Dr Sebastian Surendra opracował słownik współczesnej polszczyzny z poradnikiem. Zważywszy na to, co obecnie przeczytać można w prasie czy mediach społecznościowych – pozycja bardzo potrzebna i przydatna.
Publikujemy słowo wstępne Autora do słownika, który niebawem pojawi się na księgarskich półkach.
“Drogi Czytelniku. Cieszę się, że tworzymy wspólnotę interpretacyjną. Ortografia i interpunkcja nie mają najlepszej prasy, kojarzą się wielu osobom jedynie ze zbiorem reguł, które nie zachęcają do czytania, nie mówiąc już o ich zapamiętywaniu. Dla Ciebie jednak z jakichś powodów ortografia ma znaczenie, skoro sięgnąłeś[1] po słownik. Może jesteś uczniem, od którego w szkole polonistka wymaga znajomości zasad ortograficznych, ale nie potrafi Ci tego wytłumaczyć? Może jesteś product managerem, który chce (i musi, bo Twój kluczowy klient jest wyczulony na punkcie usterek językowych) pisać briefy bez błędów? Może jesteś uczestnikiem protestów ulicznych, przygotowujesz transparenty i – słusznie – uważasz, że patriotyzm to m.in. dbałość o rodzimy język, a nie odmienianie patriotyzmu przez wszystkie przypadki (z częstymi błędami fleksyjnymi)? Może jesteś seniorem, który już dawno planował przypomnienie sobie zasad ortograficznych, ale dopiero ostatnio znalazł na to czas (którego na emeryturze wciąż masz za mało, o czym wiedzą wszyscy poza Twoimi dziećmi, które często „podrzucają” Ci wnuki, nie zawsze pytając Cię wcześniej o zdanie)? Każdy powód, by korzystać z papierowego czy elektronicznego słownika, jest dobry i wartościowy.
Choć zacząłeś już czytać tę książkę, wciąż zastanawiasz się, czy dobrze zrobiłeś? „Na rynku jest tyle słowników ortograficznych. Co może wnieść ten?” – myślisz. Bardzo mnie cieszą Twoje wątpliwości. Świadczą o tym, że jesteś osobą myślącą. Byłem tego pewien, ale kto nie lubi potwierdzenia swojej tezy?
Ze słownikami ortograficznymi mam kontakt od ćwierćwiecza. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego w tych publikacjach znajduje się tak wiele słów, w których błędu poza osobami z dysgrafią i dysortografią nie zrobi nawet siedmiolatek; które są tak rzadko używane; które należą do tej samej rodziny wyrazów. Nadmiar haseł utrudnia wertowanie słownika – takie było moje zdanie, niezmienione do dzisiaj.
Nadmiar z jednej strony, a z drugiej – istotne braki. Brakowało mi bowiem (i nadal tak jest) pewnych haseł (i nazw pospolitych, i własnych) bardzo współczesnych, na tyle często używanych w różnych tekstach, że słowniki – w mojej wizji – powinny je odnotowywać.
Zauważyłem też niepojętą dla mnie tendencję, że reguły ortograficzne i interpunkcyjne w słownikach „dla wszystkich”, czyli głównie – choćby statystycznie rzecz biorąc – dla osób dorosłych, opierają się na założeniu, że użytkownik języka zna dobrze pojęcia gramatyczne. A przecież wiele osób ich nie zna! I nie z powodu lenistwa czy głupoty, ale dlatego, że ostatni raz zetknęli się z tymi kwestiami w szkole (a i to niekoniecznie, bo jeśli główną misję polonistki stanowiło przekonanie uczniów, że „Słowacki wielkim poetą był”, to na gramatykę brakowało czasu), którą ukończyli kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt lat temu. Dlatego, że dogłębnej znajomości reguł gramatycznych nie wymaga rynek pracy (z bardzo niewielkimi wyjątkami), a zupełnie oczywiste jest, że skupiamy się na tym, co przydaje się w życiu, co fascynuje, co cieszy. Czy wpisują się w to np. zagadnienia zdań współrzędnie złożonych? Pytanie retoryczne.
Jasno sformułowane reguły ortograficzne i interpunkcyjne można znaleźć w słownikach dla dzieci i młodzieży – to świetna wiadomość dla osób dorosłych. Jest też niestety gorsza – hasła w części słownikowej także są opracowane z myślą o najmłodszych czytelnikach, zatem starsi nie znajdą wielu słów, których by szukali.
Takie myśli miałem jako nastolatek, jako student, towarzyszyły mi też, gdy zaczynałem pracę redaktora językowego. Byłem wtedy przekonany, że mój pogląd jest odosobniony, dlatego nie planowałem napisania autorskiego słownika ortograficznego. To jak z goframi. Czujesz, że najbardziej smakowałby Ci nie gofr na słodko (jadłeś nie raz, nie dwa, ale żaden Cię nie urzekł), ale wytrawny, np. z szynką szwarcwaldzką i ogórkiem. W Twoim mieście jest wiele lokali gastronomicznych – wszystkie oferują gofry na słodko. Gdy Ci to nie odpowiada, to możesz je zrobić w domu – tylko dla siebie. Możesz otworzyć własną kawiarnię, ale raczej nie będziesz serwował gofrów wytrawnych, jeśli poza sobą nie znasz nikogo, kto jest ich fanem.
W ostatnich latach sytuacja zmieniła się. Jako redaktor lub korektor współpracuję z wieloma autorami rozmaitych publikacji, zarówno książek, jak i pojedynczych tekstów. Część z nich jest bardzo zainteresowana poprawnością językową. Klienci dzielą się ze mną swoimi spostrzeżeniami na jej temat. Bardzo często poruszają wątek posiadanych przez nich słowników ortograficznych. Długo było dla mnie zaskakujące, jak wiele osób podzielało moje zastrzeżenia. W końcu uznałem, że napiszę słownik „po mojemu”. Innymi słowy – postanowiłem otworzyć lokal z goframi wytrawnymi.
Chciałbym, żebyś mnie dobrze zrozumiał: moje dotychczasowe uwagi nie są krytyką powstałych dotąd słowników. Do dziś mają one bardzo duże zastosowanie, zaspokajają potrzeby wielu czytelników. Absolutny szacunek dla twórców i ich dzieł. Istnieje jednak grono osób, które oczekują trochę innej propozycji. Książka ta jest próbą wyjścia im naprzeciw.
To mój autorski słownik. Opracowałem go bowiem zgodnie z własną wizją tego typu książki. Nie oznacza to, rzecz jasna, że tworzę nowe reguły i słowa. Nie zadekretuję przecież, że od dziś „mucha” będzie pisana przez samo „h”. Stół nie staje się krzesłem dlatego, że tak ktoś go nazwał. Stół można za to odnowić – przemalować na jaśniejsze barwy, usunąć plamy i zacieki, tak by przyjemniej się przy nim siedziało. Oczywiście nie będzie magicznym przedmiotem i sam się nie nakryje. Postaram się za to dać Ci więcej możliwości serwowania na nim takich posiłków, jakie lubisz. Pozostańmy jeszcze chwilę przy stole. Możemy przy kawie rozpuszczalnej i ciastkach przemysłowych prowadzić dyskusję „stół a sprawa polska”, „motyw stołu w średniowiecznych pieśniach ludowych”, „rola stołu na pograniczu polsko-czeskim – konteksty i nawiązania”[2]. Szanujemy jednak swój czas i daną kwestię omawiamy konkretnie, ale tak, byśmy się we wszystkim rozumieli.
Książka składa się z dwóch głównych części. W pierwszej wyjaśniam reguły ortograficzne i interpunkcyjne. Powiem szczerze: to nie są łatwe zagadnienia. Poczekaj… – uff, zdążyłem, zanim zamknąłeś Słownik… Nie są łatwe, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by przedstawić każdy problem w zrozumiały sposób. To mogę Ci obiecać. Odnoszę się do tego, co jest Ci znane bezpośrednio, czyli do życia codziennego, oraz co najmniej pośrednio – do realnych problemów społecznych, a także do kultury popularnej.
Kategorie reguł uszeregowałem od sprawiających najwięcej problemów piszącym po te najprostsze. Ustalając kolejność, nie kierowałem się swoimi przekonaniami, ale oparłem się na trzech obiektywnych kryteriach. Po pierwsze, od kilkunastu lat jestem redaktorem językowym i korektorem, a firma, którą prowadzę z żoną, została pozytywnie zweryfikowana przez rynek. A przecież „tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono”. Sprawdzam m.in. artykuły do branżowych czasopism o wielotysięcznym nakładzie, teksty reklamowe o ogólnopolskim zasięgu. Pozwala mi to na obiektywne wskazanie słów realnie używanych przez wielu użytkowników języka. Po drugie, od ponad ośmiu lat prowadzę badania naukowe poświęcone współczesnemu językowi, a w swojej rozprawie doktorskiej analizowałem poprawność językową 5000 artykułów pochodzących z najchętniej czytanych portali internetowych. Po trzecie, jestem czytelnikiem wielu tekstów internetowych (które w przeciwieństwie do książek publikowane są bez korekty).
Nie podaję wszystkich możliwych w teorii reguł, ale te, które występują w praktyce pisarskiej. Skoro żyjemy w okresie coraz częstszego sięgania po sztuczną inteligencję, a w czasach absolutnego braku zainteresowania językami sztucznymi, o tych ostatnich nawet nie wspominam. Myślę bowiem, że pójście pod drewniany budynek w hełmie w obawie przed tym, że w teorii istnieje ryzyko spadnięcia cegły na głowę, jest jednak przesadą. Peja, według mnie jeden z największych polskich artystów XXI w., w jednej piosence rapuje: „wymagam tego czegoś: autentyczności”. Podzielam to. Dlatego przykłady, jakie podaję w książce, pochodzą przede wszystkim z tekstów współczesnych piosenek, cytatów filmowych (zarówno z produkcji powstałych w ostatnich latach, jak i należących do klasyki kina) oraz z artykułów zamieszczanych na najpopularniejszych polskich portalach internetowych. A gdy są mojego autorstwa, to dotyczą prawdziwych sytuacji społeczno-politycznych czy sportowych z ostatnich kilku lat.
Przy niektórych regułach zamieszczam swoje komentarze. Z ortografią i interpunkcją jest tak, że rządzące nimi zasady są opracowywane przez Radę Języka Polskiego. By pisać poprawnie, musisz je stosować. Wiesz o tym, czasem jednak zadajesz sobie pytanie: „dlaczego tak?”. Być może myślisz wtedy, że chyba tylko Ty się z tym nie zgadzasz. Uspokajam Cię: masz prawo mieć wątpliwości, nie jesteś z nimi sam. To jak ze stopami procentowymi. O ich wysokości decyduje Rada Polityki Pieniężnej. Ma takie prawo. Nie oznacza to jednak, że wszyscy ekonomiści muszą się z tym zgadzać. Co więcej, każda osoba mająca konto w banku, nie mówiąc o kredycie, może mieć swoje zdanie, bo decyzja RPP wpływa nie tylko na jej członków, ale na miliony Polaków. Tak samo jest z zasadami językowymi. Jestem językoznawcą i użytkownikiem języka. Znam normy językowe, popularyzuję wiedzę o nich, ale to nie znaczy, że jestem wobec nich bezkrytyczny. Interesują mnie konkrety, a funkcjonalność to dla mnie jedna z najistotniejszych zalet danego rozwiązania. Uważam ponadto, że nadmierne przywiązanie do tradycji, także w kwestiach językowych, nie jest właściwe, bo hamuje rozwój. W niektórych miejscach będę więc zamieszczał komentarz na temat obowiązującej reguły. Zawsze to zaznaczę, by nie wprowadzić Cię w błąd. I przypominam: dopóki dana zasada nie zostanie zmieniona przez stosowne gremium, to obowiązuje.
Część słownikową podzieliłem na trzy działy: nazwy pospolite, nazwy osobowe, nazwy geograficzne. Uważam, że skoro wielokrotnie zasada ortograficzna nie ma zastosowania przy nazwach własnych i geograficznych, to warto te grupy rozdzielić.
W Słowniku… są wyrazy kojarzące się z czymś smacznym (tagliatelle), jak i trującym (muchomor), są postawy godne szacunku (honor), jak i będące gangreną umysłu (np. homofobia). Niektóre odnoszą się do tego, co wielu ma, ale nikt do tego się nie przyznaje (dług), jak i tego, co ponoć istnieje, choć nikt tego nie widział (np. yeti). Zgodnie z moim przekonaniem (podzielanym przez moich przyjaciół, znajomych i klientów), że historia języka jest dla historyków języka, a żywych użytkowników interesuje żywy język, wśród nazw pospolitych zamieszczam słowa, które spełniają łącznie dwa warunki. Po pierwsze, są regularnie używane przez większą liczbę osób, po drugie – istnieje realna możliwość zrobienia w nich błędu ortograficznego. Co do pierwszego warunku: nie decyduję oczywiście autorytatywnie, bez żadnego kryterium, jakie wyrazy są używane, a jakie nie. Bazowałem nie tylko na już wymienionych trzech polach doświadczeń. Korzystałem także z najnowszych słowników tematycznych, dokumentujących m.in. słownictwo występujące w określonym popularnym medium czy w języku danej grupy zawodowej bądź społecznej. Zapoznałem się również szczegółowo z popularnymi blogami kulinarnymi, sportowymi, marketingowymi, które też odsłaniają prawdę o tej części polskiego języka, która stała się często używanym elementem zwyczaju językowego, choć słowniki nadal jej nie uwzględniają lub czynią to w zbyt ograniczonym zakresie.
Nasunęła Ci się myśl: „Ale chwilę, przecież słowa często używane tak się wszystkim opatrzyły, że nie ma w nich błędów”? No właśnie, tak by się mogło wydawać, ale tak nie jest. Bo na jednych portalach dany wyraz jest zapisywany poprawnie, na innych – błędnie. I zaczynasz się zastanawiać, która wersja jest dobra.
Przeszliśmy płynnie do drugiego warunku. Nie zamieszczam słów, w których błąd popełnić może tak naprawdę tylko osoba z dysgrafią lub małe dziecko. Nie znajdziesz więc w moim Słowniku… takich słów, jak „mama” czy „tata”. Tak, tak – niektóre słowniki zawierają takie hasła. Nie natrafisz również na rodziny wyrazów (poza wyjątkami, gdzie końcówka przysparza inną trudność ortograficzną niż rdzeń słowa). Jesteś inteligentną osobą – wiem, że po zapoznaniu się z pisownią wyrazu „łyżka” nie będziesz mieć żadnych problemów, by i „łyżeczkę” napisać poprawnie. Podanie wszystkich wyrazów pokrewnych byłoby według mnie przejawem niewiary w Ciebie, a poza tym sztucznym powiększaniem słownika, który przestałby być – tak, zgadłeś – funkcjonalny.
Moim zdaniem – być może też to przekonanie podzielasz – nadmiar haseł nie sprzyja percepcji. Wiele słów w części słownikowej zwiększa szansę, że znajdziesz tam to, czego szukasz. Jasne. Ale, po pierwsze, zdajesz sobie przecież sprawę lub intuicyjnie czujesz, że nie istnieje słownik, który rejestruje wszystkie używane przez naszych rodaków słowa, nie ma zresztą takiej możliwości ani nie jest nikomu do niczego potrzebne. Po drugie – przeszukiwanie tomiszcza (nie wszystkie słowniki są online lub w formie e-booków, poza tym nie każdy musi umieć i lubić z tych narzędzi korzystać), by znaleźć jednego dnia dwa słowa, następnego dnia sześć, a po tygodniu cztery, zajmuje Twój czas. A o ile nie przemawiał do mnie nigdy Bruce Lee jako aktor, to jako autor słów: „jeśli kochasz życie, nie trać czasu, bo czas jest tym, z czego składa się życie” – trafił w punkt. Po trzecie, uważam, że danie wędki jest zawsze lepsze niż ofiarowanie ryby. Wędka w Słowniku… ma postać ramek. Mam nadzieję, że pozwolą Ci one na dłużej zapamiętać właściwą pisownię, opartą na określonej regule. Zamiast więc 100, 500 czy 1000 słów, które opierają się na tej samej zasadzie, podaję kilka i obok przypominam, dlaczego powinieneś napisać tak, a nie inaczej. Dzięki temu bez czytania części ogólnej będziesz w stanie na dłużej utrwalić sobie konkretny zapis.
Czasem możesz nie wierzyć, że w jakimś słowie można zrobić błąd. Ja też często nie dowierzam, gdy widzę dany błąd. Ale skoro się z nim spotykam, to oznacza, że sprawia problem grupie użytkowników języka i musi znaleźć się w słowniku.
W części z nazwami pospolitymi wpisałem wiele zapożyczeń z języka angielskiego. Być może znasz go perfekcyjnie – szczerze Ci gratuluję. Pamiętaj jednak, że w polszczyźnie tendencja do wielkiej litery jest znacznie mniejsza niż w języku Szekspira (np. kanban, key account manager), więc dla pewności to też możesz sprawdzić. Sam przecież często powtarzasz: „najgorzej, gdy się komuś coś wydaje”. Być może w angielskim czujesz się średnio. Nie jesteś sam, zapewniam Cię. Pomimo tego, że, jak mawia moja niepowtarzalna babcia Halina, „nie jestem już młodzikiem” (kwestia dyskusyjna, z mojego rocznika są m.in. Mark Zuckerberg, LeBron James, Katy Perry), i choć oglądam Zabójcze umysły w oryginale, mój akcent do dziś przypomina Bollywood, nie Hollywood. Bywa. Nie martw się, a jeśli jakiegoś słowa nie jesteś pewny, śmiało sprawdzaj. A być może języka angielskiego nie znasz w ogóle. Nie masz się czego wstydzić. W Twojej pracy nie jest Ci potrzebny, nie używasz go, spędzając wolny czas w ukochanym ogrodzie czy na korcie tenisowym – rozumiem to. Chciałbyś jednak poznać lub zweryfikować pisownię słów, których znaczenie poznałeś ostatnio dzięki mediom, znajomym i Twojemu szefowi, który lubi angielskie słowa, bo czuje się wtedy bardziej zachodni (kogo on chce oszukać?).
W języku polskim wiele słów ma więcej niż jedną poprawną formę. Dotyczy to m.in. zapożyczeń, które doczekały się już także spolszczeń (np. mail i mejl, design i dizajn). W Słowniku… zamieszczam konsekwentnie słowa, w których można zrobić błąd – nie rejestruję zatem tych spolszczeń, w których ryzyko błędu jest zerowe. W kontekście anglosaskich nawiązań adekwatne, jak myślę, będzie wyznanie, że według mnie less is more (ta zasada jest fundamentem Słownika…). Pamiętaj jednak: to, że jakiegoś słowa nie ma w słowniku ortograficznym, nie oznacza, że jest ono niepoprawne.
Słownik… zawiera wiele wyrazów modnych. Wiem, że przedstawiciele myślenia „drzewiej to lepiej bywało” powiedzą, że trzeba odczekać co najmniej kilkanaście lat, by sprawdzić, czy dany wyraz jest nadal używany, i wtedy dopiero umieścić go w słowniku. Cóż, podziwiam pewność tych osób, że za 15 czy 25 lat będą żyły – i do tego z siłami rejestrowania czegokolwiek. Czy za 20 lat dane słowo zaniknie? Może tak, może nie – to czysta gdybologia. Fakt jest za to taki, że dla współczesnego użytkownika języka wyrazy te mają znaczenie, są częścią jego zwyczaju językowego i jako takie powinny być we współczesnych słownikach.
Wśród postaci z kategorii „nazwy osobowe” są zarówno osoby mające wielkie znaczenie dla kultury (np. nobliści z dziedziny literatury, słynni malarze), sportowcy, jak i gwiazdy filmowe. Nie brakuje postaci historycznych, ale zdecydowaną większość stanowią, zgodnie z nazwą Słownika…, współczesne postaci z Polski, jak i z innych krajów. Znajdziesz celebrytów, blogerów, youtuberów (ale nie patostreamerów, bo tego byłoby za wiele), instagramerów. Na pewno o wielu z nich słyszałeś, ale może masz wątpliwość, jak zapisać ich imiona, nazwiska lub pseudonimy, bo spotkałeś się z kilkoma wersjami, a chciałbyś ustalić właściwą. Przy doborze nie kierowałem się swoim gustem. Co więcej, przyznaję, że o części tych osób wcześniej nie słyszałem. Moje preferencje nie mają jednak znaczenia. Sprawdzałem różne źródła – i listy laureatów prestiżowych nagród (filmowych, muzycznych), i rankingi najpopularniejszych osób z danej kategorii (od listy celebrytów wzbudzających największe zainteresowanie mediów i followersów, przez wykonawców najczęściej słuchanych na Spotify). Wybierałem te imiona, nazwiska i pseudonimy, w których – analogicznie jak przy nazwach pospolitych – istnieje realne ryzyko zrobienia błędu.
Wiem, że niektórych ludzi fascynują nazwy własne. Cóż, zainteresowania są różne. Mój pogląd jest taki: z faktu, że ktoś posługuje się scenicznym czy internetowym pseudonimem xYz, wynika od strony językowej jedna, jedyna rzecz: ktoś ma pseudonim xYz. Druga konsekwencja jest po stronie odbiorcy – jeśli chce on uszanować daną jednostkę czy grupę ludzi, to będzie stosował zapis xYz, a nie np. XYZ. Jeśli zatem w tej części Słownika… znajdziesz hasło zaczynające się małą literą, to nie jest to przeoczenie korektora ani moje, ale zapis zgodny z zamiarem osoby noszącej dany przydomek.
Wśród nazw geograficznych umieściłem przede wszystkim miasta, regiony i krainy geograficzne państw, gdzie zgodnie ze statystykami (Marku Twainie, nie zawsze statystyka jest kłamstwem) istnieje największe prawdopodobieństwo, że tam byłeś (albo planujesz być), masz w tych miejscach znajomych czy rodzinę. Zgadzam się z Tobą (i z Małym Księciem) – „najważniejsze jest niewidoczne dla oczu”. Kluczowe są wrażenia z danych miejsc, a nie ich nazwy. Jeśli jednak np. jako prezent dla bliskich szykujesz określony gadżet ze zdjęciami i podpisami, to na pewno chcesz napisać te miejsca poprawnie, czyż nie?
W urzędzie czy na uniwersytecie (który niestety coraz bardziej przypomina urząd) musiałbym wypełnić długą tabelę o szumnej nazwie „Metodologia”, w której, posługując się przeintelektualizowanym językiem, wpisywałbym patetycznie brzmiące zdania, aż skrzące się od nadmiaru słów znanych niewielu. Na szczęście – nie muszę.
