Swoje rozważania o istocie szczęścia nasza Autorka zaczyna przewrotnie, stwierdzeniem, że…
Szczęście nie istnieje
Ktoś wmówił ludzkości, że istnieje szczęście, które bytuje niezależnie od niczego. Po prostu jedni je mają, a inni nie. Zwykle owo szczęści widzimy u innych. Nie weryfikujemy, czy człowiek faktycznie postrzega siebie jako osobę szczęśliwą, tylko uznajemy to za pewnik. Istnieją pewne składowe szczęścia, które są powiązane z konkretnym pokoleniem. Kiedyś wystarczyło M3 wyposażone w meblościankę, samochód Fiat, wakacje w Bułgarii lub chociażby nad polskim morzem. Później zaczęły się większe wymagania wobec szczęścia – miliony na koncie, stanowiska prezesów, młode piękne i zawsze chętne kobiety lub młodzi, przystojni mężczyźni, ogromne posiadłości, markowe rzeczy itd. Każde pokolenie ma swoje atrybuty szczęścia, które nie dają uczucia szczęścia ich posiadaczom.
Bez względu na kraj, narodowość czy kulturę kompletem obowiązkowym dla szczęścia jest posiadanie męża/żony i dzieci. Liczba tych ostatnich waha się w zależności od regionu naszego globu, ale ogólne przesłanie jest niezmienne. Jeżeli to jest komplet obowiązkowy, to dlaczego tak wiele osób łapie się na tym, że chciałoby od tej „pełni szczęścia” uciec chociażby na jakiś czas?
Wmówiono nam standardowy komplet, a my, nie mając pojęcia, czego chcemy łapiemy się na to „fastfoodowe” szczęście.
Dlaczego nie uznajemy, że skoro najbardziej zbilansowanym posiłkiem byłby ten, a nie inny komplet, wypracowany przez naukowców, to powinniśmy dążyć do spożywania tylko jego? Każdy szuka swoich smaków. Mamy wegetarian, wegan, wielbicieli kuchni śródziemnomorskiej i klasycznych polskich domowych obiadów.
Dlaczego Polacy nie obstają przy swoim prawie do własnego szczęścia, tak jak trzymają się swoich upodobań kulinarnych? Może gdybyśmy umieli tak łatwo powiedzieć, że nie chcę mieć dzieci, jak mówimy, że nie znoszę papryki lub szpinaku i nie zamierzam ich nigdy w życiu jeść, to świat byłby lepszy?
Dlaczego jako szczęście postrzegamy czas miniony, choć przeżywając zdarzenia, które dzisiaj postrzegamy jako ówczesne szczęście, wcale nie czuliśmy się szczęśliwi. Dzisiaj rozumiemy, że wtedy powinniśmy byli być szczęśliwi. Dzisiaj bylibyśmy w tych okolicznościach bardzo szczęśliwi.
A tak naprawdę szczęście nie istnieje!
Przecież szczęście jest odczuciem, emocją, stanem ducha, a ciągle wiążemy je z posiadaniem lub dokonaniem, a w najgorszym przypadku z emocjami, których teraz nie odczuwamy.
Od dzieciństwa zastępowano nam emocje przedmiotami
Tak, prezenty na święta były ważniejsze od „jakościowego” spędzania czasu z najbliższymi. Przecież przeciętny świąteczny stół musi zostać okraszony kłótnią. Prawie każdy wspominając dzieciństwo nadal bardziej przeżywa oczekiwanie na święta i bardziej go cieszy właśnie okres przygotowań niż same święta.
Wmawiano nam od dzieciństwa, że szczęście ma swoje standardy, które da się wymierzyć, wyliczyć, uprzedmiotowić. Pokazywano nam przykłady osób szczęśliwych, uzasadniając ich szczęście.
Gdyby zapytać, jak wygląda szczęśliwy człowiek, to pierwsze co się skojarzy to uśmiech. Widząc na ulicy człowieka, który idzie i od dłuższego czasu się uśmiecha, raczej zaczniemy podejrzewać go o rozstrój psychiczny niż o szczęście. Nie umiemy okazywać szczęścia, ponieważ nie wiemy, czym ono jest, tylko czekamy, aż samo przyjdzie.
Dlaczego wszyscy lubią dawać dzieciom prezenty? Dlatego że one szczerze i naturalnie się cieszą z ich otrzymania. Odbieramy radość jako wyłączny objaw szczęścia. A przecież radość nie jest szczęściem. Towarzyszy mu, ale nie wyczerpuje go.
Nie umiejąc osiągnąć emocji, pragniemy zapchać tę dużą dziurę pustki w nas przedmiotami, które dadzą nam radość na chwilę, ale nie uczucie szczęścia.
Każdy zna utwory literatury światowej, w której ukazuje się człowieka biednego, ale szczęśliwego. Robi się to po to, aby uzmysłowić nam, że szczęście nie jest powiązane z materialną postacią.
Mimo to nadal wolimy uwierzyć, że to zakup biżuterii dla kobiety lub sprzętu elektronicznego dla mężczyzny spowoduje, że pojawi się magia świąt i zapanuje wszechobecne szczęście. Przemysł reklamowy żeruje na naszym dążeniu do szczęścia, a my ciągle próbujemy nowych i nowych przedmiotów, jakby to miały być tabletki na szczęście, które wyleczą nasze smutki i rozterki.
Nadal nie umiemy wyrazić naszej miłości do członka rodziny inaczej niż dając mu coś drogiego. Przyjęło się, że im droższe, tym większa miłość.
Bezgraniczne szczęście, czyli wolność?
Przypomnij sobie, drogi Czytelniku, ten moment, gdy w czerwcu po szkole skończyły się lekcje, odbył się ostatni apel i wychodzisz po ukończeniu 5. klasy ze świadomością, że wrócisz dopiero we wrześniu. Czeka Cię bezgraniczna wolność – od lekcji, od obowiązków, od zadań domowych i innych nakazów. Jesteś przekonany, że przed Tobą takie małe życie pełne niezwykłych przygód, że wszystko zdążysz, że wszystko się zdarzy, a każdy dzień będzie wyjątkowy. Dorosłe życie rzadko daje takie wrażenia, no chyba że uda się np. rzucić znienawidzoną pracę lub wyjść z jakiegoś innego toksycznego związku z własnej inicjatywy.
Po tym wyjściu ze szkoły lato wcale nie jest tak bardzo wyjątkowe każdego dnia, a pod koniec już nawet się człowiek cieszył na ten powrót do szkoły. Tak samo jest w życiu – najpierw cieszymy się, że tego nie mamy, a potem, że wreszcie mamy.
Najpierw dążymy bez opamiętania do uniezależnienia się, żeby nikt nam nie mówił, jak mamy żyć i nie mieszał się do naszego życia, a następnie tak zawzięcie staramy się, żeby nasze życie dla kogoś było ważne, żeby komuś zależało na nas, żeby interesowało kogoś, czy jesteśmy zdrowi, czy jedliśmy śniadanie, czy czegoś potrzebujemy.
Wolność może być też postrzegana jako coś poza grawitacją. Ja pamiętam jak w dzieciństwie biegłam z góry. Faktycznie skakałam, a nie biegłam i od jednego skoku do drugiego czułam się wolnym ptakiem, który leci i nie ogranicza mnie nawet grawitacja.
Każdy ma swoje pojęcie wolności i wspomnienie bezgranicznego szczęścia, które jest tym szczęśliwsze, im bardziej jesteśmy dalecy od dziecięcych lat.
Zawsze mówię studentom pierwszego roku, żeby nie wybrzydzali na swoje dzisiejsze zdjęcia, gdyż za 20 lat będą uważali, że świetnie wyglądają, a studenckie lata będą ich najlepszymi latami życia. Nie dlatego, że każdy dzień będzie przygodą, tylko dlatego, że życie dorosłe jest trudne i pełne ograniczeń.
Po latach przyznają mi rację. Jest to smutne. I to też nakłoniło mnie do napisania tego felietonu.
