Złotniki: Wyrok skazujący w sprawie Sary. Zaczynamy reagować na krzywdę zwierząt

Świadomość społeczna w kwestii znęcania się nad zwierzętami się zmienia. W tym roku zapadł bezprecedensowy wyrok w sprawie opiekunów suczki ze Złotnik, którzy nie udzielili cierpiącemu zwierzęciu pomocy. Ważną rolę w tego typu sprawach odgrywa też udział w postępowaniu organizacji społecznej.

Suczka rasy husky o imieniu Sara mieszkała na terenie ROD w Złotnikach, pod opieką Ireny L. i Andrzeja L. Nie miała wprawdzie budy, ale była karmiona, miała dostęp do wody, była też wesoła i przyjazna.

Umorzenie i… skazanie

Jednak w grudniu 2020 Andrzej L. przypadkowo potrącił psa autem. Doszło do złamania kości miednicy. Sara przez prawie dwa tygodnie w czasie mrozów leżała na gołej ziemi, cierpiała, wyła i skowyczała z bólu. Interweniowały osoby z sąsiednich działek, zaniepokojone skowytem, a także prezes ROD Grażyna Sykała. Pomimo to Irena L. i Andrzej L. nie udzielili podopiecznej pomocy, nie zawieźli suczki do weterynarza. Andrzej L., chcąc sprawić wrażenie, że to robi, wywiózł gdzieś skowyczącego z bólu psa na kilka godzin ze swojej działki. Ale do weterynarza nie pojechał, dokąd – nie wiadomo. Po interwencjach sąsiadów opiekunowie podłożyli psu paletę, a potem koc.

W końcu prezes Grażyna Sykała zawiadomiła Straż Gminną, ta zaś policję. Władze gminy odebrały suczkę dotychczasowym opiekunom. Pies trafił na leczenie do kliniki dr. Szymona Szymczaka, a następnie – dzięki pomocy fundacji Sfora Husky – pod opiekę pana Krzysztofa, który ma dużą działkę nad Wartą, w innej gminie. Pies miał gdzie spacerować i dochodzić do siebie.

Tymczasem postępowanie karne było nadzorowane przez Prokuraturę Rejonową Poznań Stare Miasto. W lutym 2021 prokurator Adam Lipczyński zdecydował o umorzeniu – z uwagi na brak znamion czynu zabronionego.

Wtedy do sprawy przyłączyła się fundacja Bahati, zajmująca się obroną zwierząt. W grudniu 2021 ten sam prokurator Adam Lipczyński skierował akt oskarżenia do Sądu Rejonowego Poznań – Stare Miasto. Już w 2022 r. sąd wydał wyrok skazujący Irenę L. i Andrzeja L. na karę ograniczenia wolności.

Dlaczego jednak prokurator zmienił zdanie w sprawie znamion czynu zabronionego? Zapytaliśmy o to Łukasza Wawrzyniaka, rzecznika prasowego Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Uzyskaliśmy dość ogólnikową odpowiedź, że „na ostateczną ocenę materiału dowodowego w tej sprawie i w konsekwencji skierowanie przez prokuratora aktu oskarżenia miało wpływ ujawnienie nowych, wcześniej nieznanych okoliczności, których weryfikacja nastąpiła poprzez przeprowadzenie dodatkowych czynności dowodowych (przesłuchanie nowych świadków, a także uzyskanie opinii biegłego)”.

Co do świadków, to „potwierdzili oni to, że doszło do wyczerpania znamion znęcania się nad zwierzęciem. Również biegły wskazał, że takie traktowanie psa przez oskarżonych było znęcaniem się nad nim”.

A bardziej szczegółowo? Rzecznik Łukasz Wawrzyniak zachęcił nas też, żebyśmy napisali maila bezpośrednio do Prokuratury Rejonowej, do prokuratora Lipczyńskiego. Uczyniliśmy to, upewniając się przy okazji, czy przypadkiem te „nowe, wcześniej nieznane okoliczności” nie miały związku z tym, że na początkowym etapie postępowania policja nie zbadała sprawy zbyt dokładnie.

„Informuję, iż postępowanie funkcjonariuszy w niniejszej sprawie było prawidłowe, nie stwierdzono żadnych uchybień” – odpisał nam krótko prokurator Lipczyński.

Z kolei podinspektor Iwona Liszczyńska z Zespołu Prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu napisała nam tak:

„Prokurator nadzorujący postępowanie, po otrzymanym zażaleniu, ponownie poddał analizie akta sprawy i zgromadzony materiał dowodowy. W wyniku tej analizy podjął decyzję o konieczności dopuszczenia dodatkowego dowodu z opinii biegłego weterynarii. Na podstawie uzyskanej opinii prokurator nadzorujący polecił właścicielom psa ogłosić zarzuty popełnienia przestępstwa z art. 35 ustawy o ochronie zwierząt. Po wykonanych czynnościach z podejrzanymi materiały zostały przesłane z aktem oskarżenia”.

Rola czynnika społecznego

A może swój wpływ na załatwienie tego typu spraw ma też sam udział czynnika społecznego? Aktywistka Katarzyna Szmajter współpracuje m.in. z fundacją Bahati i Mondo Cane.

– Z mojego dotychczasowego doświadczenia wynika, że udział organizacji społecznej często ma wpływ na wynik postępowania – mówi Katarzyna Szmajter. – Kiedyś fundacja Mondo Cane zainteresowała się przypadkiem psa jednego z sołtysów. Zwierzę było źle traktowane, ale pani prokurator umorzyła postępowanie, bo sołtys zeznał, że właścicielem psa był jego ojciec, który… zmarł. Odwołaliśmy się i odnieśliśmy sukces. Postępowanie się toczy.

Podobnie wypowiadają się przedstawiciele innych organizacji. Joanna Wydrych z Fundacji Czarna Owca Pana Kota odpisała nam na nasze pytanie dość obszernie:

„Niestety nie posiadamy twardych danych na potwierdzenie tej tezy. Jednak z doświadczenia osób, które współpracowały z nami przy monitoringu wymiaru sprawiedliwości i organów ścigania w 2015 i 2021 roku, chodząc jako obserwatorzy/rki społeczne na rozprawy w sądach rejonowych dotyczące przestępstw popełnianych na zwierzętach można wysnuć pokrewny wniosek. Głownie chodziło o to, że widząc osoby z zewnątrz obserwujące posiedzenia sędziowie bardziej się starali na rozprawach, zdarzało się czasem, że w sytuacji, gdy była to kolejna rozprawa wprowadzali w sprawę takiego obserwatora/rka. Oczywiście zdarzały się też nieprzychylne reakcje, jednak sędziowie raczej są już między innymi dzięki wieloletniej działalności Fundacji Court Watch przyzwyczajeni do obecności osób z zewnątrz. Na pewno zainteresowanie mediów ma duży wpływ na to jak sprawa jest prowadzona, bardziej medialne sprawy, szeroko komentowane w mediach z naszych obserwacji częściej kończą się bardziej satysfakcjonującym wyrokiem. Podobnie występowanie organizacji społecznych jako oskarżyciela posiłkowego ma wpływ, bo wysyłany jest w takich sprawach jasny sygnał, że jest nimi zainteresowanie społeczne. Inna sprawa jest taka, że obecnie, ze względu na obowiązujące przepisy prawa większość spraw jest umarzana już na poziomie prokuratur rejonowych. Zgodnie z danymi zebranymi przez nas i Stowarzyszenie EKOSTRAŻ w poprzednim monitoringu zaledwie 19 proc. wszystkich spraw kończyło się w sądzie. A obecny monitoring potwierdza niestety te dane. Obecnie karane są tylko osoby, które skrzywdziły zwierzę działając w zamiarze bezpośrednim, czyli uczyniły krzywdę w sposób zaplanowany (np. ktoś zaplanował, że wyrzuci psa przez okno). Jednak większość spraw, jakie trafiają do prokuratur i są umarzana jest dokonywana w zamiarze ewentualnym, który w świetle obowiązującego prawa trudno udowodnić. (…) Na przykład ktoś zostawia zwierzę zamknięte w mieszkaniu bez wody i jedzenia i wyjeżdża na wakacje, a zwierzę umiera. Obecnie ta osoba nie zostanie ukarana, bo nie planowała skrzywdzenia zwierzęcia, chciała tylko wyjechać na wakacje. Trudno jest jej udowodnić w tej sytuacji działanie w zamiarze bezpośrednim, a tylko to dawałoby szansę na skierowanie aktu oskarżenia do sądu.

To może być wyjaśnienie sytuacji opisanej przez Pana suczki Sary. Możliwe, że włączenie się organizacji do tej sprawy spowodowało bardziej uważne i dokładne przyjrzenie się sprawie przez prokuratora, bo czuł na sobie wzrok opinii publicznej, a może organizacja zdobyła jakieś dowody na to, że czyn został popełniony w zamiarze bezpośrednim. Dlatego od lat razem ze Stowarzyszeniem EKOSTRAŻ apelujemy o zmianę prawa i wprowadzenie odpowiedzialności karnej dla osób działających zarówno w zamiarze bezpośrednim jak i ewentualnym”.

Bezprecedensowe i słuszne

– Zaniechanie udzielenia pomocy potrzebującemu zwierzęciu jest najgorsze – komentuje dr Szymon Szymczak, lekarz weterynarii, który leczył Sarę. – Niestety, takie przypadki zaniechania się zdarzają, choć na szczęście nie aż tak często – mówi. – W tym przypadku zapadł wyrok skazujący, co jest dość bezprecedensowe. Coś się zmienia w społecznej świadomości i bardzo dobrze. W mojej opinii słusznie, że taki wyrok zapadł, bo może dzięki temu inne osoby się zastanowią, czy na pewno warto zaniechać działania w sytuacji, kiedy działać trzeba.

Nasz rozmówca doskonale rozumie, że ludzie są w różnej sytuacji finansowej, nie zawsze dobrej. Przekonuje jednak, że zawsze jest jakieś rozwiązanie.

– Istnieje wiele możliwości uzyskania w takiej sytuacji pomocy, są np. różne fundacje – tłumaczy.

Dodajmy w tym miejscu, że doktor Szymczak sam współpracuje z takimi fundacjami, w tym m.in. i z tymi, w których udziela się Katarzyna Szmajter.

– Działalność takich osób jest godna pochwały – podkreśla lekarz.

Ale wróćmy jeszcze na moment do tej jednej konkretnej sprawy. Do sprawy Sary. Czy suczka miałaby szansę przeżyć, gdyby nie to, że została jej udzielona pomoc lekarska?

– Prawdopodobnie brak tej pomocy nie doprowadziłby do śmierci zwierzęcia – waży słowa doktor. – Choć komfort życia nieleczonego psa byłby potem wyraźnie niższy. Kości mogą się zrosnąć, ale zwierzę może już funkcjonować gorzej. Ten komfort też przecież trzeba brać pod uwagę. Poza tym opiekun zwierzęcia nie mógł przecież wiedzieć, co się stanie w przypadku nieudzielenia pomocy lekarskiej. Bo takie sytuacje kończą się przecież różnie. Często przeżycie jest kwestią zwykłego szczęścia.

Sara szczęście miała, a jej dawni opiekunowie za swoje zaniechanie ponieśli karę.

Wina nie zawsze rozkłada się równo

Chcieliśmy zapytać o sprawę Irenę L., ale nie odebrała od nas telefonu. Nie odpisała też na esemesa.

Pamiętajmy też, że choć skazanych jest dwoje, wina niekoniecznie rozkłada się równo. To Andrzej L. potrącił swoim samochodem psa, nie Irena L.  Na tym bynajmniej nie koniec, bo kiedy jeden z działkowiczów poszedł z psami na spacer, usłyszał od Andrzeja L., że… „działki nie są dla kundli”.

– Czyli nie zmienił się, kara go niczego nie nauczyła – komentuje jedna z działkowiczek. – Ciągle imprezuje, hałasuje, jest wulgarny, głośny i uciążliwy dla otoczenia. Ale psy mu przeszkadzają.

Ponadto w maju ubiegłego roku cytowaliśmy działkowiczki, które opowiadały o groźbach kierowanych przez Andrzeja L. Jedna z nich skarżyła się, że w sylwestra, kilka dni po interwencyjnym odebraniu psa, pan Andrzej wygrażał, że ją „wykończy, zlikwiduje, wywali z działek”. Druga uspokajała, że to były „pogróżki po pijaku”.

Ale właśnie, „po pijaku”. Co najmniej dwie działkowiczki były u pani prezes z informacją, że widują Andrzeja L. prowadzącego auto – w ich przekonaniu – pod wpływem alkoholu. Co dalej z tą informacją?

– Osobiście nie widziałam, żeby pan Andrzej siadał za kierownicę pod wpływem alkoholu – mówi prezes ROD Złotniki Grażyna Sykała. – Może ktoś kiedyś wspomniał mi coś takiego w luźnej rozmowie, ale nigdy na gorąco, w momencie zdarzenia. Nie była to też prośba o interwencję, a ja nie mogę reagować na plotki, sytuację niepewną.

A może takie informacje trafiły też do policji, może policjantom zdarzyło się zatrzymać mężczyznę jadącego w stanie wskazującym na spożycie? Tego się jednak nie dowiemy, bo w zespole prasowym Komendy Wojewódzkiej Policji w Poznaniu dowiedzieliśmy się, że ze względu na RODO nie mogą o tym mówić. No chyba, że zatrzymano by osobę publiczną. Do takowych osób pan Andrzej jednak, jak na razie, nie należy.

Świadomość społeczna

Podsumowując smutną historię Sary: wiele zależy od brzmienia przepisów prawa, ale też od świadomości społecznej. Od interpretowania przepisów prawa przez sędziów i prokuratorów. Od pozytywnego nastawienia burmistrzów, wójtów, policjantów i strażników miejskich lub gminnych. Od aktywności wolontariuszek i wolontariuszy organizacji społecznych. Od zainteresowania mediów i ich czytelników. Od tego, czy sąsiedzi z bloku czy z działki zareagują we właściwym momencie czy też będą udawać, że niczego nie widzą i nie słyszą. Wiele też zależy od współpracy gmin i organizacji społecznych z lekarzami weterynarii.

I od tego, czy ktoś odważy się bronić cierpiące zwierzę – bo z reguły trzeba przeciwstawić się sadyście, bezwzględnemu człowiekowi, który prawdopodobnie będzie się mścił za „wtrącanie się w nieswoje sprawy”. Żeby stawać w obronie zwierząt, trzeba wykazać się dużą odwagą. W istniejących uwarunkowaniach społecznych, przy powszechnym przyzwoleniu na zadawanie cierpienia zwierzętom, wolimy nie zauważać, nie reagować. Wolimy raczej święty spokój niż problemy.

– Lekarze bywają różni, ale same dobre rzeczy mogę powiedzieć o doktorze Szymonie Szymczaku – podkreśla tymczasem aktywistka Katarzyna Szmajter. – Zawsze z jego strony możemy liczyć na profesjonalną pomoc. Jest nie tylko dobrym lekarzem, ale też empatycznym człowiekiem. Jest kontaktowy, o stanie czworonożnego pacjenta informuje nas w sposób wyczerpujący. Kiedy trzeba, zostaje z zespołem po godzinach pracy i operuje nawet do późnego wieczora.

Krzysztof Ulanowski

 

Czy udział czynnika społecznego ma wpływ na wynik postępowania?

Adw. Karolina Kuszlewicz

Autorka książki „Prawa zwierząt. Praktyczny przewodnik”

Na co dzień współpracuję z organizacjami społecznymi. Z mojego doświadczenia wynika, że często ich udział wpływa na rozstrzygnięcie sprawy.

W grudniu 2010 r. w jednym z warszawskich marketów sprzedawano karpie. Ryby przekładano do basenu bez wody, kładziono na sobie warstwami, niektóre wypadały na ziemię. Dusiły się. Postępowanie trwało 10 lat. Dzięki udziałowi fundacji Noga w Łapę, której byłam pełnomocniczką, sprawa zakończyła się skazaniem.

Po ogłoszeniu wyroku sędzia podkreśliła, że przez tę dekadę zmieniła się świadomość społeczna. Faktycznie, w 2010 r. losem ryb przejmowała się garstka aktywistów. Ale już wtedy było oczywiste, że duszenie sprawia rybom cierpienie. Już wtedy prawo zakazywało znęcania się nad zwierzętami.

W 2018 r. Wody Polskie dokonały zrzutu wody na zaporze we Włocławku, żeby spławić barkę. Trwał sezon lęgowy. Na wiślanych łachach były gniazda chronionych gatunków ptaków. Zniszczeniu uległo według szacunków nawet kilkaset gniazd z lęgami. Prokuratura wszczęła postępowanie, ale podniosła tylko argumenty dotyczące ochrony środowiska. W imieniu Fundacji Greenmind wniosłam o rozszerzenie kwalifikacji prawnej. W mojej ocenie chęć spławienia barki nie uzasadnia zabijania piskląt.

Pionierskie sprawy wymagają odważnych sędziów. Nas sąd próbował nie dopuścić do tej sprawy. Nasze zażalenia okazały się jednak skuteczne i sąd wreszcie przestał blokować nasz dostęp do postępowania. Prawda jest taka, że gdyby nie organizacja Greenmind, to Wisła, jak i ptaki, które wtedy straciły lęgi, nie byłyby w ogóle reprezentowane.

Dużo spraw z udziałem czynnika społecznego dotyczy psów. 12-letniego boksera organizacja społeczna interwencyjnie odebrała z bogatego domu w małej miejscowości w Wielkopolsce. Pies miał nieleczony nowotwór, był w ciężkim stanie. Organizacja społeczna psa odebrała, decyzją władz komunalnych miał on jednak trafić do schroniska. Gdyby nie interwencja TOZ, którą to organizację reprezentowałam, pies spędziłby ostatnie tygodnie życia w boksie. Dzięki nam sprawa trafiła do WSA, a bokser do kochającego domu. Żył jeszcze dwa lata.

Mieszkanka Bielska-Białej trzymała psy i koty w klatkach. Sprawę umorzono. W imieniu Psiej Ekipy „Razem dla Zwierząt” wniosłam zażalenie. Kobietę skazano. Sąd zakazał jej posiadania zwierząt.

Na zdjęciu adw. Karolina Kuszlewicz

Fot. Bart Staszewski

 art10-Sara-suczka2-1-1-1024x683

Niniejszy materiał stanowi poszerzoną wersję artykułu, który ukazał się w sierpniowym numerze „Sucholeskiego Magazynu Mieszkańców Gminy”. Link do materiału:

 Link do pierwodruku artykułu:

Żeby przeżycie nie było kwestią szczęścia | Sucholeski

 

Oto nasze teksty o Sarze i prawach zwierząt:

 Sucholeski 

 

 

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

Current ye@r *