu wiedzy, mają się za erudytów, a tak naprawdę niewiele umieją, ślizgają się po tematach, mylą fakty i nawet nie chcą się zagłębić w problem, nie umieją o nim za wiele powiedzieć, pokazać w szerokiej perspektywie. Szkoda, że nasze uniwersytety też dzisiaj nie przygotowują erudytów tylko rzemieślników. Nie chcę obrazić rzemieślników, bo dobry rzemieślnik też staje się z czasem artystą, ale tylko wtedy, gdy ciągle się uczy, czyta, poszerza wiedzę. Wiem, że za pośrednictwem obrazu można wiele pokazać, wyrazić, tylko trzeba się stale uczyć i być pokornym. A co wygra: słowo czy obraz? Nie wiem. Pewno słowo będzie uzupełniane obrazem, a obraz słowem. To się da pogodzić i są znakomite tego efekty, co udowadnia twórczość fotoreporterów. Pokazują świat obrazem, ale uzupełniają go słowem, dodając podpis do swych fotografii. Wystarczy, że podpisem będą pojedyncze wyrazy, które odbiorcy coś sugerują. Problem tylko w tym, by odbiorcy umieli przekaz kulturowy w obrazie odczytać, a potem o swych odczuciach powiedzieć, bo jednak słowo pisane tego uczy.

  • Język współczesności to uproszczenia, sms, czaty. Młodzi ludzie nie potrafią ani czytać, ani pisać poprawnie, nie budują pełnych zdań, bo to zbędne, w ich przekonaniu. Jak to zmienić?

Zwiększyć liczbę godzin lekcyjnych z języka polskiego w szkole podstawowej i średniej, wrócić do czytania lektur w całości, a nie we fragmentach.

  • Jak to się w ogóle stało, że literaturoznawca sam tworzy literaturę? Chyba nieczęsty to przypadek?

Znam sporo literaturoznawców, którzy piszą wiersze, powieści, dramaty, reportaże i to znakomite, np. m.in. prof. Anna Burzyńska z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Stefan Chwin z Uniwersytetu Gdańskiego, prof. Julian Kornhauser z Uniwersytetu Jagiellońskiego, prof. Urszula Glensk, prof. Bartosz Jastrzębski, prof. Jędrzej Morawiecki z Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Stanisław Dłuski z Uniwersytetu Rzeszowskiego, dużo wcześniej prof. Wacław Kubacki, prof. Wiesław Paweł Szymański, obaj z Uniwersytetu Jagiellońskiego, dalej Stanisław Barańczak. Profesorowie literaturoznawcy nie zabiegają o reklamę. Jeden ze znakomitych specjalistów od reklamy, prof. Jacek Wasilewski z Uniwersytetu Warszawskiego zapytał mnie kiedyś – oczywiście żartował – czy nie odważyłbym się i nie pozwolił sobie na jakiś skandal? Od razu byłoby o mnie głośno i o mojej twórczości. Mogliśmy się o tym przekonać, że to jakiś sposób na zaistnienie, choć wątpliwe moim zdaniem, gdy jedna z literaturoznawczyń ze Szczecina w zeszłym tygodniu przed kamerami telewizyjnymi i mikrofonami radiowymi „leciała łaciną”, a jeszcze szczyciła się tym, kim jest. Dała przykład młodzieży akademickiej i szkolnej, jak ma oficjalnie i bez skrępowania wyrażać swoje emocje!!! Nie jest to dla mnie wzór do naśladowania, dlatego nie wymienię jej nazwiska, bo „do rzeczy to nic nie wnosi”, choć też wiem, jak uczył Wańkowicz, kiedy trzeba „łaciną pojechać” i to ostro. Wulgaryzmy nie są mi obce, tylko trzeba wiedzieć, kiedy je zastosować, w jakim miejscu i do kogo. Poza tym profesora zobowiązuje do przestrzegania dobrych obyczajów pozycja, nie może pozwalać sobie na skandal, jest autorytetem, a nie jakimś „oblojdro”, który nie panuje nad emocjami, chyba, że jest „profesorkiem”, czy „profesorką” w tym ujemnym tego słowa znaczeniu.

  • Kim są Pana bohaterowie? Alter ego?

Nie do końca. To wyobraźnia pomieszana z obserwacją życia. Byłbym nieuczciwy, gdybym powiedział, że mojej jakiejś części w moich powieściach nie ma. Jest nawet jej sporo.

  • Czy może ktoś ze znajomych, rodziny – rozpoznał siebie w bohaterach Pana powieści?

Rodzina rozpoznaje się bez problemu, nawet o niektórych osobach sportretowanych przeze mnie rozmawiamy, żartujemy, że coś udało mi się pokazać dość wyraźnie, nawet moje czy bliskich mi osób wady. Każdy u nas ma do tego dystans. Gorzej ze znajomymi, którzy milczą i udają, że któraś ze scen ich nie dotyczy, bo nie są najkorzystniej w niej pokazani. Czy się obrażają? Nie wiem. Nie dają mi do zrozumienia, że się rozpoznali. Za to ci, których chwalę, od razu po lekturze książki dzwonią i mówią, że ich dobrze pokazałem. Odpowiadam, że to nie moja zasługa. Piszę prawdę. A pokazuję ich tak, jak sobie na to zasłużyli.