Czytając książki naukowe i popularnonaukowe (taki charakter ma ten Słownik…) czy oglądając wystąpienia telewizyjne naukowców, prowadzone przez nich webinary i podcasty, czasem może zastanawiasz się, czy badacz powinien zdradzać swoje poglądy na temat kultury, społeczeństwa, dzielić się swoimi ideami, które nie dotyczą ściśle jego badań. Absolutnie podzielam zdanie Małgorzaty Anny Maciejewskiej, według której: „Nauka nie jest neutralna aksjologicznie. To raczej ukrywanie pewnych założeń za zasłoną dymną bezstronnej neutralności jest ideologią”[3]. Doprecyzuję przy tym jedną rzecz: nie chodzi mi o propagandowe tezy zgodne z partyjnym przekazem dnia, ale o zabieranie głosu w sprawie wartości. O nich zawsze warto rozmawiać (jakże aktualne są słowa Oskara Wilde’a: „ludzie znają dziś cenę wszystkiego, nie znając wartości niczego”). Mam też przekonanie, że odwołanie się do spraw, które – bezpośrednio i pośrednio – mogą Cię dotyczyć, o których czytasz, dyskutujesz, pozwoli Ci łatwiej zapamiętać daną regułę. A to mój absolutnie najważniejszy cel.
Nie napisałem bowiem tej książki, by postawić ją na biurku i ekscytować się sobą. Na moim biurku są – i zawsze będą – zdjęcia mojej żony, naszego psa oraz figurki i maskotki jeży, które kolekcjonuję. Wierz mi – tak, wiem, wkradł się jednak patos, przepraszam – opracowałem ten słownik, by mógł się komuś przydać.
Mam nadzieję, że rozwiąże on choć jeden problem językowy jednej osoby. Jeśli tak się stanie, jeśli to będziesz Ty – bardzo się ucieszę.
Gdybyś miał pytania czy chciałbyś podzielić się ze mną uwagami na temat książki, to napisz do mnie na mail: sebastian.surendra@dobrakorekta.pl lub skontaktuj się ze mną na portalu LinkedIn.
Sebastian Surendra
[1] Ty i ja jesteśmy użytkownikami języka polskiego z takimi samymi prawami i obowiązkami. Tę równość najlepiej wyraża forma „ty”, prawda? Nie ukrywam także, że jest ona wygodna w pisaniu. Mam wielką nadzieję, że również dla Ciebie będzie optymalna. W Słowniku… stosuję w odniesieniu do Ciebie formę męską. Zapewniam Cię, że nie wynika to z męskiego szowinizmu, który jest mi absolutnie obcy. Przyczyna jest następująca: używanie za każdym razem obu form to w skali całej książki kilkanaście nadmiarowych stron (a kilka co najmniej). Nie chcesz wiedzieć, ile to wyciętych gałęzi (a w skali całego nakładu – drzew). Gdy płoną lasy, nie żałujmy róż. A lasy płoną dosłownie. Lub są wycinane w pień – także dosłownie.
[2] Uśmiechasz się, może nawet śmiejesz? A jeśli dodam, że te tytuły wymyśliłem, ale równie absurdalne (a często dużo bardziej) zagadnienia są do dziś, i to całkiem często, opisywane w tekstach naukowych, prowadzone są na ten temat badania za publiczne, czyli także twoje, środki? To wciąż śmieszy, ale jednocześnie tumani i przestrasza. Żebyśmy się rozumieli: podejście do życia oparte na prawdzie naukowej i zweryfikowanych dowodach stanowi dla mnie wielką wartość. Mam przekonanie, że nauka rozwija świat, Ciebie, mnie. Wskazuję punkty do zmiany nie po to, by naukę degradować, ale przeciwnie – by awansowała na należne jej miejsce. Jeśli nie oddzielimy ziarna od plew, nie pokażemy piękna tego pierwszego.
[3] M. Rotkiewicz, Fikcyjni naukowcy i pseudonauka, https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/nauka/1769992,1,fikcyjni-naukowcy-i-pseudonauka.read [13.03.2022].