Niezwykły los
Od urodzenia każdy rodzic jest przekonany, że jego dziecko jest wyjątkowe – najpiękniejsze, najzdolniejsze, najlepsze i dlatego zasługuje na niezwykłe życie pełne sukcesów i wyjątkowych przygód. Ogólnie rzecz ujmując wszystkiego co najlepsze. Niektórzy to osiągają. Zwykle w oczach innych, a nie swoich własnych.
Tak bardzo zauważamy każde wydarzenia pozytywne w życiu innych i tak bardzo deprecjonujemy własne osiągnięcia. Nasze życie, które przeżywamy wydaje się być głównie pasmem porażek i niczym nie wyróżniających się dni. O życiu innych dowiadujemy się od czasu do czasu i dlatego widzimy jedynie ich drogę od sukcesu do sukcesu. Nie znamy ani ceny tego sukcesu, ani wyrzeczeń, ani problemów współistniejących.
Lubimy zadręczać się tym, że ten wyjątkowy los nas ominął. Że nasze życie miało wyglądać zupełnie inaczej. Że nasz los przejął lub nawet ukradł nam ktoś inny. Unieszczęśliwiamy się sami – własnymi rękami i na własne życzenie.
A każdy ma swój los. Niczym nie wyjątkowy. Na pewno nie dla niego. Może dla innych. Zapominamy o jednej z podstawowych kwestii – żyjemy dla siebie i dla własnego szczęścia, a nie po to, żeby ktoś po naszej śmierci powiedział, że przeżyliśmy niezwykłe życie.
Wypowiedź „był to człowiek, który lubił życie w każdym jego przejawie i żył jego pełnią” słyszałam na pogrzebie człowieka, który za życia uchodził za pijaka, kobieciarza i ogólnie człowieka, którego nikt nie chciałby mieć w najbliższej rodzinie.
Trupowi w trumnie jest wszystko jedno, co o nim powiedzą i nie trzeba się starać zaspokoić próżność naszego przyszłego zmarłego, który ma niepotwierdzone przeczucie, jeżeli możemy uszczęśliwić siebie, potrzebującego szczęścia tu i teraz.
Żeby to zrobić, trzeba sobie najpierw uświadomić, czego ja i tylko ja chcę od swojego życia. Marzenie o pozycji prezesa jest bez sensu, jeżeli nie jesteś osobą charyzmatyczną, posiadającą analityczny umysł, lubiącą zabawy w intrygi i układy, a do tego umiejącą trzymać krótko wszystkich podwładnych w taki sposób, aby czuli do ciebie respekt, a nie nienawiść.
Można być szczęśliwym na każdym stanowisku i wykonując dowolną pracę.
Unieszczęśliwia nas nie stanowisko, tylko emocje z tym związane. Głównie nasze.
To my musimy dobrze zrozumieć co daje nam przyjemność, a do czego mamy zdolności. Nie ma nic gorszego od zajmowania znienawidzonego kierowniczego stanowiska, którego każdy nam zazdrości. Z ledwością i ogromnym wysiłkiem dawać sobie radę z zakresem powierzonych obowiązków. Zamiast wykonywać pracę, która przychodzi z łatwością, daje przyjemność, wystarczająco dobry dochód, ale nie tak bardzo wysoko cenioną w hierarchii społecznej.
Ksenia Kakareko
/dr hab. nauk prawnych, wykładowca akademicki, autorka książek z zakresu prawa/
Prawa autorskie zdjęcia: Catalin Pop @catalinpop
Źródło zdjęcia: https://unsplash.com/photos/noydSJIWMSg
Kwintesencja prawdy. Odwieczny problem. “być czy mieć”. Niestety, jak zauważa autorka, większość z nas wybiera to drugie, a przecież więcej nie znaczy lepiej. Skupiając się na tym “co ludzie powiedzą” zapominamy, że ważniejsze jest to, co sami o sobie myślimy i jak siebie postrzegamy tu i teraz. Odpuść, zmień sposób myślenia i postrzegania, a poczujesz się lepiej. Brawo za odważny i szczery tekst.
Tak, brawo! W pełni się zgadzamy, szacunek za odwagę w głoszeniu poglądów.