  • Skąd czerpie Pan Profesor inspirację do stworzenia fabuły?

Moim ulubionym gatunkiem dziennikarskim jest reportaż. Moje powieści też w dużej mierze są o charakterze reportażowym, nawet świadomie piszę w takiej konwencji, dlatego nie tyle tworzę fabułę, co ją odtwarzam. Patrzę, obserwuję, co dzieje się dokoła, o czym rozmawiają ludzie, co ich interesuje, notuję i układam w całość. Fakty mieszam z fikcją jak w reportażu!!! Zapewniam Panią, że żaden reporter nie przyzna się do stosowania fikcji, a wiem, że jednak reporterzy ją stosują. Wyznają wańkowiczowską zasadę: „co jest prawdopodobne, jest prawdziwe”. Proste odtwarzanie potocznego życia bardziej interesuje odbiorców niż krytyków.

  • A teraz poprosimy o przepis literaturoznawczy na konstrukcję fabularną dobrej powieści – jakie są niezbędne elementy udanej fabuły? Taki mini-poradnik dla początkujących twórców.

Chciałbym mieć taki przepis na dobrą powieść, która spodobałaby się publiczności, ale nie mam. Jestem wierny klasycznemu ujmowaniu rzeczywistości. Przejrzystość kompozycji jest dla mnie najważniejsza, istotne jest też obrazowanie, układ przyczynowo-skutkowy. Wolałbym wcale nie pisać, gdybym miał stosować zasadę Witkacego: „mózg wariata na scenie”. Pewno to by się podobało krytykom, którzy zastanawialiby się, co miałem na myśli, jaka jest głębia głupoty, albo inaczej: mojego przesłania. Nie, to mi nie odpowiada. Jeśli chodzi o przepis na dobre pisanie to według mnie receptą jest czytanie klasyki i podglądanie jak wielcy pisarze pisali: m.in. Sienkiewicz, najbardziej popularny w USA do dzisiaj i najczęściej wydawany tam polski pisarz, czy to się komuś podoba, czy nie, dalej Prus, Reymont, Żeromski, Iwaszkiewicz, Wańkowicz, Dąbrowska, Nałkowska, Marek Nowakowski, Kapuściński, Chwin. Z obcych Flaubert, Tomasz Mann, Henryk Mann, Fielding, Joyce`a „Ulisses”, który nie jest przejrzysty i łatwo się go nie czyta, ale Joyce pokazał, jaki jest stan naszej świadomości. To reportaż z człowieczego umysłu. Może to taki „mózg wariata na scenie”, ale potrzebny, dalej Tołstoj, konicznie Dostojewski, Borys Pasternak, Aleksiejewicz, Hemingway, Steinbeck, Irvin Shaw, Camus, Capote, Orana Fallaci. Wymieniać mogę w nieskończoność nazwiska autorów, którzy mnie zachwycają i często do ich twórczości wracam. Preferuję klasyczną konstrukcję fabularną, przejrzystość formy. Zawsze studentom, którzy zwracają się do mnie z prośbą o opinię o ich twórczości przywołuję radę Sienkiewicza: „tylko nie wpadaj w żaden styl, nie pisz po literacku. Mała rzecz! Rozumiem to dobrze, że im pisarz znakomitszy, tym mniej pisze po literacku”. To mój punkt widzenia. Wiem, że wielu może się z nim dzisiaj nie zgadzać, że to przestarzałe teorie, ale to jest mój świat.

  • W pomysłach konstrukcji wątków wykorzystuje Pan motywy podróży i tajemnicy rodzinnej, choroby i oczywiście miłości. To przepis na sukces?

Podróż to ruch, odkrywanie czegoś nowego, to nowe możliwości, sprawdzanie się w nowych okolicznościach, jak u Tokarczuk w książce Bieguni. Rodzinne tajemnice, a która rodzina ich nie ma, tak samo choroby, każdy się ich boi. Miłość! To motywy samonośne, zawsze interesują czytelnika. Pewno to przepis na sukces, tylko sztuką jest o tym ciekawie opowiadać. Przynajmniej próbuję…

  • Pana powieści też są czytane w radiu. To chyba powód do satysfakcji.

Ogromny i motywuje do dalszej pracy. Wcześniejsza powieść pt. Uciec, zapomnieć, znaleźć… z roku 2003 była czytana w Radiu Rzeszów w roku wydania i od marca do czerwca tego roku w Radiu Pojezierza i Kujaw.

  • Jakie powieściowe plany?

Wolę na razie o nich nie mówić. To moja tajemnica…

– Dziękuje za rozmowę.

Rozmawiała Paulina Maria Wiśniewska

/wykładowca Wyższej Szkoły Pedagogiki i Administracji w Poznaniu/

 

Na zdjęciu – prof. K. Wolny-Zmorzyński

Fot. Renata Misz-Zmorzyńska

Linki do powieści autorstwa prof. K. Wolnego-Zmorzyńskiego:

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/k-wolny-zmorzynski-czas-kwarantanny-powiesc/

https://wydawnictwo-silvarerum.eu/produkt/k-wolny-zmorzynski-sekret-sabiny-powiesc/

kwaranatanna-przód ss-330x462

 

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *