Olga Skupień: „Słońce zawsze miałam w sobie”

Przeżyła niejedno. Ma dziewięćdziesiąt lat, a nadal kocha życie. Uwielbia bawić się w chowanego z prawnukiem. Najlepiej – zdaniem wnuczki – składa pranie. Odwiedza koleżanki, bo lubi dyskutować. Nigdy nie narzekała i nie narzeka. Życiu się nie daje. Olga Skupień w rozmowie z Dominiką Narożną.

 

Miała Pani łatwe życie?

Chyba nie, ale i tak jestem szczęśliwa.

Dlaczego?

Szczęśliwa jestem, bo doczekałam tak sędziwego wieku. Mam sześcioro wnuków i dwóch prawnuków. Zdrowie dopisuje, więc nie ma czego narzekać. A życia nie miałam łatwego. Urodziłam się w 1930 roku na ziemiach lwowskich. Wychowywałam się we wsi Skwarzawa Nowa (powiat Żółkiew). Moja mama umarła przed ukończeniem mojego drugiego roku życia. Miałam dziewięć lat, gdy Niemcy napadali na Polskę. Pamiętam też, jak 17 września 1939 roku wojsko radzieckie wkroczyło do nas.

Jak odbiło się to na Pani losach?

Rosjanie gnębili moją rodzinę, gdyż mój ojciec nie chciał zapisać się do kołchozu. Mieli nas wywieźć na Sybir. Jednak Niemcy zaatakowali Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich.

Udało się zapobiec zsyłce?

Na Sybir, to tak. Jednak to nie koniec tego odcinka historii. W maju 1944 roku moja rodzina uciekła na Podkarpacie do wsi Wzdów (powiat Sanok), gdyż rzeź na naszych terenach prowadzona przez Ukraińców na Polakach (Lachach) osiągnęła apogeum.

Czym to skutkowało dla Pani rodziny?

Było duże prawdopodobieństwo, że Ukraińcy zabiją nas. Zresztą moich dziadków, którzy z nami nie uciekli, spotkał taki los. Niestety, prawda jest taka, że w czasie II wojny światowej wszyscy mordowali. I Ukraińcy, i Niemcy czy Rosjanie, a także sami Polacy…

Trudna była to dla Pani lekcja historii …

Z pewnością bardzo bolesna. Zostawiliśmy wszystko, po to by ocalić życie. Po ucieczce zamieszkaliśmy na jednym pokoju u pewnej kobiety.

Długo to trwało?

W 1945 roku ojciec dostał propozycje przeniesienia całej rodziny na Ziemie Zachodnie odrodzonej Polski. Nie skorzystał z tej propozycji, bo liczył, że jeszcze uda mu się wrócić do swojego domu. Niestety, tak się nie stało Polityka zadecydowała za niego. Ziemie, na których znajdował się nasz majątek, wcielono do Ukrainy.

Przenieśliście się na zachód Polski?

Ojciec do końca swojego życia wierzył, że zdoła powrócić do siebie. Stąd już w 1945 roku podjął decyzję, że przeniesiemy się na łemkowską wioskę, do Wróblika, by być jak najbliżej utraconego, rodzinnego domu.

Pani jednak trafiła na zachód Polski, do Kostrzyna nad Odrą. Jak do tego doszło?

W tej miejscowości osiedlił się mój brat – Józef. W czasie II wojny światowej pracował w fabryce amunicji w Niemczech. Nie wrócił do nas, tylko osiadł na granicy polsko-niemieckiej. A ja zaczęłam go odwiedzać. Miał dobrego kolegę, z którym pracował. Miał też na imię Józek. I został moim mężem.

Była to miłość od pierwszego wejrzenia?

Mojego Józka poznałam, gdy miałam 20 lat. Spodobał mnie się od razu. Przyjechałam w odwiedziny do brata. Spacerowałam z koleżanką po Drzewcach i spotkałam go. Kolejny kontakt mieliśmy wtedy, gdy przyszedł do mojego brata. Jednak „motyle w brzuchu” poczułam, gdy podczas zabawy poprosił mnie do tańca. Nadmienię tylko, że na potańcówkę zaprosił mnie inny kolega – Bronek, który również walczył o moje względy. Jednak moje serce wybrało Józka.

Mąż już nie żyje od 11 lat. Jak Pani wspomina życie z nim?

Spotkały się dwie sieroty. On też szybko stracił matkę. Uczyliśmy się wzajemnie, czym jest miłość.

A czym dla Pani jest miłość?

Miłość do sztuka kompromisu, wzajemnie zrozumienie i dbanie o drugą stronę. To też umiejętność wybaczania. A owocem miłości są nasze dzieci.

Czyli w Pani życiu pojawiło się za sprawą męża słońce.

Słońce zawsze miałam w sobie. Za sprawą Józka zaczęło ono świecić jaśniej. Przeżyliśmy ze sobą 57 lat. Dziś go ze mną nie ma fizycznie, choć wiem, że czeka na mnie w zaświatach.

Prowadziliście zwyczajne życie?

Nie byliśmy bogaci, ale mieliśmy siebie. A to jest najważniejsze – mieć osobę, na której możesz polegać. Wszystko robiliśmy, by nie dać się biedzie. On pracował na dwa etaty. Ja wychowywałam dzieci oraz zajmowałam się gospodarstwem domowym. Wszystko potrafiłam zrobić. Każda chwila była zagospodarowana.

Czy zrealizowała Pani własne marzenia?

Życie potoczyło się tak, że sama nie mogłam się uczyć. Jednak moje dzieci spełniły moje marzenia. Są bardzo dobrze wykształcone. Wraz z mężem robiliśmy wszystko, by zapewnić im lepszą przyszłość. I udało się.

Doceniają to?

Myślę, że tak. Moja rodzina dba o mnie. Obok mnie mieszka mój najstarszy wnuk. Opiekuje się mną. Mam niezłe starcze życie (śmiech).

Słyszałam, że nie daje się Pani wiekowi?

Absolutnie nie. Mam jedno życie. Trzeba z niego czerpać pełnymi garściami. Afirmować je i doceniać jego wartość.

To znaczy?

Jestem cały czas aktywna. Wszystko zrobię wokół siebie. Każdego dnia walczę o kolejny dzień życia. Odwiedzam koleżanki. Pomagam w opiece prawnuka. I jeszcze sama ugotuję i zrobię pranie. Moja wnuczka zresztą mówi mi, że najlepiej składam rzeczy ze sznurka.

A jak Pani zdrowie?

Dziękuje, nie narzekam. Profilaktyka jest kluczem do sukcesu. Jeśli krążenie mam słabe, to piję na czczo kieliszeczek koniaku. Jeśli w nocy nogi mnie bolą, to wstaję i trenuję na stacjonarnym rowerze. Niestety, na normalnym nie mogę już jeździć. Syn i wnuk mi zakazali.

Pani i zakazy?

Mają rację. Jeśli przewróciłabym się, to mogłabym nieźle porachować kości. Nie kuszę losu. Stąd rower stacjonarny do treningu nóg musi mi wystarczyć.

Czyli nie ma Pani większych dolegliwości…

W tym wieku co ja, każdy je ma. Jednak nie przejmuję się. Dzięki temu przynajmniej wiem, że żyję (śmiech).

Czym dla Pani jest życie?

Życie to nie bajka. W moim były zarówno smutki, jak i radości. Najważniejsze jest to, że godnie przeżyłam z mężem 57 lat. Dziś młodzi ludzi nie doceniają daru życia. Za dużo gonitwy wokół. A czas biegnie tak szybko. Trzeba cieszyć się każdą chwilą, bo ona się już więcej nie powtórzy.

Ma Pani dziewięćdziesiąt lat. Przeżyła Pani wiele w swoim życiu. Jest Pani w świetnej kondycji intelektualnej i fizycznej.

Dziękuję. Prawdą jest, że mogę jeszcze po czworakach gonić za wnukiem. A „główka pracuje”, gdyż mózg trenuję czytając dużo książek.

Jaka jest Pani recepta na długowieczność?

Po pierwsze: trzeba być aktywnym. Po drugie: należy dbać o siebie. Po trzecie: nie można poddawać się, gdy zdrowie szwankuje. I wreszcie, dobrze jest mieć kochających ludzi wokół siebie. Ja takich mam.

Czego Pani życzyć?

Tylko zdrowia.

Zatem życzę Pani zdrowia.

Dziękuję. Pani również.

Rozmawiała Dominika Narożna

 

Zdjęcia – arch. prywatne (1 i 2 – Olga Skupień, 3- Olga Skupień z mężem i wnuczką na spacerze, 4 – Olga Skupień z mężem).

20200725_164121 20200725_163718  20200726_121739 20200726_121802

You may also like...

1 Response

  1. ADAM pisze:

    Piękny człowiek – piękny umysł…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *